
Poseł Bartosz Arłukowicz z SLD stał się gwiazdą SLD od czasu kiedy z ramienia lewicy został wiceprzewodniczącym „Komisji Hazardowej”. W tej komisji wiele razy wykazał się refleksem, ostro krytykował postępowania Mirosława Sekuły - platformerskiego przewodniczącego komisji, często współpracował z posłami PiS w Komisji – Zbigniewem Wassermannem i Beatą Kempą. Arłukowicz niewątpliwie był gwiazdą medialną tej komisji, błyszczał przed kamerami, wydawał się być bezkompromisowym politykiem z zasadami. Jakoś tak nawet i ta lewica z twarzą młodego politykalekarza wyglądać zaczęła lepiej. Arłukowicz w swych wypowiedziach o rządzącej partii Donalda Tuska był bardzo ostry: „Nie chcę takiej polityki, jaką robi dziś Platforma. Jest partią bezideową, bezwzględną, korporacyjną. Ja nie znoszę plastikowej polityki.” – mówił w jednym z wywiadów. Przez jakiś czas wydawało się, że SLD będzie miało twarz Arłukowicza, bo był on brany pod uwagę jako alternatywa dla Napieralskiego. Arłukowicz przegrał jednak bezwzględną walkę o władzę w SLD, Napieralski zatriumfował uzyskując dobry wynik w wyborach prezydenckich, i po wyborach zaczęło się mu w Sojuszu robić za ciasno. Nie było nawet pewne czy SLD wystawi go na liście w wyborach do Sejmu. No i okazało się, że idee wiążące wschodzącą gwiazdę lewicy z tą partią nie są znów tak silne, jakby można było oczekiwać. Oto zupełnie nieoczekiwanie kilka dni temu premier Tusk powierzył Bartoszowi Arłukowiczowi posadę wiceministra wraz z obietnicą pierwszego miejsca na liście Platformy w Szczecinie. Nadzieje wielu polityków lewicy (w tym b. prez. Kwaśniewskiego) legły w gruzach. Wystarczyła jedna propozycja premiera i Bartosz Arłukowicz, przyszły lider lewicy, bezwzględny opozycjonista, umarł, a narodził się Bartosz Arłukowicz minister, spolegliwy i popierający rząd i partię, którą nie tak dawno określał jako „plastikową”. Transfer Bartosza Arłukowicza uważam za jeden ze smutniejszych faktów, świadczących o płytkości polskiej polityki. Oto polityk, który jest w czołówce partii lewicowej, opozycyjnej, zwabiony korzyścią osobistą porzuca swoją formację i jednego dnia zostaje zwolennikiem rządu, ba, wiceministrem z obietnicą kandydowania do sejmu z pierwszych list. Co to mówi o tym polityku? Ano że nie ma żadnych zasad, i wszystko co mówił do tej pory było pustym, tanim efekciarstwem. Prawdę powiedziawszy, przejście polityka lewicy do PO na tych warunkach kompromituje także Platformę. Jak to, to dla politycznego efektu gotowi jesteśmy wziąć każdego? Nawet kogoś, kto nam wczoraj urągał? A poza tym te propozycje: ministerialny stołek (nikomu do niczego nie potrzebny) i pierwsze miejsce na liście. – A gdzie pytam „tanie państwo”, które obiecaliśmy wyborcom? A gdzie demokracja wewnątrzpartyjna? To tak premieru Tusku może jednoosobowo rozdzielać pierwsze miejsca na listach bez pytania o zgodę statutowych władz partii? A gdzież to te słynne platformerskie „prawybory”? Tworzenie posadek rządowych w niczym nie osłanianym interesie partii to jedno. Ale przyjmowanie takiej posady przez „wczoraj-walecznego” posła opozycji – to dopiero brak zasad. Casus Arłukowicza pokazuje brak jakichkolwiek zasad, bezwstyd i zupełny cynizm wszystkich, którzy w tym transferze uczestniczą. Ale skoro taki stan ludzie akceptują…. Miałem do Bartosza Arłukowicza duży sentyment po jego błyskotliwych wystąpieniach w czasie prac komisji hazardowej. „No – myślałem – wreszcie pojawi się ktoś, kto ucywilizuje SLD”. Dziś pokazuje się, że to było tanie efekciarstwo, nic nie warte popisy oratorskie młodego karierowicza bez zasad, który gotów jest służyć każdemu, kto obieca mu więcej kasy. Trochę szkoda, bo facet mógł być na prawdę na lewicy kimś. W końcu Napieralski nie jest wieczny. Jedno tylko mnie pociesza, że przynajmniej na Donaldzie się nie zawiodłem. Tu od początku wiedziałem, że mamy do czynienia z plastkiem politycznym w najczystszej postaci.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie