
Robert Kobylański, 25-letni mieszkaniec Nysy, pasjonat motoryzacji i elektroniki. 11 lat temu miał ciężki wypadek, od tamtej pory porusza się na wózku inwalidzkim. Ukończył studia w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nysie na kierunku finanse i rachunkowość, obecnie jest w trakcie studiów magisterskich w Wyższej Szkole Bankowej w Opolu na kierunku zarządzanie. W rozmowie z "Nowinami Nyskimi" opowiada jak zmieniło się jego życie po wypadku oraz o swoich planach na przyszłość.
"Nowiny Nyskie" - Czym zajmowałeś się przed wypadkiem?
Robert Kobylański - W 2008 roku dołączyłem do klubu WLUKK Brzeg-Nysa. Trenowałem kolarstwo szosowe i przełajowe. W klubie trenowałem pół roku. W międzyczasie udało mi się wystartować w wielu wyścigach. Zarówno mniejszych jak i większych. Chodziłem wtedy do pierwszej klasy gimnazjum. Rowery były moją pasją od dłuższego czasu, dlatego postanowiłem spróbować ścigać się zawodowo.
- Jak doszło do wypadku?
- Wydarzyło się to 2 sierpnia 2009 roku. W ten dzień miał miejsce wyścig w Bełchatowie. Ja startowałem w kategorii młodzików. To był dystans - o ile dobrze pamiętam - 40-42 km. Wszystko od samego rana i od rozpoczęcia wyścigu przebiegało dobrze. Przez cały wyścig byłem zadowolony z mojej kondycji oraz czułem, że mogę powalczyć o miejsce na podium. Na ostatnich 500 metrach była alejka z drzewami przy drodze, które oddzielały pas jezdni od chodnika. Byłem na 4 lub 5 pozycji. Zaczęliśmy finiszować. Podczas końcówki takiego wyścigu, organizm jest wycieńczony. Pamiętam tylko tyle, że schyliłem głowę za bardzo w dół podczas wyprzedzania innych zawodników. W wyniku tego zderzyłem się z drzewem. Złamałem kręgosłup oraz nastąpiło przerwanie rdzenia kręgowego. Po tym wypadku na zmianę, traciłem i odzyskiwałem przytomność.
- Jak wyglądały twoje pierwsze chwile po wypadku?
- Od razu zostałem przetransportowany do szpitala w Bełchatowie. Podano mi bardzo mocne leki przeciwbólowe, dzięki którym nie czułem bólu. Tam na chwilę odzyskałem przytomność. Zrobiono mi tomografię komputerową. Lekarze podjęli decyzję, że muszę zostać przetransportowany helikopterem do Łodzi. W Łodzi przebadano mnie rezonansem magnetycznym oraz byłem operowany. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, że nie mogę poruszyć nogami, ponieważ działały leki i nie byłem w pełni świadomy co się tak naprawdę dzieje. Operacja w Łodzi trwała 8 godzin. W łódzkim szpitalu leżałem półtora miesiąca. Po wybudzeniu po operacji zacząłem odczuwać ból i dopiero wtedy uświadomiłem sobie co się tak naprawdę stało. Od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Nie mogłem poruszyć nogami i czułem się jakby należały do zupełnie obcej osoby...
- Co działo się po Twoim wyjściu z łódzkiego szpitala?
- Myślę, że te półtora miesiąca było bardzo kluczowe. To był dla mnie najcięższy okres po wypadku. Byłem cały obolały, nie mogłem leżeć na plecach ze względu na ból. 15 września zostałem przetransportowany z Łodzi do Korfantowa na rehabilitację. Od momentu wypadku nie byłem nawet w domu. W Korfantowie spędziłem kolejne 9 tygodni. Rehabilitacja była bardzo intensywna. Personel starał się mnie przywrócić do życia, do możliwie jak największej sprawności. Poznałem tam wielu ludzi, którzy pomogli mi to zrozumieć.
- Kiedy dowiedziałeś się, że nie będziesz już nigdy chodził?
- W Łodzi lekarz mówił, że jest dla mnie szansa. Początkowo żyłem nadzieją, że coś może się jeszcze odmienić. Po kilku miesiącach zobaczyłem, że nie następują żadne zmiany. Nie powróciło czucie, ani ruch. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że trzeba się z tym pogodzić i że muszę nauczyć się na nowo żyć, na wózku.
- Jak wyglądał Twój etap adaptacji z wózkiem?
- Początkowo ciężko, wszystko to kwestia tego, jak ktoś jest mocny psychicznie. Wydaje mi się, że sportowcy mają trochę łatwiej, choć każdy przypadek jest indywidualny. Ja to potraktowałem jako wyzwanie, że muszę coś osiągnąć. Kiedy trenowałem wcześniej, też wyznaczałem sobie cele, że muszę przejechać rowerem jak najlepiej jakiś dystans, tak i tutaj wyznaczyłem sobie cel. Założyłem, że muszę osiągnąć opanowanie jazdy na wózku i przyzwyczaić się do takiego życia. Myślę, że pomógł mi fakt, że wcześniej byłem sportowcem, choć największą rolę odegrali moi bliscy, którzy pomogli mi to zaakceptować. Wspierali mnie bardzo psychicznie i to oni mi najbardziej pomogli. Rodzina odegrała najbardziej znaczącą rolę w wsparciu psychicznym, sam nie dałbym rady z tym wszystkim.
- Czym zajmujesz się aktualnie? Gdzie pracujesz?
- Aktualnie pracuję na pełny etat. Zajmuję się obsługą klienta i sprzedażą internetową. Siedziba mojej firmy znajduje się w Olsztynie. Każdy z pracowników pracuje zdalnie. Taka praca ma swoje wady i zalety. Jednakże osoby z niepełnosprawnością nie powinny się zamykać w domach. Po wypadku udało mi się zakupić trójkołowy rower z napędem ręcznym. Dzięki temu czasami po pracy mogę odreagować, wsiąść na rower i jechać przed siebie. Daje mi to poczucie niezależności. W tym samym celu w 2013 roku - już jako osoba poruszająca się na wózku inwalidzkim - zrobiłem prawo jazdy. Myślę, że jest to ważne, by osoby z niepełnosprawnością starały się być możliwie jak najbardziej samodzielne oraz niezależne.
- Jakie masz plany na przyszłość?
- Chciałbym osiągnąć jak najwięcej celów jakie sobie wyznaczę. Na pewno chciałbym skończyć studia magisterskie. Chciałbym założyć rodzinę i być szczęśliwym. Planuję skoczyć ze spadochronem. Gdyby się kiedyś to udało, chciałbym mieć kampera przystosowanego dla osób niepełnosprawnych i wyruszyć w podróż. Początkowo wzdłuż granic Polski, następnie może gdzieś dalej. Planuję też przeprowadzić się do Opola lub Wrocławia. Lubię wyznaczać sobie nowe cele i chciałbym sobie udowodnić, że jestem w stanie sam sobie poradzić nawet w dużym mieście. Osoba z niepełnosprawnością też może mieszkać sama i żyć normalnie. Ograniczenia są tylko w głowie! Wszystko jest możliwe!
- Co w życiu codziennym jest dla Ciebie najtrudniejsze? Czy ludzie są serdeczni?
- W tej chwili największym problemem są dla mnie bariery architektoniczne, takie jak schody oraz wysokie krawężniki. Jednak mimo wszystko ludzie są bardzo serdeczni, często podchodzą i pytają, czy np. potrzebuję pomocy przy wysiadaniu z samochodu. Akurat to mam opanowane, więc przeważnie dziękuję i się uśmiecham. W przypadkach takich, z którymi nie mogłem sobie poradzić, potrzebowałem pomocy przy wniesieniu lub zniesieniu ze schodów, nigdy nie spotkałem się z tym, że ktoś mi odmówił tej pomocy. Ludzie są bardzo serdeczni i zawsze mi pomagają.
- Czy masz jakieś rady dla ludzi, którzy są w podobnej sytuacji, dla ludzi, którzy dopiero teraz zaczynają swoją przygodę na wózku?
- Sam byłem w takiej samej sytuacji i dopiero kontakt z osobami, które miały już pewne doświadczenie z wózkiem pozwolił mi to zrozumieć. Zobaczyłem, że osoby z niepełnosprawnością znakomicie sobie radzą. Wypadek nie przekreślił ukończenia szkoły, studiów, zrobienia prawa jazdy, uczęszczania na zajęcia itd. Wszystko jest możliwe, trzeba tylko chcieć. Staram się normalnie żyć, bo nie można się załamywać.#
Rozmawiała Joanna Kania
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie