Sikający za ukraińską dorożką

Za 40 amerykańskich rakiet manewrujących JASSM Polska zapłaci 500 mln dolarów - 12,5 mln USD za sztukę.  Finlandia za 70 tych samych pocisków zapłaciła 255 mln USD czyli prawie 4 razy mniej. Te same rakiety zamawiane przez amerykańską armię kosztują 1 mln USD za sztukę. 
Jak widać jesteśmy szczególnie „dopieszczanym” sojusznikiem Wielkiego Brata, albo mamy szczególnie dobrych negocjatorów. Możliwe zresztą, że jedno i drugie – Wielki Brat ma nas głęboko w nosie, a negocjatorzy dogadali się i za zwyczajowe 10% od kontraktu zgodzili się oskubać polskiego podatnika na te kilkaset dodatkowych milionów. Bo przecież zbroić się trzeba! 
Polaków – ma się rozumieć - nikt nie poinformuje o szczegółach kontraktu. Szczegóły wygrzebali internauci, ale założę się że żaden poseł nie złoży w tej sprawie interpelacji, żaden tefauen, ani inny polsat nawet się nie zająknie. Są sprawy, o których lepiej żeby społeczeństwo nie wiedziało. 
Zresztą atmosferę do wydawania miliardów na zbrojenia od listopada ub. roku podgrzewali wszyscy politycy od Jarosława Kaczńskiego począwszy, a na byłym już Radku Sikorskim skończywszy. Tać za progiem ostrzył zęby groźny Putin, co to napadł na biedną Ukrainę, zabrał jej przemocą Krym, wysłał „zielone ludziki” do Donbasu i jako żywo miał za chwilę wylądować w Warszawie.  No i nasza umęczona Ojczyzna miała – bronić Ukrainy jak własnej niepodległości, bo „Dziś Krym, jutro Warszawa”.
W tym czasie każdy, kto pokazywał że to zgubna polityka bo po pierwsze na Ukrainie dokonał się zamach stanu, w którym dominująca rolę odegrały partie pro-banderowskie, wrogie Polakom, po drugie – wydarzenia były wyraźnie inspirowane przez USA i wplątywanie się w taką globalną rozgrywkę dla państwa pozbawionego siły militarnej i przy braku polskich interesów w całej akcji, jest po prostu samobójstwem – był nazywany „agentem Putina”. 
Wszystkie te argumenty oczywiście można było głosić jedynie w Internecie albo w prasie lokalnej. Główne publikatory prały Polakom mózgi na potęgę, strasząc Rosją, kłamiąc tak, że nieboszczka komuna nie miałaby się czego powstydzić.
Tymczasem amerykański dwumiesięcznik „Foreign Affairs” poświecony sprawom światowej polityki publikuje artykuł, który nie pozostawia złudzeń  jakie jest aktualne stanowisko USA w sprawie ukraińskiej. „W rzeczywistości odpowiedzialność za kryzys na Ukrainie ponoszą Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy, a kłopoty zakorzenione są w rozszerzeniu NATO - pisze autor "Foreign Affairs". 
Ameryka i Zachód wycofały się z ukraińskiej awantury już kilka tygodni temu, osamotniony Kijów musiał ogłosić rozejm, który jest w istocie kapitulacją.
Przyczyny tego zwrotu są oczywiste. Ukraina jest w tak głębokim upadku, że dla jej doprowadzenia do porządku trzeba by wydać biliony dolarów, a na to nikt przytomny na Zachodzie się nie zgodzi. Wojna okazała się przegrana, a sankcje bardziej szkodzą Zachodowi.
Po drugie na Bliskim Wschodzie rozwija się „Państwo Islamskie” wyhodowane zresztą przez Amerykanów w ramach akcji przeciwko prezydentowi Syrii Assadowi.  Rosja, od początku broniąca Assada, jest tu cennym sojusznikiem. Musi zostać pozyskana – choćby za cenę Ukrainy i… Polski. 
W tej sytuacji Polska pozostaje jak sikający za dorożką po odjeździe dorożki.
I jeszcze na koniec, kiedy już widać jaką klęską skończyło się popieranie Majdanu, „mędrzec” z Gdańska („mądry inaczej”) przyznał nagrodę liderowi postbanderowskiej partii „Swoboda” - Tiahnybokowi i pojechał coś tam – po swojemu - bredzić na Majdanie. 
Zastanawiam się czy jest w polskiej polityce jakaś granica absurdu, oglądając konwencje partii przed wyborami samorządowymi. I oto ci sami politycy, którzy okazali się kompletnymi dyletantami w prostej do przewidzenia sprawie ukraińskiej, którzy nie potrafią tanio kupić rakiet Amerykańców, a gazu od Ruskich teraz prezentują swoje recepty na to co zrobić w samorządzie.  Już widzę ich sukcesy!