
Wywiad z czterokrotnym mistrzem świata w stuncie motocyklowym - Rafałem Pasierbkiem.
Krzysztof Centner - Zrezygnowałeś ze startów w mistrzostwach Polski, Europy i świata. Co więc się u Ciebie teraz dzieje?
Rafał Pasierbek - W 2013 roku po zdobyciu czwartego tytułu mistrza świata i piątego tytułu mistrza Europy postanowiłem skupić się na pokazach. Spowodowane to było tym, że otrzymywałem bardzo dużo zaproszeń z całego świata na takie pokazy i chciałem się na nich właśnie skupić.
- Nie można było tego pogodzić?
R.P. - Niestety nie. Przygotowania i treningi do pokazów to jednak zupełnie inne przygotowania jak przygotowania do mistrzostw Europy czy świata. W pokazach mogę zaprezentować prawdziwy show, a w mistrzostwach trzeba każdy element wykonać zgodnie z regulaminem zawodów.
- Z perspektywy czasu nie żałujesz swojej decyzji o rezygnacji z zawodów mistrzowskich?
R.P. - Postawiłem na pokazy i uważam, że był to bardzo mądry ruch. Zwiedziłem już bardzo dużo naprawdę egzotycznych krajów. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, z którymi do dzisiaj mam bardzo dobry kontakt. To wszystko daje mi dużo satysfakcji.
- Wróćmy do początków Twojej przygody z motocyklami. Jak to się zaczęło?
R.P. - Pierwszy kontakt z motocyklami miałem już w wieku sześciu lat, bowiem mój nieżyjący już dziadek był wielkim pasjonatem motocykli. Nawet je kolekcjonował. Posiadał Junaki, WSK-i, a nawet NSU.
- Pamiętasz swój pierwszy raz na motocyklu?
R.P. - Oczywiście. Miałem sześć lat i dziadek dał mi pojeździć na motocyklu WSK 125. Motocyklu, który mi później podarował. Byłem wtedy taki mały, że nie dostawałam stopami ziemi. Dlatego jak mi się paliwo kończyło starałem się znaleźć jakieś drzewo czy murek, żebym mógł bezpiecznie oprzeć go i zeskoczyć. Był to więc manewr, który dzisiaj z perspektywy czasu mogę nazwać moim pierwszym trickiem motocyklowym.
- Z biegiem czasu tych motocykli było coraz więcej?
R.P. - Starałem się jeździć na wszystkim. Przede wszystkim motorynki. Był nawet popularny w tamtych latach Komarek. Jeździłem również dużo na rowerze. Muszę się jednak przyznać, że w tamtych latach byłem uznawany przez rodzinę za przysłowiowego „psuję”. Co nie pożyczyłem, czy motor, czy rower przeważnie go psułem. Na szczęście ten wandalizm motocyklowy przekułem w coś naprawdę dobrego i z tego się cieszę.
- Dlaczego wybrałeś akrobacje na motocyklu, a nie na przykład wyścigi?
R.P. - W wieku 14-15 lat zaczęłem interesować się akrobacjami na motocyklach i tak zostało do dzisiaj. Kupowałem płytki z filmikami na których amerykanie pokazywali swoje wyczyny na motorach i postanowiłem, że też spróbuję.
- Twój pierwszy motocykl profesjonalny?
R.P. - Suzuki RG-80. Pamiętam, że był on kupiony przy dużym wsparciu mojej mamy. Wtedy wyglądał bardzo groźnie jak ścigacz, ale silniczek nie był najwyższej mocy. Po zakupie tego motoru obiecałem sobie, że będę go oszczędzał, ale już po miesiącu czasu zaczęłem wykonywać na nim akrobacje. Poobrywałem kilka plastików, ale nie przejmowałem się tym tylko dalej ćwiczyłem.
- Twój pierwszy start w zawodach?
R.P. - Była to Bielawa i mistrzostwa Polski. Pojechałem tam głównie po to, że być bliżej moich idoli ze Stanów Zjednoczonych, którzy na tych zawodach wystąpili w roli jurorów. Wiedziałem, że jako zawodnik łatwiej będzie mi zdobyć autograf, czy wspólne zdjęcie. Jak się jednak okazało udało mi się te zawody wygrać i w ten sposób zdobył swój pierwszy tytuł mistrza Polski. Później już było z górki.
- Występowałeś na wielu kontynentach. Gdzie jeszcze nie byłeś?
R.P. - W Australii. To mój cel.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie