Reklama

65 lat kapłaństwa ks. Bronisława Dołhana

Nowiny Nyskie
20/07/2025 10:38

W czerwcu ks. Bronisław Dołhan obchodził wyjątkowy jubileusz - 65-lecie święceń kapłańskich. Większość tego czasu poświęcił pracy duszpasterskiej jako proboszcz w Bielicach (niemal 42 lata!). Po przejściu na emeryturę nie pożegnał się ze wsią – zamieszkał w niewielkim mieszkanku w domu kultury, który powstał dzięki jego zaangażowaniu. Ks. Bronisław nadal jest bardzo aktywny – uczestniczy m.in. w liturgiach podczas wydarzeń patriotycznych w naszym powiecie.

Rodzina to siła – wielka rodzina to wielka siła
Przyszły kapłan przyszedł na świat w Samborze, w mieście nad Dniestrem. Zarówno jego ojciec jak i matka pobierając się byli już wdowcami. Ojciec walczył na froncie pierwszej wojny światowej, dostał się do niewoli i cztery lata był na Syberii. W międzyczasie umarła jego pierwsza żona osierocając ich syna. Chłopiec do powrotu ojca był wychowywany przez dziadków od strony mamy. Kiedy ojciec ks. Bronisława ożenił się z jego mamą zamieszkał razem z nimi.

Matka przyszłego księdza także była już wdową, ale bezdzietną. Państwo Dołhanowie wspólnie dochowali się pokaźnej, bo ośmioosobowej gromadki pociech. Ks. Bronisław był przedostatni w tej sporej ekipie. Młodszy od niego był tylko brat, który urodził się w czasie II wojny światowej.

 

Przed wybuchem wojny rodzinie przyszłego księdza żyło się dobrze. Ojciec był zarówno rolnikiem jak i pracownikiem Kasy Stefczyka. Gospodarka była spora, a dzieci było dużo, więc było i komu pracować i na kogo pracować.

To wszystko zniszczył wybuch kolejnego światowego konfliktu. Kiedy nadchodził front rodzina Dołhanów została wypędzona przez Niemców z domu przy ul. Dolnej do centrum. - Zamieszkaliśmy w wysokim budynku, a wraz z nami ogromna ilość ludzi. Do naszego domu wpadli najpierw Rosjanie, którzy szukali mężczyzn na front. Potem to samo zrobili Niemcy - wspominał ksiądz.
Rodzina Dołhanów, tak jak i inni żyli w ciągłym strachu i głodzie. - W naszym domu pod podłogą zostały zapasy. Ojciec nocami szukał czegoś do jedzenia. Najczęściej zdobywał ziemniaki, którymi mama nas karmiła. Pamiętam obraz kobiety, która trzymając na rękach dwumiesięczne dziecko podawała mu na łyżeczce kwaśne mleko. Niczego innego nie miała…

Książeczka do modlitwy – pierwszy podręcznik
Czas nie zatarł także w pamięci przyszłego księdza ogromnego spustoszenia po przejściu frontu. - Wszędzie było pełno broni, rozkładających się na polach padłych zwierząt. Na moich oczach mordowano ludzi, wyłapywano ich do wywózki na roboty do Niemiec. Front bezpowrotnie strawił też naszą ojcowiznę. Nasz dom rodzinny zupełnie spłonął.
W takich warunkach – gdy najważniejsze było przeżycie - sprawa edukacji szła na drugi plan. Dlatego do pierwszej klasy ks. Bronisław prawie nie chodził. Język ojczysty poznawał na tajnych kompletach. Spotykali się w jakimś domu, w którym nauczyciel uczył ich z książeczek do nabożeństwa. To był pierwszy podręcznik przyszłego kapłana. - Po wojnie przez jakieś pół roku chodziłem do drugiej klasy, by znowu przerwać naukę – wspominał jubilat.

Rodzina księdza ruszyła bowiem na Zachód. - Najstarsza siostra wraz z mężem wyjechała już w 1945 roku, jednym z pierwszych transportów. Rodzice z młodszymi dziećmi ruszyli w maju 1946 roku. Do wagonów wkładali, co było można - cały dobytek, mimo że rodzice powtarzali, że jadą tam na rok, a później wrócą do siebie. Okazało się, że historia inaczej się potoczyła. W dużym wagonie towarowym umieszczono dwie rodziny – liczną Dołhanów i drugą z jednym dzieckiem. Jeszcze w tym samym wagonie były dwa konie i trzy krowy. Tak przez miesiąc dzielili ze zwierzętami dach nad głową jadąc w nieznane. Mama upiekła trochę chleba na drogę. Trzeba było jeść go nawet wtedy, kiedy był już zapleśniały. Na postojach tato brał wiaderko i szedł po zupę z UNRY - to było jedyne pożywienie.

I tak rodzina Dołhanów dojechała aż pod Szczecin. Kres podróży miał nastąpić jednak dużo później. - Rodzice nie chcieli tam zostać. Ojciec znał się na gospodarce i wiedział, że tam nie ma żyznych gleb i może nas nie wyżywić. Jechaliśmy więc dalej zahaczając o Poznań i Wrocław. Siostra wcześniej dała nam znać, że jest koło Głubczyc i żeby tutaj wysiąść, bo tutaj jest dobra ziemia – wspominał dalej.

