
W poprzednim numerze "Nowin" opisaliśmy poruszającą historię dwumiesięcznego Wojtusia Oszywy, u którego lekarze zdiagnozowali IV stadium nowotworu złośliwego nadnercza z przerzutami. Czeka go z pewnością długie i kosztowne leczenie. Na leczenie chłopczyka prowadzona jest zrzutka w internecie (Fundacja Siepomaga). Postał także specjalny fanpage na Facebooku "Licytacje dla Wojtusia z Nysy", który ma już blisko 2,5 tysiąca obserwatorów i chcących wesprzeć maluszka licytacjami.
"Licytacje dla Wojtusia z Nysy" świadczą jak wielkie serca mają ludzie. Wystawiają bowiem na licytację nie tylko przedmioty, ale także usługi. Można więc tutaj znaleźć licytacje oprawy muzycznej uroczystości kościelnej, którą deklaruje absolwentka akademii muzycznej, upieczenie ciast i tortów w dowolnym terminie, własnoręcznie wykonane obrazy i prace ręczne, autograf Adama Małysza i Stefana Horngachera, pobyt w domku nad Jeziorem Nyskim, karnety do sal zabaw dla dzieci, kolacja w restauracji, a nawet domowe pierogi z transportem. Pomoc płynie od instytucji, ale przede wszystkim od osób prywatnych. Pomysłów jest wiele, a jak wiadomo złotówka do złotówki...
Przypomnijmy, że obecnie maluszek jest w trakcie chemioterapii. Tylko zmniejszenie guza spowoduje, że lekarze będą mogli usunąć chorą nerkę. Wojtuś Oszywa z Nysy urodził się zaledwie dwa miesiące temu, a już musiał tyle wycierpieć.
Chłopczyk znajduje się obecnie ze swoją mamą w klinice we Wrocławiu. Ze względu na jego stan zdrowia i sytuację epidemiologiczną nikt inny z rodziny nie może go odwiedzać. Alicja Oszywa, z którą rozmawialiśmy telefoniczne zadaje dramatyczne pytanie: "dlaczego TO spotkało moje dziecko?". - Moja ciąża była cały czas pod kontrolą ze względu na niepowodzenie wcześniejszej. Badania USG przechodziłam praktycznie co dwa tygodnie - mówi mama Wojtusia. - Urodził się przez cesarskie cięcie, bo okazało się, że ręce i nogi miał okręcone pępowiną. Przez pierwsze dwa tygodnie nic złego się nie działo - dodaje.
Po tym czasie brzuszek Wojtusia niepokojąco i nienaturalnie się powiększył. - Oczywiście nie został przyjęty w przychodni ze względu na koronawirusa - mówi dalej Alicja Oszywa. - Skorzystałam z teleporady lekarskiej - wysyłałam lekarzowi zdjęcie brzuszka synka, jego kał. Lekarz stwierdził, że to przez mleko, że organizm dziecka musi się do niego przyzwyczaić. Kazał podawać Espumisan, masować brzuszek. Ale ja czułam, że dzieje się coś niedobrego - dodaje.
Kiedy w czwartym tygodniu życia Wojtusia nic się nie zmieniało pani Alicji udało się umówić na prywatną wizytę lekarską. Czekając na badanie USG mamie chłopczyka udało się w końcu dotrzeć do lekarza pierwszego kontaktu. - Doktor powiedział, że brzuch jest za twardy, zrobił USG. Trafiliśmy do szpitala. Pani ordynator nas przyjęła i jeszcze w ten sam dzień wszczęła wszystkie procedury. Na tomografii wyszło jak to wygląda. Kiedy Wojtuś skończył 5 tygodni usłyszeliśmy diagnozę - IV stadium nowotworu złośliwego nadnercza z przerzutami - neuroblastoma.
Mama chłopca dodaje, że chorobą objęta jest m.in. wątroba. Sam Wojtuś nadal pozostaje niezwykle pogodnym dzieckiem. Gdyby nie jego wielki brzuszek nic nie wskazywałoby, że coś złego się dzieje w jego malutkim ciele. - Miał mieć pobrany wycinek, ale lekarze tuż przed zabiegiem z tego zrezygnowali. Powiedzieli mi, że... "żeby dziecko leczyć ono musi żyć", a jego stan jest krytyczny i nie można przeprowadzić tej operacji teraz. Guz Wojtusia ma wielkość 9 na 7 centymetrów. Wykonano mu centralne wkłucie, żeby podawać leki - mówi Alicja Oszywa.
Zbiórkę na leczenie Wojtusia zainicjowała rodzina i znajomi, ale los chłopczyka poruszył też wiele osób. - Wszelkie gesty, słowa i czyny powodują, że jesteśmy silniejsi i będziemy walczyć - dodaje pani Alicja dziękując wszystkim ludziom dobrej woli.#
ag
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie