
Elżbieta Kukułka przepracowała w Carolinum jako nauczyciel 36 lat. Przez jej pedagogiczne ręce przeszły tysiące uczniów. Część z nich z pewnością weźmie udział w zbliżającym się zjeździe absolwentów szkoły (3 maja). My rozmawiamy z panią Elżbietą jak wyglądała szkoła i nauczanie przez blisko cztery dekady jej pedagogicznej działalności.
„Nowiny Nyskie” – Kiedy związała się Pani z Carolinum?
Elżbieta Kukułka – Wieczór przed tym wywiadem rozmyślałam nad tamtym momentem, bo z Carolinum związana była cała moja aktywność zawodowa jako nauczyciela i nie tyko…
Ukończyłam studia na Uniwersytecie Wrocławskim w lipcu 1969 roku na kierunku fizyka doświadczalna. Szukałam oczywiście pracy. Dostałam taką propozycję w instytucie naukowym. Byłam tam na rozmowie wstępnej, ale płaca, którą miałam otrzymać pokrywałaby tylko koszty wynajmu pokoju we Wrocławiu. Nie miałam rodziny, u której mogłabym się tam nawet tymczasowo zatrzymać, bo urodziłam się w Raciborzu. Jestem rocznikiem powojennym, bo przyszłam na świat w 1946 roku. Rodzice zaś poznali się w czasie wojny, a pobrali się w 1945 roku. W 1953 roku przeprowadziliśmy się do Ząbkowic Śląskich i tam też zdałam maturę.
- Dlaczego wybrała Pani fizykę?
- Oczywiście przede wszystkim dlatego, bo miałam ścisły umysł, chociaż przyznam, że bardziej byłam zainteresowana matematyką. Wychowawca w liceum przekonał mnie jednak do fizyki.
W domu byłam najstarsza i w tamtych czasach nie mogłam liczyć na pomoc rodziców. Było nas pięcioro rodzeństwa - bracia byli już wówczas na studiach a siostry chodziły jeszcze do szkoły.
Na uniwersytecie istniała wówczas instytucja o nazwie „pełnomocnik ds. zatrudnienia”. Nie było co prawda w tamtym czasie już nakazów pracy, ale przecież wiele osób trafiło do Nysy do pracy z takiego nakazu i tu już zostało. Dzisiejszej młodzieży pewnie by się to nie mieściło w głowie, że ktoś kazałby im pracować w danym mieście, w danym miejscu, a tak właśnie było. Instytucje zgłaszały do takiego właśnie pełnomocnika zapotrzebowanie na przedstawicieli danego zawodu. Dla fizyków doświadczalników akurat były tylko szkoły. Chociaż całe życie spędzałam z młodzieżą nie widziałam się specjalnie w tym zawodzie. Muszę bowiem dodać, że zwłaszcza w szkole średniej byłam bardzo aktywna w harcerstwie. Co roku jeździłam na obozy wakacyjne. Po skończeniu cały czas miałam kontakt z tą szkołą. Nie stać mnie było na jakieś wyjazdy, utrzymywałam się ze stypendium, więc wakacje wykorzystywałam w ten sposób - pracowałam na obozach jako wychowawczyni łącząc przyjemne z pożytecznym.
Miałam kilka propozycji pracy w szkołach, rozesłałam do nich zapytania i w ciągu 2-3 dni otrzymałam pozytywną odpowiedź właśnie z Carolinum, co bardzo mnie ucieszyło ze względów pragmatycznych – bardzo dobrego połączenia kolejowego z Ząbkowicami.
Do tamtego momentu byłam w Nysie tylko raz. Mój brat służył tutaj w wojsku.
Kiedy rozpoczęła Pani pracę w Carolinum?
- Pracę w Carolinum rozpoczęłam w listopadzie 1969 roku. Od razu wiedziałam, że bardzo dobrze trafiłam – zostałam bardzo sympatycznie przyjęta, co jeszcze bardziej mnie zmobilizowało do działania. Dyrektorem była wtedy pani Stanisława Wróblewska, która postarała się dla mnie o pokoik na strychu w Konradowej, skąd chodziłam pieszo na ul. Sobieskiego w Nysie. Dla młodej dziewczyny rozpoczynającej samodzielne życie to była radość.
Carolinum miało wtedy problem z fizykiem, bo tego przedmiotu uczył jedynie pan Gibała, który był dyrektorem wieczorówki, więc nie mógł mieć pełnego etatu. Fizyki uczyli matematycy i pani Dudek, która była chemiczką. Ja rozpoczynając pracę miałam już godziny nadliczbowe. To był czas boomu demograficznego. Następnego roku zaangażowano mnie do pracy w szkole wieczorowej. Pracowałam od rana do wieczora, bo kiedy wychodziłam rano o siódmej najpierw prowadziłam lekcje w liceum, potem szłam na obiad, a potem wracałam do szkoły na zajęcia w szkole wieczorowej. W swoim pokoju byłam na nocleg.
Do wieczorówki chodzili milicjanci, wojskowi, którzy musieli mieć maturę, osoby, które musiały zdobyć średnie wykształcenie, żeby otrzymać lub utrzymać swoje miejsce pracy. Bywało tak, że w liceum uczyłam dziecko, a w wieczorówce jego rodziców.
I tak minęło 3,5 roku a ja zaczęłam się starać o mieszkanie. Wówczas rozpoczęto budowę osiedla na Nysa Południe. W 1973 roku przeprowadziłam się do nowego mieszkania, w którym mieszkam już ponad 50 lat. Z kolei w Carolinum przepracowałam 36 lat – od początku do końca w jednej szkole. Na emeryturę przeszłam w 2005 roku.
- Jak młodzież i jej stosunek do przedmiotu, którego Pani uczyła, zmieniły się przez ten czas?
- Zawsze zdawałam sobie sprawę, że fizyka to trudny przedmiot. Największym problemem był jednak brak korelacji w programie nauczania między matematyką i fizyką. Nie da się bowiem zrozumieć fizyki bez znajomości matematyki. Muszę tutaj wspomnieć, że kiedy rozpoczynałam pracę w szkole, to Janusz Sanocki był w pierwszej klasie i to ja go uczyłam. Był bardzo mądrym i dociekliwym uczniem. Zresztą jego klasa była bardzo mocna, z przewagą chłopców.
- Praca nauczyciela, zwłaszcza nauczyciela z tak długim stażem, to z pewnością nie tylko lekcje…
- Oczywiście! To ogrom wspomnień z obozów, wycieczek, które organizowałam. Zamiłowanie do turystyki zostało bowiem we mnie na zawsze i wykorzystywałem je podczas obozów wędrownych. Współpracowałam również z Basią Sztanderą, która prowadziła chór karoliński. Ona zajmowała się sprawami artystycznymi, a ja byłam tą osoba od spraw organizacyjnych. Przy wyjazdach 60 uczennic na występy, sporo było tych spraw organizacyjnych – zapewnienie noclegów, wyżywienia, itd. Z tymi wyjazdami wiąże się również masa wspaniałych wspomnień.
Mój ścisły umysł i zdolności organizacyjne sprawdzały się także w innych okolicznościach. Lata siedemdziesiąte to czasy, gdy nie można było kupić podręczników szkolnych w księgarni. Podręczniki były zamawiane poprzez specjalną procedurę przez szkołę i przez nią też dystrybuowane wśród uczniów. A że to ja byłam młodym nauczycielem to… ja się tym zajęłam. To trwało w sumie przez 10 lat. Trzeba było złożyć zamówienie na podręczniki według wykazu, który przychodził odgórnie. Zdarzały się jednak takie przypadki, że na 100 uczniów uczących się danego przedmiotu dostawałam 10 podręczników! Do tego dochodziła olbrzymia odpowiedzialność finansowa. Zamówione książki przychodziły do księgarni, z której albo przynosiliśmy je z uczniami do szkoły, albo zamawiałam samochód bagażowy. To było wielkie przedsięwzięcie logistyczne i z tym epizodem też wiążą się wspomnienia.
Agnieszka Groń
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Pani Elżbieto - szacunek i podziękowania.
Pani Profesor - wspaniałe wspomnienia i podziękowanie za piękne nas nauczanie - jestem szczęśliwym rocznikiem ,,Carolinum" 1968-1972 i bardzo mile wspominamy Panią. Życzę dużo zdrowia.