
Aż trudno uwierzyć, że już 4 lata trwa konflikt w Ośrodku Pomocy Społecznej między dyrekcją a tamtejszymi związkowcami. Sprawa była już w prokuraturze, instytucja kilkukrotnie była kontrolowana przez Państwową Inspekcję Pracy. A przyczyną – przynajmniej oficjalną - konfliktu są… tzw. godziny doraźne, która mogą wykorzystać związkowcy na swoją działalność związkową.
Sprawa konfliktu znalazła swoje miejsce na obradach komisji rolnej i na ubiegłotygodniowej sesji. W wielkim skrócie chodzi o to, że związki zawodowe mają prawo do zwolnienia z pewnej ilości godzin pracy na wykorzystanie tego czasu właśnie na pracę związkową. Źródłem głuchołaskiego sporu był wniosek związkowców OPS, by dwoje z nich mogło raz w roku wyjechać na walny zjazd federacji związków wykorzystując tzw. „godziny doraźne”.
Według dyrekcji wspomniane godziny mogą być wykorzystane, gdy zachodzi nagła sytuacja, a zjazd takim nie jest. Z takim stanowiskiem nie zgadzają się związkowcy. Jawnym elementem tego konfliktu są banery wiszące w różnych punktach miasta (w tym na płocie siedziby ośrodka). W instytucji prowadzone były kontrole, m.in. przez Państwową Inspekcje Pracy, a także przez prokuraturę. Konflikt jednak trwał. W wypowiedziach związkowców pojawiały się bowiem sygnały, że w instytucji mogło dochodzić do mobbingu, a interpretacja słowa „doraźność” okazała się raczej tematem pobocznym. Na pierwszy plan weszły relacje między dyrekcją a pracownikami i związkami zawodowymi.
- Czy warto było przez cztery lata okopywać się z jednej i z drugiej strony?! To wszystko można było dopracować, bo może dojść do podobnej sytuacji do jakiej doszło w domu kultury. Nie róbmy z tego teatru – padło ze strony radnych. Komisja złożyła wnioski do burmistrza. Wkrótce okaże się jakie kroki podejmie w tej sprawie Edward Szupryczyński. Chodzi także o kwestie wynagradzania pracowników ośrodka i inne, które padły z ust pracowników podczas wspomnianego kilkugodzinnego posiedzenia komisji.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie