
Kolega krzyknął do mnie: „Wojtek, to już jest koniec! On odchodzi! Nie oddycha! Robi się siny!”. W panice rozerwałem temu mężczyźnie guziki od koszuli i zacząłem masaż serca. Kolega, który mi pomagał nasłuchiwał cały czas, czy zaczyna oddychać. Po ósmym, może dziewiątym ucisku na klatkę piersiową mężczyzna otworzył oczy i zaczął w panice łapać powietrze, tak jakby się topił - opowiada nysanin Wojciech Hybel, który uratował życie Portugalczykowi, który tak jak on pracował na budowie metra w Kopenhadze.
Bezpieczeństwo przede wszystkim
Wojciech Hybel pracuje w stolicy Danii od 2,5 roku. Na budowie kolejnego odcinka metra w Kopenhadze jest operatorem maszyn budowlanych takich jak koparka, czy dźwig transportujący ciężkie ładunki. Praca nie należy do łatwych, ani tym bardziej bezpiecznych. Roboty prowadzone są na głębokości od 27 do 34 metrów pod ziemią. Potężny dół robi ogromne wrażenie, które potęguje masa pracujących tutaj ludzi i sprzętu. Prace prowadzone w kooperacji powodują, że budowa metra to także mozaika narodowościowa. Na placu budowy zatrudnieni są oczywiście Duńczycy, ale także Irlandczycy, Portugalczycy, Włosi i Polacy. - Duńczycy są bardzo wyczuleni na punkcie bezpieczeństwa - opowiada Wojciech Hybel. - Raz w miesiącu bierzemy obowiązkowo udział w mitingu, w czasie którego przypominane są nam zagrożenia dotyczące pracy pod ziemią, z ciężkimi materiałami unoszącymi się nad głową, o możliwych zagrożeniach wynikających z ulatniania się gazów, z pierwsza pomocą itp. - wylicza.
Pan Wojciech uczestnicząc w tych szkoleniach nie przypuszczał jednak, że to czego się nauczył będzie musiał wykorzystać, aby ratować ludzkie życie.
Nie oddycha!
Tamten dzień zaczął się dla Wojciecha Hybla normalnie - przed godziną siódmą rano wejście na budowę, odbicie karty pracy i przejście do swoich obowiązków. - Ludzie, którzy zostają na górze są odpowiedzialni za przewożenie ładunków, reszta schodzi na dół - opowiada pan Wojciech. - Było około godz. 9.00-10.00 kiedy usłyszałem paniczne krzyki, zobaczyłem poruszenie, ludzie zaczęli biegać, ktoś krzyczał: „Dajcie nosze! Dajcie nosze!” Ja też wyskoczyłem z maszyny i pobiegłem w stronę zbiegowiska. Okazało się, że na rusztowaniu leżał nieprzytomny człowiek. Na moment mnie zamurowało, ale szybko to minęło. Pomyślałem, że coś trzeba zrobić, trzeba ratować tego człowieka, bo może on nie dożyć do momentu przyjazdu pogotowia ratunkowego! - wspomina ten dramatyczny moment.
Nieprzytomnym człowiekiem był ok. 50-letni Portugalczyk. - W tej panice trudno było stwierdzić, co mu się stało - kontynuuje opowieść Wojciech Hybel. - Wiadomo było tylko tyle, że nie doznał urazu mechanicznego. Po prostu jak stał - tak się przewrócił. Można było wywnioskować, że może chodzić o serce - zawał, zapaść. Najgorsze było to, że ten człowiek nie dawał oznak życia, był nieprzytomny. Schyliłem się, żeby posłuchać, czy oddycha. Niestety nie wyczułem oddechu. Sprawdziłem tętno - też nie wyczułem. Mój kolega Polak krzyknął: „Wojtek, to już jest koniec! On odchodzi! Robi się siny!”. Rzeczywiście zmieniał się kolor skóry. W panice rozerwałem mu koszulę i zacząłem masaż serca pamiętając zasady, których się nauczyłem w czasie szkoleń. Kolega, który mi pomagał nasłuchiwał cały czas, czy zaczyna oddychać. Po ósmym, może dziewiątym ucisku na klatkę ten mężczyzna otworzył oczy i zaczął w panice łapać powietrze. Mogę to porównać do zachowania człowieka, który tonie. Był to przerażający oddech - to było błaganie o ratunek, a dla mnie niewypowiedziane szczęście! Oddech był co prawda nierówny, ale był! - opowiada dalej pan Wojciech.
Być dumnym z siebie - najcenniejsze
Zagrożenie życia jednak nie minęło. Jeden z pracujących na budowie Portugalczyków podbiegł do leżącego i zaczął tłumaczyć wydawane po angielsku przez pana Wojciecha komendy. - Mówiłem, żeby nie zasypiał, nie zamykał oczu - opowiada dalej nysanin. - Taki stan półświadomości trwał ok. 5 minut. W tym czasie koledzy z góry przygotowali logistycznie wszystko pod przyjazd karetki. Bo trzeba mieć wyobrażenie, że na takiej wielkiej budowie dotarcie karetki jak najbliżej wykopu nie jest łatwe. Tymczasem stan chorego po kolejnych 5-10 minutach znowu się pogorszył. Kolejny raz stracił przytomność, zaczął charczeć. Pamiętałem z tych szkoleń, że są to objawy zawału. Zacząłem znowu masaż serca. Przy tym wszystkim słyszałem, że na dół schodzili już ratownicy. Po 15 sekundach on znowu wrócił do świadomości. To był jednak ten moment, kiedy na miejscu pojawił się już lekarz.
Według dalszej relacji pana Wojciecha Portugalczyk dostał zastrzyk, który błyskawicznie na niego zadziałał. - Zaraz otworzył oczy i zaczął rozmawiać z tłumaczem. Podłączono go też do aparatury. Z kolei lekarz pochwalił mnie za przeprowadzoną akcję ratowniczą. Gdyby ten człowiek nie otrzymał od nas pomocy to z pewnością nie dożyłby do przyjazdu pogotowia. Nie ukrywam, że byłem z siebie dumny. Radość z uratowania komuś życia to trudne do określenia uczucie - kwituje.
To nie był jednak koniec akcji ratowniczej. Chorego trzeba było jeszcze przetransportować do góry, do karetki. - Najpierw zniesiono go w dół z rusztowania, na którym leżał od upadku, a potem przypięto nosze, na których leżał do dźwigu. Jego operatorem był mój kolega Polak. Potem opowiadał mi, że transportował 12 tonowe ładunki, ale transportując tego człowieka na noszach miał wrażenie, że ładunek jest jeszcze cięższy. Czuł na sobie taką odpowiedzialność! Z kolei na górze był kolejny nasz kolega Kamil, który zorganizował wszystko logistycznie, aby karetka mogła dotrzeć jak najbliżej - dodaje.
Cała historia miała szczęśliwy finał. Portugalczyk został uratowany, z czasem wyszedł ze szpitala.- Wiedział, że ktoś z ekipy Polaków mu pomógł, ale specjalnych podziękowań nie było. On chyba nie był do końca świadomy tego, że ja jestem tym człowiekiem, który wykonał masaż na jego sercu. Nie oczekiwałem jednak podziękowań. Bardzo dobrze się czułem z tym, bo miałem świadomość, że miałem duży udział w uratowaniu jego życia.
Polacy zostali docenieni także przez straż pożarną za sprawne przeprowadzenie akcji wyciągania chorego z dołu. - Otrzymaliśmy także podziękowania od instytucji rządowej, która czuwa nad budową metra właśnie pod kątem bezpieczeństwa i warunków pracy. Przez nasze biuro pośrednictwa pracy zostaliśmy wyróżnieni na forum internetowym, a od szefa dostałem tydzień urlopu. Ta nagroda cieszyła najbardziej, bo mogłem przyjechać do syna i żony - kwituje Wojciech Hybel.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Wojtuś tu Rak Bogusław.. Minęło parexdobrych lat, zadzwon 728953755