
Sąd Okręgowy w Warszawie, w procesie prywatnym wytoczonym przywódcy PiS-u przez Janusza Kaczmarka – byłego ministra, skierował Jarosława Kaczyńskiego na badania psychiatryczne. Trudno o bardziej jaskrawy przykład złamania zasad praworządności i politycznego zaangażowania sądów w III RP. Sąd oczywiście w określonych przypadkach może kierować podsądnego na psychiatryczne badania. Dotyczy to szczególnie okrutnych zbrodni lub sytuacji, w której zachowanie podejrzanego budzi wyraźne wątpliwości co do jego psychicznej równowagi. Dowolność działania sądu ogranicza tutaj ustawa o ochronie zdrowia psychicznego, wedle której sfera zdrowia psychicznego jest szczególnie intymną i wszelkie ingerencje organów państwa w tę dziedzinę powinna cechować szczególna wrażliwość. Zgodnie z orzecznictwem – w przypadku kiedy powołanie biegłych psychiatrów było bezpodstawne, skarb państwa powinien ponosić odpowiedzialność również materialną. Jarosław Kaczyński jest znanym polskim politykiem, był premierem rządu, jest przywódcą opozycji znajdującym się w ostrym sporze politycznym z obecnym rządem. Można go lubić albo nie, można się z nim zgadzać albo nie, ale nikt do tej pory nie przedstawił jakichkolwiek faktów mogących świadczyć o nierównowadze psychicznej prezesa PiS. Nawet nie uczynił tego ziejący do Kaczyńskiego „miłością - inaczej” Stefan Niesiołowski. Decyzja sądu – w sposób oczywisty bezpodstawna – jest dla Kaczyńskiego ogromnie poniżająca, ale też ma ewidentny skutek polityczny. Publiczne zakwestionowanie zdrowia psychicznego lidera opozycji, a to w istocie już oznacza decyzja sędziego, jest poważnym ciosem w jego autorytet i społeczny wizerunek. Sędzia musiał sobie zdawać ze swojego wyczynu sprawę, a mimo to zdecydował się na takie jawne polityczne działanie. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że sędziowie są w III RP bezkarni i mogą dowolnie nadużywać swoich uprawnień wobec ludzi, których politycznie lub prywatnie nie lubią. A sędziowie w III RP w 80% wywodzą się albo sami bezpośrednio z sądownictwa PRL-u, albo są dziećmi PRL-owskich funkcjonariuszy. Nic więc dziwnego, że do dziś nie może zakończyć się proces przeciwko Jaruzelskiemu, że nie skazano żadnego z komunistycznych zbrodniarzy, ani nie osądzono sprawców żadnej z wielkich afer gospodarczych. I odwrotnie - na skutek wyraźnej postkomunistycznej genezy sądownictwa III RP, w sprawach przeciwko osobom kwestionującym obecny porządek zapadają jaskrawie niesprawiedliwe, pozbawione podstaw wyroki. I to zarówno w sprawach cywilnych, jak i karnych. Wystarczy przypomnieć wyrok nakazujący Krzysztofowi Wyszkowskiemu przepraszać Wałęsę, za to że powiedział to, o czym piszą w swojej książce historycy IPN-u, że Wałęsa był agentem „Bolkiem”. W tej samej kategorii mieści się skazanie dyrektora Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka na grzywnę, za to, że informował na antenie radia o możliwości wpłat na legalnie działającą fundację. A przecież takie wyroki zapadają w sądach III RP masowo. Mamy tego dziesiątki, setki przykładów z całego kraju. Sądownictwo w III RP zostało żywcem przejęte jako relikt epoki komunizmu, a absurdalne rozwiązania ustrojowe zagwarantowały wczorajszym - w pełni dyspozycyjnym sędziom, skazującym opozycjonistów (albo ich dzieciom) - „niezawisłość” - czyli w istocie - całkowitą bezkarność. Tymczasem niezawisłość sędziowska to kwestia sumienia i charakteru, a te wartości były nieobecne w PRL, i ich nieobecność dziedziczymy w III RP. Zasada „niezawisłości” nie może też w praktyce negować fundamentalnej zasady ustrojowej – podległości wszelkiej władzy Narodowi (art. 4 Konstytucji). Sędziowie jednak podlegają sami sobie. Z doświadczenia stowarzyszeń „Przeciw Bezprawiu Sądów i Prokuratury” działających w całej Polsce, przypadki uczciwych sędziów należą do rzadkości. W tej sytuacji nie dziwi skandaliczna decyzja warszawskiego sądu. Jest tylko pytanie czy ta decyzja wreszcie przepełni miarę nieprawości i zmusi polityków i społeczeństwo do narzucenia sądom społecznej kontroli?
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie