
- Gdybym chciał zgłaszać wszystkie obelgi i groźby, to musiałbym zamieszkać w sądzie - mówi Krzysztof Łukaszyński, nyski ratownik medyczny ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego.
„Nowiny Nyskie” - Jak prawidłowo korzystać z ratownictwa medycznego?
Krzysztof Łukaszyński - Nie bać się wezwać zespołu ratownictwa medycznego w przypadkach, kiedy ludzkie życie jest naprawdę zagrożone. To są wszelkiego rodzaju urazy, krwawienia, rany otwarte, urazy klatki piersiowej, urazy wielonarządowe, np. komunikacyjne. Oprócz tego wszelkiego rodzaju duszności. Wzywający nie musi umieć rozróżnić, czy duszność spowodowana jest uczuleniem, ugryzieniem owada, czy chorobą obturacyjną płuc. Kiedy człowiek się dusi zawsze wzywamy karetkę. Innym zagrożeniem życia są przełomy nadciśnieniowe (kiedy nagle pojawia się ciśnienie górne ponad 200, a dolne ponad 100), zawały serca, udary, upadki z wysokości itp.
- Człowiek odbiera obiektywnie swój stan zdrowia. Jak ma rozróżnić czy jest poważny?
- Zgadzam się, ocena jest subiektywna. Jednak, jeżeli chory jest w stanie pójść do przychodni, to powinien skorzystać z pomocy lekarza rodzinnego. Bywają u nas na SOR (przyp. Szpitalny Oddział Ratunkowy w Nysie) takie obrazki. Na czterech łóżkach leżą pacjenci, w jednej ręce mają podpięte kroplówki, a w drugiej trzymają komórki - czytają, piszą...
Bezpieczeństwo zdrowotne ok. 100 tys. mieszkańców rejonu nyskiego
jest w rękach tylko 30. ratowników, którzy są anonimowi.
- SOR często wyręcza lekarzy rodzinnych?
- Oddział stacjonarny SOR często zajmuje się przypadkami, które powinny trafić do lekarza pierwszego kontaktu. Ludzi przybywa na SOR, a w tym czasie karetki przywożą ciężkie przypadki. Wśród oczekujących robi się nerwowa atmosfera, są wymówki, a nawet krzyki pacjentów.
- Bywa też, że ludzie nie dzwonią po karetkę, choć jest zagrożenie życia, bo boją się kar finansowych.
- Kiedy symptomy wskazują na stan zagrażający życiu (np. zawał serca, udar itp.) trzeba koniecznie wezwać karetkę. Przyjmujący zgłoszenie dyspozytorzy pomogą ocenić, czy to jest coś poważnego. Często też instruują, jak postępować z chorym do czasu przyjazdu zespołu ratownictwa medycznego.
Niestety często jednak mieszkańcy Nysy traktują nas jak służby „oczyszczania miasta” z ludzi pijanych. I to jest niemal nagminne.
- To źle, że reagują widząc kogoś leżącego na chodniku czy w parku?
- Nie namawiam nikogo do bezduszności, ale do rozwagi. Podam przykład.
Otrzymaliśmy poważne wezwanie do nieprzytomnego człowieka. Zadysponowani zostaliśmy przez dyspozytora w kodzie pierwszym, czyli mieliśmy minutę na to, żeby wsiąść do karetki. Na miejscu – na osiedlu nyskim KEN mieliśmy problem ze znalezieniem pacjenta. Na balkonie, na drugim piętrze pojawiła się kobieta w szlafroku, w jednej ręce kawa, w drugiej papieros. Wskazała nam, gdzie leżał ten człowiek. Zapytaliśmy: „Skąd pani wie, że jest nieprzytomny?”. Usłyszeliśmy: „Przecież widzę, że się nie rusza”. Niestety, ta pani nie zeszła na dół, by sprawdzić w jakim stanie był mężczyzna, a on tylko wypił kilka piw i położył się na trawie. Nie potrzebował naszej pomocy, ale niestety cała procedura została uruchomiona. Dyspozytor nie mógł wysłać nas do innego przypadku, nawet gdyby to był udar czy wypadek komunikacyjny. Musieliśmy odebrać dane pacjenta, przeprowadzić wywiad, przebadać go, a po przyjeździe do bazy sporządzić dokumentację. Całość takiej operacji to około 30 minut, a w tym czasie ktoś mógł naprawdę potrzebować pomocy. Zdarzyło się kiedyś, że w Nysie nie było wolnej karetki, a człowiek umierał. Wezwano śmigłowiec z Opola, ale mężczyzny nie udało się uratować. Trzeba mieć świadomość tego, że nieuzasadnione wezwania odbierają możliwość ratunku ciężko chorym ludziom.
- Ludzie pijani nie są delikatni. Spotykacie się z agresją?
- Niejednokrotnie spotykamy się z obelgami. Ludzie często wypominają nam: „Ile można na was czekać!?”. Nie mają pojęcia, że kiedy oni czekali na karetkę to my użeraliśmy się z człowiekiem pod wpływem alkoholu. Może nawet musieliśmy zabrać go do szpitala, bo na dworze była minusowa temperatura, a nikt go nie chciał przyjąć. Po takim transporcie musimy zdezynfekować karetkę, żeby nie narazić zdrowia innych chorych.
Zdarzały się też pobicia ratowników medycznych – o czym było głośno w mediach.
- Zgłaszacie takie sprawy do sądu?
- Gdybym chciał je zgłaszać, to musiałbym zamieszkać w sądzie. Na obelgi niestety musimy się uodpornić.
- Spotykacie się ze śmiercią, kalectwem, tragedią ludzką. Czy to pozostawia ślad w waszej psychice?
- Tak, bo jesteśmy nie tylko profesjonalistami, ale również ludźmi. Takim wstrząsem był dla nas np. udział w akcji ratowania poszkodowanych w wypadku na nyskiej obwodnicy, do którego doszło w ubiegłym roku. Zginęło tam 5 osób. Do dziś pamiętam każdy szczegół. Było wiele służb: straż, policja, pogotowie itd. Ratowaliśmy życie 2-letniego dziecka. W pewnym momencie przywróciliśmy akcję serca i bardzo się ucieszyliśmy. Wezwaliśmy śmigłowiec. Po kilkunastu minutach jednak doszło do ponownego zatrzymania krążenia i nie udało się malutkiego człowieka uratować. Prawdopodobnie sprawiły to obrażenia wewnętrzne. My - dorosłe chłopy - mieliśmy łzy w oczach. Śmierci dzieci nie da się zapomnieć. Miałem kilka takich przypadków, kiedy zmarły nam podczas reanimacji. Pamiętam nawet taki przypadek sprzed 7 lat i ze szczegółami mogę dziś o nim opowiedzieć.
- Macie wsparcie psychologa?
- Nie, nie mamy. Ja od kilkudziesięciu lat ćwiczę sztuki walki i tam z kolegami na treningach upuszczam ten balon emocji. Trzeba znaleźć jakiś sposób na stres. Najgorsze, jeśli ratownik medyczny sięgnie po alkohol, żeby się rozluźnić. To jest złudne ukojenie, tylko na chwilę.
- Co radziłby Pan jeszcze młodszym kolegom po fachu?
- Nie przejmować złych nawyków, żeby nie byli aż nadto proceduralni. Często wystarczy okazać trochę serca, a chory się otworzy, porozmawia. Trzeba wykazywać się empatią, ale być również profesjonalistą, z dużą wiedzą. Wiedza musi być na najwyższym poziomie! Jeżeli sytuacja jest spokojna, to możemy spokojnie porozmawiać z pacjentem. Są jednak sytuacje „na ostro”, kiedy nie ma miejsca na pomyłkę i trzeba działać szybko, bo każdy ułamek sekundy jest cenny. Podam przykład: dwa lub trzy lata temu u mężczyzny około 50-letniego – znanego nyskiego przedsiębiorcy - o poranku doszło do nagłego zatrzymania krążenia. Mieszkał blisko szpitala - w niecałą minutę byliśmy na miejscu. Robota paliła się nam w rękach. Trzeba było szybko zaintubować pacjenta, zrobić wkłucia, stwierdzić co było powodem zatrzymania akcji serca, przeprowadzić szybką defibrylację. Po 15 minutach ten człowiek był już w Klinice Serca (PAK-sie), bo zatrzymanie powstało w fazie ostrego zawału serca. Za 4-5 dni ten człowiek o własnych siłach wyszedł do domu. To największa radość. I takich przypadków życzę młodym ratownikom.
Krzysztof Łukaszyński - Pani redaktor zadaje mi pani pytania. Dla odmiany, ja teraz zadam pani kilka. Z czym kojarzy się pani liczba 30?
„Nowiny Nyskie” - Nie mam żadnych skojarzeń.
- A liczba 6?
- Nie wiem.
- Ile osób mieszka w Nysie i okolicy, aż pod Sidzinę, Chróścinę? Chyba ok. 100 tys. osób – prawda? I tylko 30 ratowników zabezpiecza bezpieczeństwo zdrowotne tych wszystkich ludzi, a 6 ratowników jest na zmianie. Wasze bezpieczeństwo zależy od tych 30 osób, a nie znacie żadnej. Czytam „Nowiny Nyskie” od lat, ale nigdy nie widziałem podziękowań od pacjentów dla ratowników. Są dla lekarzy, dla pielęgniarek, ale nigdy dla ratownika medycznego.
- Jesteście anonimowi w tej masie ludzi ratujących życie?
- I czy to nie jest dziwne?
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
To otwiera oczy na problem .Dobry, odwazny text. Brawo.
Wielki szacunek!
Panie Krzysku walczcie dalej.
Dziękujemy ,że jesteście❤