
Wyniki wyborów prezydenckich ujawniają podział Polski na dwie zgoła różne obszary, zamieszkałe przez dwie różne społeczności. Za rzeką Wisłą Jarosław Kaczyński wygrał - często w proporcjach 60:40. I odwrotnie - na zachodzie Polski - na tzw. Ziemiach Odzyskanych ale też i w Wielkopolsce - Bronisław Komorowski pokonał rywala w takiej samej proporcji. I w zasadzie nie ma między tymi biegunami, niczego pośredniego.
Mamy więc jakby dwie Polski kierujące się różnymi wartościami, inaczej patrzące na świat, inaczej reagujące.
Dlaczego tak się dzieje? Na zachodzie mieszka ludność przygoniona po wojnie ze wszystkich stron, w dużym stopniu pozbawiona tradycji, pamięci historycznej i wykorzeniona.
"Za Wisłą" jest Polska patriotyczna, Polska w której do lat 60. ub. wieku walczyli jeszcze antykomunistyczni partyzanci, gdzie chłop bronił swojej ojcowizny przed kolektywizacją.
No i tych kilka prostych różnic daje potem różnice w wyborczej statystyce. Kandydat Platformy - Bronisław Komorowski prezentuje bowiem wizję Polski łagodnie poddającej się wessaniu przez "Wspólną Europę". Bez konfliktów, bez kłótni z Putinem, Angelą Merkel, będziemy maszerować do "Wspólnej Europy".
Kaczyński to polski zadzior, który stawia się a to Niemcom, a to swoim. Coś chce zmieniać w kraju i czegoś domaga się od zagranicy. A my by Panie, chcieli przycupnąć cichutko, żeby nikt nas nie zauważał, nikt się nie złościł - bo znów nas Panie wywiozą. Ludzie nie chcą się przyznawać do własnego strachu, ale myślę że właśnie pokoleniowo wdrukowany mieszkańcom zachodniej Polski strach jest przyczyną ich innej optyki, innych wyborów.
W każdym razie zjawisko jest niezwykle ciekawe dla socjologów.
Zostawmy wszakże Wisłę i różnice socjologiczne, bo wybory odsłaniają nam inne ciekawe zjawiska. Oto wicepremier rządu, prezes zaopatrywanej z budżetu hojnie (naszymi pieniędzmi) partii PSL - Waldemar Pawlak z kretesem przegrywa wybory dostając 1,81 proc. głosów - mniej niż ekscentryczny głosiciel skrajnego liberalizmu - Janusz Korwin-Mikke. Wynik Pawlaka - na poziomie marginesu błędu - jest w gruncie rzeczy kompromitacją. Po co komu taka partia, której lider ma niespełna 2 proc. poparcia?
Za to ogromny sukces zanotował lider SLD Grzegorz Napieralski. Skazany przez część własnej partii na porażkę, prowadzący właściwie samotną kampanię wyborczą osiągnął prawie 14% poparcia i bez wątpienia stał się prawdziwym czarnym koniem tych wyborów. Teraz Napieralski i jego elektorat będzie przedmiotem zabiegów ze strony dwu kandydatów, którym udało się wejść do drugiego etapu. Już zresztą i Komorowski i Kaczyński zaczęli go kokietować. Już też mówi się, że Napieralski postawi PO warunek - koalicja i ministerialne stanowisko dla niego samego - być może jeszcze w tej kadencji. Ale kto to wie? Wszak niektórzy z polityków SLD wypowiadają się ciepło o PiS-ie, który już dawno spuścił z antykomunistycznego tonu. Wygląda na to, że lider SLD ze swoimi 14% głosów będzie dyktował warunki zwycięzcom, co pokazuje absurd głosowania w dwu turach. Powinna być tylko jedna tura wyborów - jak w Anglii i Ameryce. Kto chce niech się dogaduje przed wyborami,. A potem - jeden głos więcej i wygrywasz - "Zwycięzca bierze wszystko!"
A tak mamy korupcję polityczną, która wchodzi szerokimi wrotami między jedną, a drugą turą: "Poprzemy jak wy nam... to i tamto".
Zresztą skoro los Komorowskiego i Kaczyńskiego, którzy zdobyli razem blisko 80% głosów, zależy w gruncie rzeczy od poparcia Napieralskiego, to co to są za wybory? Może od razu lepiej rzucić monetą.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie