Reklama

Anna Staliś: Nikogo nie znałam, ale wszyscy znali mnie

Nowiny Nyskie
21/09/2025 11:10

Niedawno minęło 80 lat od momentu, gdy Anna Staliś (wówczas Biegun) przyjechała - wraz z rodziną – do Nadziejowa. Niedawno też obchodziła 92 urodziny i jest chodzącą skarbnicą wiedzy o powojennych latach tej wsi, ale też okolicznych miejscowości.

Prywatnie pani Anna jest ciocią Zdzisława Barana, wieloletniego sekretarza powiatu nyskiego, samorządowca, ale też człowieka, który kocha podróże i kocha o nich opowiadać czytelnikom „Nowin”. Niedawno pan Zdzisław zaangażował się w organizację jubileuszu 80-lecia istnienia Szkoły Podstawowej w Kopernikach, której pani Anna jest najstarszą absolwentką. Uroczystość była okazją do spotkań kilku pokoleń absolwentów i wielu bezcennych wspomnień.

Pani Anna urodziła się w Nickulinie, niedaleko Rajczy. Przyznaje, że jej rodzina była biedna – z niewielkim zagonem ziemi pod uprawę, z sześciorgiem dzieci. Rodzice musieli wykazać się więc pracowitością i przedsiębiorczością, by wychować taką gromadkę. Mimo że wszyscy mieszkali w niewielkiej, wynajmowanej komórce, śpiąc po troje w jednym łóżku nie brakowało w rodzinie tego co najważniejsze – miłości. - Pamiętam, że żywiła nas przyroda – od wiosny – do jesieni. Co tylko było możliwe, jadalne, to zrywaliśmy i jedliśmy – mówi pani Anna z uśmiechem, jednocześnie wymieniając nazwy roślin, którymi z rodzeństwem i koleżeństwem zapełniała żołądek. W ubogim życiu w początkach lat czterdziestych ubiegłego wielu było jednak szczęście. - W ogóle nie pamiętam wojny – jakby jej u nas prawie nie było. Poza tym niemal przez cały czas chodziłam do polskiej szkoły. Było nas bardzo dużo w klasie, bo do jednej szkoły schodziły się dzieci z wszystkich górek otaczających Rajczę – dodaje.
Z końcem wojny pani Anna ukończyła czwartą klasę i rozpoczęła nowy rozdział w życiu – rozdział, który trwa do dzisiaj, bo wyjechała z rodzinnych stron. – Ojciec, który przyjeżdżał z pracy do domu raz w tygodniu, kiedy tylko usłyszał o możliwości wyjazdu na zachód zabrał nas do pociągu, który jechał tak naprawdę w nieznane. Rodzice chcieli zapewnić nam lepsze życie. Wsiedliśmy bowiem do pociągu nie zabierając niczego – bo niczego nie mieliśmy - wspomina.

Do miejsca, które jak się okazało było celem ich podroży dotarli w lipcu 1945 roku. Przyjechali do stacji w Nowym Świętowie. – Tato jeździł po wsiach szukając domu. Po latach mu wymawiałam, że nie wysiedliśmy gdzie indziej, ale ojciec dostał nakaz osiedlenia w gospodarstwie w Nadziejowie. Przez rok dzieliliśmy dach nad głową z rodziną niemiecką, której ojciec był esesmanem. Jego żona jednak od razu znalazła nić porozumienia z moją mamą, a jego matka to nawet po kryjomu dawała nam chleb – ale tak, żeby syn nie widział. On to nawet na noc zamykał przed nami wszelki dostęp do jedzenia i mimo że gospodarstwo było formalnie już nasze traktował nas tak jakbyśmy mieli dla nich pracować - wspomina.
Po wyjeździe Niemców rodzina pani Anny sama zaczęła pracować na swoje konto ciesząc się pięknym gospodarstwem.
Wkrótce do wsi przyjechali kolejni osadnicy. Przybycie rodziny Stalisiów na zawsze zmieniło życie pani Anny. Pozyskała bowiem dozgonną przyjaciółkę, mamę pana Zdzisława, a z czasem męża, który był jej bratem. Przyjaźń, która trwa od lat dziecięcych do śmierci nie zdarza się często i jest wielkim darem.

Od razu we wrześniu obie panie poszły do szkoły – oczywiście w sąsiednich Kopernikach.
Młodość ma to do siebie, że lubi się bawić i lubi dobrze wyglądać. Na to drugie trudno było zaradzić w ciężkich powojennych czasach, gdy nie było niczego. A skoro potrzeba jest matką wynalazków niemal każda dziewczyna – w tym pani Anna - uczyły się tworzenia swojej garderoby łącząc różne fragmenty materiałów. – Do dzisiaj się zastanawiam jak to było możliwe, że żyjąc w takiej biedzie tak pięknie się ubierałyśmy! – śmieje się pani Anna. Pani Anna wspomina też, że jej rodzina jako jedna z pierwszych zaczęła remontować dom i obejście. Ludzie, którzy przyjechali w te okolice ze wschodu przez lata nie inwestowali w swój byt powtarzając, że „wrócą do siebie”. Tak było nawet do późnych lat pięćdziesiątych. Czas pokazał, że tego powrotu już nie było.

Młodzi lubią ładnie się ubierać, ale też dobrze się bawić. A jak zabawa to musi być taniec. – Na tych zabawach były tłumy ludzi! Skończyła się wojna, skończyła się największa bieda i ludzie zaczynali w końcu inaczej żyć. Chociaż na tych zabawach dochodziło do bójek, bo ścierały się mentalności, charaktery górali czy ludzi ze wschodu.
W pamięci pani Anny utrwaliły się też ataki szabrowników, którzy bezlitośnie grabili dom po domu. – Przychodzili do gospodarstw uzbrojeni w broń, z opaską na ręku i żądali od ludzi, którzy dopiero się tam osiedlili, żeby ocalić życie wydawali im co mogli. Czasami rodzinom zostawały tylko ozdoby choinkowe, bo one były przechowywane na strychu a tam nie było po co iść szabrownikom.
Mając zaledwie dziewiętnaście lat pani Anna wyszła za mąż za brata swojej przyjaciółki. Zmieniła nazwisko na Staliś i miejsce zamieszkania, ale rodzina, którą założyła tak samo jak rodzina, z której się wywodziła uprawiała ziemię. Z czasem na świat przyszły dzieci pani Anny – córka i dwóch synów.

Pani Anna była prawdziwą ozdobą niedawnego zjazdu absolwentów szkoły podstawowej w Kopernikach. Nie mogło być inaczej, bo jest najstarszą żyjącą osobą, która opuściła jej mury w roli absolwenta. – Byłam tym wszystkim bardzo zaskoczona, bo już nikogo nie znałam, ale okazało się, że wszyscy mnie znali. To było bardzo miłe.

Agnieszka Groń


 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do