Reklama

Gmina zrujnowała nam życie!

Nowiny Nyskie
07/01/2019 23:54

Zbudowaliśmy targowisko z pieniędzy swoich, rodziny i z kredytów. Daliśmy ludziom pracę, ale... naruszyliśmy interesy miejscowego układu. Straciliśmy wszystko, nasze dzieci głodowały, nie miałem na leki dla niewidomej córeczki i dla umierającej na raka żony. Zniszczyli mnie i moją rodzinę! - mówi Roman Kierzkowski.

Pawilony w miejscu ruin
Początek lat 90-tych, to czas rodzenia się polskiej przedsiębiorczości. Mieszkańcy Nysy - Roman Kierzkowski z małżonką zdecydowali zagospodarować zaniedbany teren nad rzeką w Głuchołazach i wybudować tam targowisko. Wydzierżawili go w 1995 roku od spółdzielni mieszkaniowej, która miała go w wieczystym użytkowaniu.
- Spółdzielnia płaciła 100 zł rocznie, a od nas brała haracz 12 tys. zł miesięcznie. Uzyskaliśmy potrzebne pozwolenia, m.in. w Urzędzie Rejonowym oraz w Urzędzie Miejskim w Głuchołazach. Tam usłyszeliśmy nieprzychylne uwagi od członków zarządu miasta, ale robiliśmy swoje. Krewni tych ludzi mieli hurtownie i sklepy dzierżawione z mienia gminnego i nasz pomysł im się nie podobał - opowiada mężczyzna.
Targowisko ruszyło w lipcu 1995 roku. - Zainwestowaliśmy ponad 600 tys. zł: swoje, rodziny i pożyczone z banków oraz korzystaliśmy z leasingu. Teren przy rzece wymagał dużych nakładów. Tam gdzie wcześniej były stare sady i ruiny powstały pawilony z wykafelkowanymi toaletami, ciepłą wodą. Zrobiliśmy ciągi piesze i utwardzone parkingi.

Gmina przejmuje teren
Pawilony bardzo szybko znalazły dzierżawców. - 300 osób miało pracę, co w ogarniętym bezrobociem miasteczku powinno być docenione. Ale nie było! Nasz sukces był solą w oku głuchołaskiego układu. Przedstawiciele gminy zobaczyli, że targowisko przynosi pieniądze. Władze gminy dostrzegły łatwy zarobek, chociaż na nas miasto i tak już korzystało: miało podatek od nieruchomości za 1,5 hektara terenu i opłatę handlową. Skarb państwa też korzystał, bo do 25 każdego miesiąca zanosiłem do Urzędu Skarbowego 22 procentowy VAT i podatek dochodowy. Zatrudnialiśmy też ochronę, płaciliśmy rachunki za prąd, telefony, wywóz śmieci, sprzątanie. Daliśmy ludziom pracę, a państwu i miastu stałe dochody. Naruszyliśmy jednak interes miejscowego układu i on musiał nas wykończyć!
Problemy zaczęły się w 1998 roku. - Rok wcześniej przeszła przez Głuchołazy powódź, ale ona nas nie pokonała. Pawilony były solidne. Ucierpieli kontrahenci, bo woda zalała im towar. Mieli problemy z czynszem, ale rozkładaliśmy go im na raty.
Kierzkowscy myśleli wtedy, że kłopoty mają za sobą. - Burmistrz Szawdylas z zarządem miasta znaleźli jednak sposób na zabranie nam targowiska. Wystąpili do Sejmiku Wojewódzkiego w Opolu o pozbawienie spółdzielni mieszkaniowej prawa wieczystego użytkowania. My o tym nie wiedzieliśmy. Naiwnie wierzyliśmy, że jeśli władza podejmie jakieś działania wobec terenu, w który zainwestowaliśmy, to będzie nas o tym informowała.

Nie musicie im płacić!
Cios przyszedł w styczniu 1998 roku. - Kiedyś wczesnym rankiem pod naszą nieobecność na plac przyszedł burmistrz Jan Szawdylas i powiedział ludziom: „Słuchajcie, gmina to będzie przejmowała. Nie musicie nic płacić tej firmie”. To był dla nas szok. Staraliśmy się dostać do burmistrza, ale blokowano nam kontakt z nim i zarządem miasta oraz z radą miejską. A ludzie na targowisku powiedzieli nam, że nie będą płacić. Tłumaczyłem im, że najpierw gmina musi nam zwrócić pieniądze za to co tam zrobiliśmy i do tego czasu muszą nam płacić czynsz, bo korzystają z prądu, za który my płacimy, za ochronę itd. Odmówili. Płacili tylko mój brat i przyjaciele, którzy od samego początku widzieli, jakie nakłady ponieśliśmy. Poparli nas, oburzeni napisali pismo do burmistrza, żądając wyjaśnień. Ani tych ludzi, ani nas nikt nie wysłuchał.
Kierzkowscy wpadali w długi za niepłacone rachunki za prąd, śmieci, podatki.

Wywalili nas jak bandytów
1 kwietnia 1998 roku Roman Kierzkowski z żoną zostali wyrzuceni z targowiska. - Decyzja o odebraniu dzierżawy wieczystej była nieprawomocna, bo została zaskarżona do NSA przez spółdzielnię mieszkaniową. A mimo to nas wywalili, jak bandytów. Przyszła straż miejska i pracownicy zarządu nieruchomości, wypchali nas stojąc w kordonie i napierając na nas.
Przedsiębiorcy zaczęli szukać sprawiedliwości w organach prawa.
- Zawiadomiliśmy prokuraturę - nie otrzymaliśmy odpowiedzi, ale burmistrz Szawdylas trochę się wystraszył. Sprawę nagłośniły media: telewizja Polsat, gazety. Gmina zażądała od nas wyceny naszych nakładów. Biegły rzeczoznawca z uprawnieniami wyszacował je na ponad 600 tys. zł. Władze miasta jednak powiedziały, że pieniędzy nie mają. „Chcecie, to idźcie sobie do sądu” - usłyszeliśmy. To brzmiało jak kpina, bo na tym co my zbudowaliśmy gmina zarabiała, a my z trójką małych dzieci przymieraliśmy głodem. Z przedsiębiorcy stałem się żebrakiem. Wstyd mi było, ale musiałem brać pieniądze od ojca i matki, bo nie mieliśmy na chleb. Byłem w opiece społecznej - ja przedsiębiorca! - z błaganiem o zasiłki i o opał. Wyszukiwałem zwalone drzewa i przywoziłem, żeby napalić w domu. Tak nas załatwili! W tym czasie żona zachorowała na raka. Nie miałem pieniędzy ani na jej leczenie, ani na terapię niewidomej córeczki.

7 lat w sądach
Roman Kierzkowski rozpoczął batalię o sprawiedliwość. - Wystąpiliśmy do sądu o wydanie terenu. Po 2 latach przegraliśmy, bo gmina była już jego prawnym właścicielem. Założyliśmy drugą sprawę, tym razem o zwrot poniesionych nakładów. Gmina celowo przeciągała proces i po 1,5 roku wniosła o odrzucenie naszych żądań z powodu... przedawnienia. I sąd wydał taki wyrok. Odwołaliśmy się do Sądu Apelacyjnego do Wrocławia, który przyznał nam rację i odesłał sprawę do ponownego rozpatrzenia do Opola. Znów gmina nie stawiała się na rozprawy.
Władza w Głuchołazach się zmieniła, ale nie ludzie. Po 3,5 latach procesu tuż przed wydaniem wyroku gmina nagle wniosła do sądu, że się nie zgadza z wyliczoną przez nas kwotą nakładów. Żądaliśmy od niej ponad 600 tys. zł, zgodnie z wyceną rzeczoznawcy. Sąd wystąpił wtedy o opinię biegłego sądowego i on oszacował, że gmina ma nam zapłacić tylko 17 procent naszych nakładów. Opinia ta została ewidentnie zrobiona pod gminę. Poprosiliśmy sąd o innego biegłego, ale usłyszeliśmy, że skarb państwa nie będzie ponosił za nas żadnych dodatkowych kosztów. Sami więc zwróciliśmy się do niezależnego biegłego sądowego, który wyliczył nasze nakłady i to na kwotę nieco wyższą niż żądaliśmy. Przytoczył też wszystkie zasady, jakimi przy takiej kalkulacji powinien kierować się biegły. Tak kompletną dokumentację daliśmy do sądu, ale gmina wniosła o jej odrzucenie. I znów sąd się z nią zgodził. W wydanym wyroku zasądził od gminy jedynie 17 procent żądanej przez nas sumy, zaokrąglając ją ze 139 tys. zł do 150 tys. zł. Z odsetkami było to około 300 tys. zł.
Procesy sądowe trwały łącznie 7 lat. - Wartość naszych nakładów w tym czasie urosła z odsetkami do ok. 2 mln zł, a my dostaliśmy ochłapy! Nawet tych pieniędzy nie zobaczyliśmy, bo wszystko zabrał Urząd Skarbowy. Kiedy ludzie przestali nam płacić, nie zapłaciłem podatku dochodowego i z małej kwoty zrobiła się kwota 292 tys. zł. Pisałem kilka razy do Urzędu Skarbowego prośby o anulowanie, chociaż części odsetek, żeby mieć pieniądze na leki dla żony i niewidomego dziecka. Argumentowałem, że utraciliśmy pracę w wyniku przejęcia przez gminę naszego biznesu i to ona teraz czerpie korzyści, a my nie mamy na chleb. Nawet sąd przychylił się do zwolnienia nas z kosztów, ale Urząd Skarbowy ani złotówki nam nie umorzył.
Rodzina Kierzkowskich liczyła na to, że otrzyma zwrot przynajmniej tych 8 tys. zł reszty z 300 tys. zł.
- Dla mojej rodziny to była ogromna kwota, ale nie dostaliśmy tych pieniędzy, bo zabrał je komornik.

Czeka na sprawiedliwość
Roman Kierzkowski uważa, że wyrok sądu zapadł z naruszeniem prawa. - Odwoływałem się, ale kasacja został odrzucona. W Trybunale Sprawiedliwości w Strasburgu uznali, że polski sąd jest niezawisły i ma prawo do własnych wyroków.
A przecież ten polski wyrok jest bardzo krzywdzący! Nie miałem złotówki na parking, kiedy jechałem z żoną i dzieckiem do lekarzy, a nie miałem już czelności wyciągać pieniędzy od matki i ojca. Komornicy nachodzili mnie codziennie za nieopłacone rachunki. Spać nie mogłem! Przychodzili od rana do nocy. Do dzisiaj nie mam opłaconego telefonu. Wtedy było to 450 zł a dzisiaj jest 6 tysięcy złotych.
Tak nas zgnoili w gminie! Ona przez ten cały czas brała pieniądze, a my ginęliśmy! 20 lat minęło i do dzisiaj nie mam zwrotów za nakłady, nie mówiąc już o naprawieniu krzywdy. Straciłem żonę, która zmarła w 2006 roku. Nie miałem pieniędzy, żeby ją ratować. Rodzina moja jest w rozpadzie, bo dzieci mają do mnie żal za los, który im zgotowałem. Nie miałem grosza na ratowanie niewidomej córeczki. Ona ma już 20 lat i ma żal, że nic dla niej nie zrobiłem. Rozwalili mi rodzinę! Zniszczyli mi życie! Haruję za granicą i spłacam niezawinione długi. Mam do spłacenia jeszcze ponad 100 tys. zł za zusowskie składki żony, choć ona nie żyje. Gdybym był cwaniakiem udawałbym, że niczego nie mam - jak to robili niektórzy. Ale ja byłem i nadal jestem uczciwym człowiekiem. Bo ojciec nie nauczył mnie kraść, oszukiwać i dawać łapówek.
Roman Kierzkowski wciąż ma nadzieję na sprawiedliwość. Kiedy weszła możliwość złożenia skargi nadzwyczajnej na prawomocne wyroki wydane niezgodnie z prawem, mężczyzna w lipcu 2018 r. złożył ją do prokuratora generalnego. I czeka...

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do