Reklama

Bezduszna władza czy przepisy?

Nowiny Nyskie
05/02/2018 13:20

- Błagałam burmistrza o mieszkanie z gminy, bo na wynajmowanie nas nie stać! Nasze zadłużenie się powiększa, a ja jestem na skraju wyczerpania nerwowego - mówi niepełnosprawna Beata Dowgieło. Okazało się, że mieszkanie, które wynajmujemy przekracza... o 60 cm limit kwalifikujący nas do przydziału gminnego lokalu. Burmistrz powiedział więc tylko: „Przepisy są bezduszne”. A ja się pytam, czy to przepisy, czy ludzie są bezduszni?

Tryb, z którego nie było wyjścia
Beata Dowgieło mieszka z mężem i 17-letnim synem od niespełna roku w małym, wynajmowanym mieszkanku przy ul. Sudeckiej w Nysie. Mówi, że wynajmowanie nawet najmniejszego lokum na wolnym rynku jest dla jej rodziny wydatkiem jeszcze bardziej pogrążającym ich finansowo. Kobieta cierpi na schizofrenię i nawracającą depresję, którą tragiczna sytuacja finansowa i mieszkaniowa tylko pogłębia. - Kilka lat temu mieszkaliśmy na Podzamczu. Kupiliśmy tam mieszkanie, a jego zakup częściowo sfinansowaliśmy zaciągając kredyt we frankach - opowiada Beata Dowgieło. - To było piękne mieszkanie o pow. 49 metrów kwadratowych, w pełni wyposażone, wykafelkowane, z narożną wanną w łazience. Kiedy zaciągaliśmy kredyt miesięczna rata spłaty wynosiła niespełna 200 złotych, a po podwyżkach związanych z kursem franka wynosiła już ponad 500 zł. Tymczasem mąż jako kierowca w PKS zarabiał zaledwie 1500 zł. Czynsz, opłaty to było kolejne 500 zł i tak na życie zostawało nam niespełna 500 zł.
W tym momencie rodzina pani Beaty wpadła w niszczycielskie tryby parabanków. - Zaciągaliśmy kolejne pożyczki po to, aby mieć za co żyć, bo po prostu nie mieliśmy na żywność. W opiece społecznej też nic wtedy nie dostałam, bo mąż pracował i według przelicznika przekraczaliśmy kryterium dochodu na jedną osobę w rodzinie. I w ten sposób nakręcała się spirala kolejnych pożyczek. Wpadliśmy w tryb, z którego nie było wyjścia i w takim stanie trwaliśmy przez dziesięć lat.
Zadłużenie narastało diametralnie - dodaje.

Spirala długów
Kobieta opowiada dalej, że mogło dojść do sytuacji, w której jej rodzina straciłaby mieszkanie. Zdecydowaliśmy się więc - z bólem serca - na jego sprzedaż, ale uzyskane w ten sposób pieniądze wystarczyły tylko na spłacenie kredytu bankowego - nie było już za co spłacić zadłużenia w parabankach - mówi Beata Dowgieło.
Kobieta dodaje, że 2-3 razy do roku, ze względu na sytuację z długami, trafiała do szpitala z ciężkim załamaniem nerwowym. - Parabanki dzwoniły do nas strasząc windykacją, ich pracownicy przychodzili pod nasze drzwi. Czasami wpuszczałam tych ludzi do środka, bo bałam się konsekwencji. Stałam przed nimi i płakałam. Dopiero za radą pani prawnik z opieki społecznej przestałam ich wpuszczać. Ona uświadomiła mi, że takie groźby skierowane w moją stronę są po prostu karalne. Zasada była taka, że pożyczaliśmy 1,2 tys. zł, a trzeba było spłacić w terminie 2,4 tys. zł, a kiedy zadłużenie szło do windykacji to już za pożyczone 1,2 tys. zł trzeba było spłacić 5 tys. zł. I z każdym dniem coraz więcej, a ja miałam kilkanaście takich pożyczek! Nie do końca sobie uświadamiałam, że to jest sznurek na szyję. Myślałam o teraźniejszości - o tym, że nie mamy na życie, a nie o tym, że trzeba będzie spłacać - i to z takim lichwiarskim procentem. Zostałam doprowadzona jednak do takiej sytuacji, że chciałam popełnić samobójstwo. Wszystko miałam już przygotowane... Mąż na szczęście zawiózł mnie w nocy do szpitala w Opolu - dodaje pani Beata.
Nyska rodzina z konieczności wynajęła mieszkanie na wolnym rynku. - Tam opłatę za wynajmowanie, za media płaciliśmy miesięcznie 1,3 tys. zł. A z czego żyć?! - pyta retorycznie kobieta. Rodzina wynajęła więc tańszy lokal przy ul. Sudeckiej licząc jednak na to, że znajdując się w tak trudnej sytuacji lokalowej i finansowej otrzyma lokal socjalny z gminy. - Złożyliśmy z mężem wniosek i pełną dokumentację. Potem przyszły do nas panie z urzędu na wywiad, po którym dostaliśmy decyzję z odpowiedzią odmowną. Według uzasadnienia nie kwalifikujemy do przydziału mieszkania, bo lokal, który wynajmujemy jest o 60 cm za duży w przeliczeniu na mnie, męża i naszego 17-letniego syna. Po prostu zaśmiałam się z goryczą, bo przecież to jest paranoja! 60 cm! Powiedziano, że większy metraż przysługiwałby mi gdybym miała znaczny stopień niepełnosprawności - dodaje pani Beata.

Wieczny niepokój
Kobieta napisała odwołanie od tej decyzji, ale odpowiedź była sztampowa - NIE będzie przydziału. - Umówiliśmy się na spotkanie z burmistrzem, ale zostaliśmy przyjęci przez wiceburmistrza Piotra Bobaka - kontynuuje. - Przedstawiłam swoje racje, błagałam go mówiąc, że nie mamy gdzie mieszkać, nie mamy gdzie iść... ale burmistrz powiedział tylko, że „przepisy są bezlitosne”. Dla mnie to nie tylko przepisy są bezlitosne, ale ludzie przy władzy - stwierdza z goryczą.
Prawnik pomógł pani Beacie przygotować wniosek o ogłoszenie upadłości konsumenckiej. - Jestem w stanie udowodnić to, że pieniądze, które pożyczaliśmy były przeznaczane tylko na życie. Mąż był jakiś czas za granicą, ale żadna praca w naszych warunkach nie sprawi, że spłacimy zadłużenie, bo jest tego ok. 100 tys. zł. Gdybyśmy dostali mieszkanie z gminy to z pensji miesięcznie zostawałoby kilkaset złotych więcej, a w naszej sytuacji to majątek. A co najważniejsze może po tylu latach nerwów poczułabym się bezpiecznie, bo przecież najemca w każdej chwili może nam wypowiedzieć umowę i trafimy na bruk - stwierdza Beata Dowgieło.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do