To tylko na a chwilę – zaraz wrócimy do siebie
Dołhanowie trafili do wsi Równe. Ojciec rodziny znalazł dom na miarę swojej licznej gromadki. Przez pół roku dzielili dach nad głową z niemiecką rodziną.
Spokój w rodzinie Dołhanów nie trwał jednak długo. Po trzech latach zmarł ojciec przyszłego księdza. To na mamie od teraz spoczął ciężar utrzymania i wychowania młodszej latorośli. Trud życia sprawił, że wszyscy byli zaradni i pracowici.
Czas mijał, a rodzeństwo opuszczało dom. Najstarszy brat ks. Dołhana zaraz po wybuchu wojny został wcielony do wojska. Potem ożenił się z rodowitą Belgijką w jej ojczyźnie i przyjechał z nią do Polski. Z czasem wszyscy się usamodzielniliśmy - opowiadał dalej kapłan.
Bratanków i siostrzeńców ks. Bronisławowi trudno zliczyć. Większości z nich udzielał ślubu.

W rodzinie Dołhanów nie brakowało też trudnych momentów. W ciągu dwa i pół roku było siedem pogrzebów - umierało rodzeństwo księdza i dzieci jego braci i sióstr. Rodzina dla księdza jest i była wyjątkowo ważna, bo dzięki niej został kapłanem. Wpływ na to miała religijna atmosfera domu, a zwłaszcza wspólna modlitwa.

- Do kościoła chodziliśmy 4,5 km. Pamiętam te tłumy kobiet, mężczyzn, młodzieży i dzieci, którzy razem zdążali na mszę św. Z kolei w domu mama pilnowała modlitwy starszych dzieci, a one zaś nas - młodszych. Po pierwszej komunii św. kolega zaproponował, żebym został ministrantem. Byłem wtedy w czwartej klasie. Pamiętam jak po trzech latach żartowaliśmy z tym samym kolegą, że temu udzielimy ślubu, a tamtemu ochrzcimy dziecko. Okazało się, że obaj zostaliśmy kapłanami... – mówił.

Z Bielicami związał życie i kapłaństwo
Kiedy Bronisław Dołhan zdecydował, że zostanie kapłanem wstąpił najpierw do Diecezjalnego Niższego Seminarium Duchownego, a po maturze w 1955 roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Nysie. Na jego naukę składało się także starsze rodzeństwo. W czerwcu 1960 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa Franciszka Jopa. - Wszyscy byli dumni, że mają księdza w rodzinie. Moje święcenia to było wielkie wydarzenie w Równem - pierwsze prymicje po wojnie - dodaje. 
Ks. Dołhan trafił jako wikary do parafii św. Barbary w Bytomiu. Najdłuższa część jego życia kapłańskiego łączy się jednak z Bielicami, gdzie spędził ponad 41 lat. - Przyjechałem tutaj po raz pierwszy 27 grudnia 1969 roku. Miałem za sobą dziewięć i pół lat kapłaństwa. Zima była wtedy strasznie sroga. Dobrze, że przyjechałem z własnym węglem... - wspominał.

Przez tyle lat ks. Bronisław wyremontował kościół w Bielicach i Malerzowicach. Zwłaszcza ten drugi spędzał sen z powiek kapłanowi, bo po powodzi 1997 roku ponad 600-letni obiekt zaczął pękać. Wydatek na ratowanie obiektu przewyższał możliwości parafii. Ksiądz jednak pieniądze pozyskał i kościół został uratowany.

Innego rodzaju – równie istotnym - owocem jego pracy kapłańskiej jest dwóch misjonarzy i dwie siostry zakonne, które wyszły z parafii Bielice - Malerzowice.  Proboszcz nie ograniczał się jedynie do działalności duszpasterskiej. Potrafił pokiwać karcąco palcem władzy, za to np., że Bielice przez lata nie mogły doczekać się nowej drogi. Ogromnym sukcesem księdza jest powstanie Wiejskiego Domu Kultury. - Istniejąca wówczas RSP wybudowała w stanie surowym socjalną część i pewnie na tym by się skończyło. Ja będąc na zebraniu fundacji rolniczej w kurii w Gosławicach poznałem osobę pracującą w Fundacji Polsko - Niemieckiej w Warszawie. Zażartowałem, czy nie pomogliby nam w wybudowaniu domu kultury. On rzucił: "Piszcie wnioski". Spółdzielni jednak nie bardzo to szło, więc wziąłem sprawy w swoje ręce - wspomina.

W Bielicach założono wiejski komitet budowy. Ksiądz jeździł, załatwiał, mobilizował ludzi. Dostawali pieniądze sukcesywnie, po kilku etapach prac. Budowę oszacowano na 4,5 mld starych złotych. - Mieli nam dać połowę z tego, a druga połowa miała należeć do nas, ale dostaliśmy dużo więcej. Zaangażowanie wsi było wtedy ogromne. To było trzy lata nieustannego czynu społecznego - chwalił parafian proboszcz.
W 1995 roku dom kultury oddano oficjalnie do użytku i służy mieszkańcom do dzisiaj. W niewielkim mieszkanku wydzielonym w budynku zamieszkał na emeryturze ks. Bronisław. Czas wolny zmobilizował kapłana do pracy twórczej – opublikował monografie na temat Malerzowic i Bielic. Bierze udział w uroczystościach liturgicznych na terenie całego powiatu i nadal „wszędzie go pełno”. Swoją kartę zapisał także jako duszpasterz w schronisku dla bezdomnych w Bielicach.

Wyjątkowy jubileusz 65–lecia kapłaństwa ks. Bronisław świętował w Malerzowicach Wielkich w otoczeniu kapłanów, gości i parafian, których w większości chrzcił, udzielał sakramentu pierwszej komunii świętej, a potem sakramentu małżeństwa i chrzcił ich dzieci oraz towarzyszył w ostatniej drodze ich rodziców i dziadków.
Nasza redakcja dołącza się do wszystkich życzeń i podziękowań, które odbiera w tych dniach ks. Bronisław.

Agnieszka Groń

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do