
- Od 2011 roku nasze pensje były zaniżane, a przez to czujemy się oszukane - mówią emerytowane pracownice Miejskiej i Gminnej Biblioteki Publicznej. - Ze względu na zaniżanie pensji dostajemy dzisiaj niższe świadczenia z ZUS - dodają, że w sprawie złożyły pozwy do sądu pracy. Do nieprawidłowego naliczania pensji doszło także w przypadku nadal pracujących bibliotekarek - łącznie kilkunastu osób.
0,7 zamiast 0,75 etatu
Sprawa dotyczy pań, które były zatrudnione w bibliotece w niepełnym wymiarze godzin, czyli m.in. we wszystkich wiejskich filiach bibliotecznych - chodzi o czas pracy i wynagradzanie za niego. - W 2011 roku otrzymałam aneks do umowy zasadniczej, w którym zapis brzmiał "praca na 0,7 etatu i 120 godzin miesięcznie". Tymczasem pracowałam pięć dni w tygodniu w godzinach od 12.00 do 18.00, czyli sześć godzin dziennie a to nie jest 0,7 etatu, lecz 0,75 etatu - tłumaczy emerytowana bibliotekarka.
Kobieta opowiada, że w 2015 roku otrzymała kolejny aneks do umowy. W dokumencie znalazł się zapis: "praca na 0,7 etatu i OKOŁO 120 godzin miesięcznie". - Nigdy nie zostało mi wypłacone świadczenie za godziny nadliczbowe. Na zebraniu pracowniczym poruszono tę sprawę - sprawę zapisu w aneksie, że jest on niezgodny z kodeksem pracy, ale sprawa została bez echa. Dyrektor nie zajęła żadnego stanowiska w tej sprawie - twierdzi nasza rozmówczyni.
Burmistrz: "nie ma kompetencji do władczego ingerowania w stosunki pracownicze"
Kobieta dodaje, że rok później zasięgnęła porady u radcy prawnego, który poinformował ją, że niespójny zapis, co do wymiaru godzinowego pracy i wymiaru etatu jest niezgodny z kodeksem pracy. Ze względu na problemy zdrowotne kobieta nie dochodziła swoich praw. - W kolejnym roku otrzymałam znowu nowy aneks do umowy. Tym razem dyrektor zmieniła mi dotychczasowe warunki wynagrodzenia i świadczenie wypłacane za sprzątanie, które zostało włączone do wynagrodzenia. W tym czasie doszło bowiem do ustawowej podwyżki najniższego wynagrodzenia. Ja też tę podwyżkę dostałam, ale tylko pozornie, bo sprzątanie biblioteki zostało włączone do wynagrodzenia, czyli za dodatkową pracę nie dostałam tak naprawdę pieniędzy - stwierdza.
Nasza rozmówczyni uważa, że przez te i inne decyzje finansowe nie zostały jej wypłacone znaczne kwoty. Chodzi bowiem nie tylko o niższe wynagrodzenie wypłacane na przestrzeni ponad 40 lat pracy. W grę wchodzi również pomniejszony dodatek stażowy, pomniejszona odprawa emerytalna, kolejne nagrody jubileuszowe, a w konsekwencji pomniejszona emerytura.
Państwowa Inspekcja Pracy przeprowadziła na początku tego roku kontrolę w MiGBP w Nysie, w czasie której potwierdzono nieprawidłowe naliczanie pensji pracowników. Zainteresowane sprawą bibliotekarki były rozczarowane stanowiskiem, a raczej jego brakiem w całej sprawie burmistrza Kordiana Kolbiarza. Na pismo skierowane do niego przez Niezależny Samorządowy Związek Zawodowy "Solidarność" Międzyzakładowa Organizacja Związkowa Bibliotekarzy Województwa Opolskiego w Opolu burmistrz odpisał: "(...) Wszelkie roszczenia dotyczące "wyrównania krzywd poszkodowanych pracowników" należy kierować bezpośrednio pod adresem Dyrektora MiGBP, zaś w razie odmowy uwzględnienia roszczeń przez Dyrektora swoich praw należy dochodzić przed sądem pracy. Burmistrz Nysy nie ma, bowiem kompetencji do władczego ingerowania w stosunki pracownicze w jednostkach gminnych".
Bez "przepraszam"
Poszkodowane emerytowane pracownice złożyły pozwy do sądu pracy licząc na rekompensatę zaniżanych przez lata pensji. Część ich roszczeń uległa jednak przedawnieniu. - Mamy prawo czuć się nie tylko poszkodowane, ale i oszukane, bo sprawa niewłaściwego naliczania była przez nas sygnalizowana. Z drugiej strony boli nas, że za tyle lat rzetelnej pracy nie usłyszałyśmy za to, co nas spotkało zwykłego słowa "przepraszam" - dodają emerytowane bibliotekarki.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie