
Niebogaty polski podatnik wyściubolił ostatnie grosze m.in. na działalność Ministerstwa Kultury kierowanego przez Bogdana Zdrojewskiego (z jedynej, ma się rozumieć słusznej partii - PO), tudzież na ministerstwo Spraw Zagranicznych - też pod kierownictwem jedynie słusznym itd.
Na co - szefowie tych resortów wydają ciężko zarobione przez Polaków złotówki? Właśnie MSZ wyprodukował za nasze pieniądze komiks o muzyce Szopena, który to komiks miał promować Polskę w Berlinie. Komiks jest napisany w całości wulgarnym slangiem, w którym pytanie "Na ch..j on tak stoi?" należy do najmniej może kontrowersyjnych zwrotów. Bohaterowie ministerialnej produkcji promują ojczyznę Szopena używając niewielu słów, ale za to jakże jędrnych:
Gdzie jest ta ci**?
Po ch** tu brałeś je w ogóle?
J***ny cweloholokaust.
I tak dalej, i tak dalej. To - przypominam wydany za 30 tys. euro "produkt" mający nas promować. Forsę na to - (tu posłużmy się ministerialną poetyką) - g...no wydał szef naszego resortu spraw zagranicznych, ożeniony z amerykańską publicystką i sam właściciel szlacheckiego dworku na Kujawach. No cóż, nie w każdym dworku mieszka jak widać dżentelmen i nie garnitur od Armaniego świadczy o poziomie kultury.
Jednak nie czepiajmy się Sikorskiego i MSZ, wszak i w resorcie "kultury" nie inna panuje estetyka. Oto minister Zdrojewski dał stypendium jakiejś - ma się rozumieć artystce - a ta, za pieniądze publiczne wystawiła bilbordy z hasłem: "Zimo wypie...j!" No proszę jakie zwięzłe i radosne! Zamiast pisać wiersze, fraszki itd. to po prostu "wypie...j! i sprawa zakończona!
Minister Zdrojewski bynajmniej nie czuje się zażenowany tą sytuacją i sfinansowaniem, znów z naszych pieniędzy, kolejnego szamba. Jak się okazuje dobrego nastroju ministrom rządu Miłościwie Nam Panującego Donalda nie jest chyba w stanie popsuć żadna wpadka. Dzieje się tak dlatego, że rząd i PO ma zapewniona mocną osłonę medialną. Co by Donaldinio czy Bronisław K. nie na wywijali i tak wrogiem i przedmiotem drwin u Lisa czy Olejnik będzie zawsze Kaczor i PiS.
Np. taki Mariusz Błaszczak - szef klubu PiS przychodzi do studia Radia Zet, na zaproszenie Moniki Olejnik na dyskusję z innymi politykami. I z miejsca dostaje kopy nie tylko od konkurencji, ale i od prowadzącej audycję. Dziennikarka wyśmiewa go , atakuje wraz z platformersami, a kiedy gość protestuje i chce obiektywizmu prowadzącej, ta odpala bez namysłu: "Jak się panu nie podoba, to proszę nie przychodzić!" No i słusznie!
Dobrze jeszcze, że nie powiedziała wprost, językiem ministerstwa kultury i spraw zagranicznych - "A wypi...j!" chociaż prawdę powiedziawszy w treści wyszło na to samo.
Nie o to chodzi byśmy byli pisowcami, ale wszak dobrze byłoby gdyby wszyscy uczestnicy publicznej debaty traktowani byli mniej, więcej równo. A zatem skąd u pani Olejnik tyle antypisowskiej zaciekłości? Żeby to zrozumieć trzeba sięgnąć do jej życiorysu. Otóż śliczna (niegdyś) Monika zaczęła karierę dziennikarską w III Programie Polskiego Radia, na samym początku stanu wojennego, w 1982 r. kiedy porządnych dziennikarzy usuwały z mediów wojskowo-partyjne jaczejki. Po ukończeniu studiów zootechnicznych w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego zrobiła przyspieszony kurs dziennikarstwa i hop od razu do III Programu Polskiego Radia.
Tę błyskawiczną karierę zawdzięczała pani Monika promocji ze strony ojca - pułkownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Od początku też - jak podają internetowe źródła miała w kontaktach z SB kryptonim "Stokrotka". Obiegowa informacja głosi, że była "Tajnym współpracownikiem" SB, ale Janusz Korwin-Mikke podaje, iż od posła Próchno-Wróblewskiego wie, że Monika Olejnik nie była żadnym tajnym współpracownikiem. Była oficerem SB - utrzymuje JKM, a jego publiczną wypowiedź na ten temat znajdzie każdy zainteresowany w internecie.
Jeśli już wie się o tych faktach zaciekłość pani M.O. w zwalczaniu lustratorów z PiS staje się całkiem zrozumiała.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie