
„Malowanie na żądanie” – atelier Romualda Guznowskiego kojarzą chyba wszyscy nysanie – niewielki pawilon w pobliżu Szkoły Podstawowej nr 5 istnieje już około 25 lat. Jego właściciel szacuje, że namalował podczas swojej czterdziestoletniej malarskiej drogi nie setki, a tysiące obrazów.
Miała być szkoła plastyczna, ale…
Na ścianach atelier wiszą obrazy namalowane przez pana Romualda, zaś w kącie rozpoczęte prace i takie, które czekają na odbiór klientów. Bo na brak zajęć ich twórca nie może narzekać.- Nie jestem nysaninem z urodzenia – opowiada Romuald Guznowski. - Urodziłem się w Koziegłowach, miejscowości, która kiedyś leżała w województwie częstochowskim, a teraz w śląskim. Już w szkole podstawowej miałem zacięcie do rysunku i malarstwa. Z tego były zadowolone obie strony - zarówno ja, jak i nauczyciele, bo „wykorzystywano” mnie do wykonywania gazetek szkolnych. Bo kto by nie chciał być zwalniany z lekcji? Od najmłodszych lat cieszyły mnie tylko kredki i rysowanie. Po szkole podstawowej proponowali mi, żebym poszedł do liceum plastycznego, ale to wiązało się z koniecznością dojazdów, a przez to i kosztów. Dlatego też poszedłem do zupełnie niepokrewnego z malarstwem… technikum mechanicznego. Pasja jednak została we mnie na zawsze i czas pokazał, że stała się moim zawodem. Cechy, które stały się niezbędne w tymże zawodzie pan Romuald odziedziczył po rodzicach – jego mama pracowała w rękodziele, a ojciec był perfekcyjny we wszystkim czego się podejmował. – Mój brat także dobrze maluje jednak już tego nie robi. Dużo jego obrazów jest jednak w świecie… - przyznaje.
Robić to, co się kocha
Pan Romuald dodaje, że już pracując w wyuczonym zawodzie w wolnych chwilach malował i uczył się malarstwa. – Żeby to robić trzeba bowiem mieć talent, ale równie ważny jest warsztat i znajomość techniki. Dlatego podpatrywałem technikę malarską, kupowałem albumy, czytałem o technice wielkich mistrzów i… sam malowałem ucząc się na własnych błędach.
W Nysie pan Romuald osiedlił się po ślubie. Jednocześnie rozpoczął nową drogę życia zawodowego podejmując pracę w FSD. Pasja malarska nadal była w jego życiu. - Wstąpiłem do cechu rzemieślników i stałem się oficjalnie twórcą rękodzieła – kontynuuje pan Romuald. - Prowadziłem więc działalność gospodarczą, ale jednocześnie pracowałem w zakładzie. Malowałem i sprzedawałem swoje prace w sklepach jeżdżąc po całej Polsce – m.in. w Opolu, Raciborzu, na Śląsku. Zbyt był niesamowity! Największym zainteresowaniem cieszyły się pejzaże. Spodobały się i to napędzało koniunkturę.
To, że praca przy taśmie nie była spełnieniem jego marzeń pan Romuald wiedział od dawna, ale teraz przyszedł dobry czas, by zacząć żyć wyłącznie z pasji malarskiej. - Z własnych środków wybudowałem ten pawilon – pokazuje kojarzony przez wszystkich nysan obiekt w pobliżu Szkoły Podstawowej nr 5. - Najpierw prowadziłem tutaj zarówno sprzedaż obrazów jak i szkła, kryształów i ceramiki. Ale w końcu zdecydowałem się, że otworzę galerię i… sprawdziło się.
Malowanie na żądanie
Obrazy namalowane przez pana Romualda sprzedały się doskonale, ale on nie spoczął na laurach. - Zdobyłem szlify w Opolu w Związku Artystów Plastyków. Zawiozłem tam do oceny profesorów swoje prace i otrzymałem legitymację członkowską. Nie byłem już rzemieślnikiem, a stałem się artystą plastykiem – mówi dodając, że zależało mu na zdobyciu takich uprawnień z dwóch powodów. Po pierwsze sam chciał być oceniony przez znawców tematu. Z drugiej strony wielu klientów – przed złożeniem zamówienia – pytało go jakie ma kwalifikacje. Okazanie legitymacji rozwiewało wątpliwości.
W jaki sposób pan Romuald przyjmuje zamówienie? – Kiedy przychodzi klient, siadamy i rozmawiamy na temat tego czego oczekuję. A te oczekiwania są różne. Jedni proszą o namalowanie obrazu na podstawie zdjęcia, inni o kopię innego obrazu, który jest wydrukowany. Zdjęcie może być też inspiracją i wspólnie z klientem szukamy satysfakcjonującego rozwiązania. Klient może chcieć bowiem np. innego tła, innego koloru koszuli portretowanego. Już niejednego Kossaka, i Wierusza-Kowalskiego namalowałam. Tutaj na przykład mam pejzaż. Klient kupił go w jakimś sklepie, ale oczywiście jest to wydruk, a klient chce mieć taki obraz tylko kilkukrotnie większy i taki będzie miał – mówi pan Romuald wskazując na farby, które na niego czekają. Zaraz też dodaje:
- Przychodzi też do mnie dużo młodzieży. Jedni mają taką pasję jak ja w dzieciństwie – malują w zaciszu domowym, ale przychodzą też tacy, którzy uczęszczają na zajęcia plastyczne, ale czują niedosyt i chcą nie tylko teorii, ale praktyki. Nie ukrywają, że chcieliby się u mnie uczyć, ale ja nie mam do tego uprawnień, więc nie mogę tego robić. Jeśli jednak ktoś przynosi pracę to ja ją krótko ocenię - ale nigdy nie skrytykuję. Każdy ma swój czas. Z malowaniem jest jak z każdym innym zajęciem – trzeba mieć talent, predyspozycje, a praca doprowadza do wyższego poziomu - dodaje.
Muszę być dumny z tego, co namalowałem
Pan Romuald szacuje, że do tej pory namalował już nie setki, ale tysiące obrazów. - Pracuję bowiem ponad 40 lat. Nie mogę powiedzieć, z którego ze swoich obrazów jestem najbardziej zadowolony. Kieruję się zasadą, że jeżeli klient jest zadowolony z efektu mojej pracy, to ja także jestem z niej zadowolony. Perfekcja jest tym, czym się kieruję. Jeżeli coś sygnuję swoim nazwiskiem to muszę być z tego dumny. Trudno powiedzieć ile zajmuje mi wykonanie obrazu, bo zależy to nie tylko od jego wielkości, ale od tego co ma być namalowane. Zależy też to od mojej weny, samopoczucia, światła, bo staram się nie korzystać ze sztucznego oświetlenia, które zmienia barwy. Po prostu lubię to co robię i nie wyobrażam sobie innej pracy.
Klienci pana Romualda mieszkają na całym świecie. – Ja nigdzie nie reklamuję się. Dla mnie najlepszą reklamą jest klient, który do mnie wraca, albo poleci mnie znajomym. A miałem już takich klientów, którzy przez internet kupili obrazy, które w rzeczywistości okazały się być wydrukiem komputerowym czyli de facto zostali oszukani. U mnie zamawia się obraz i odbiera na miejscu. Niektórzy klienci mają ich nawet kilkanaście. Mnóstwo moich prac jest we Francji, w Niemczech, w Stanach Zjednoczonych, w Austrii. Oczywiście częściej zamawiają je starsze osoby. Miałem kiedyś taką klientkę, która powiedziała, że ona niewiele potrzebuje do życia – łóżko i ścianę, na której wiszą obrazy. Przyszła, żebym namalował jej słynne „Bociany” Chełmońskiego. Namalowałem ten obraz, ona odebrała go zachwycona i po miesiącu wróciła witając mnie słowami: ”Co pan zrobił”? Ja byłem zdziwiony, bo przecież była przeszczęśliwa kiedy odbierała ten obraz. A ona mi na to: „Ja nie mogę na żaden inny swój obraz patrzeć tylko na ten”. Obrazy kupują ludzie wrażliwi… Miałem jednak i takich klientów, którzy mówili, że… mają grzyba na ścianie i chcieliby go zasłonić, ale to pozostawię bez komentarza.
A jakie obrazy wiszą na ścianach w domu Romualda Guznowskiego? – Preferuję malarstwo XIX-wieczne - wspomnianego Wierusza–Kowalskiego, który był uczniem Józefa Brandta, trzech braci Kossaków. Dla mnie to perfekcjoniści. Doceniam także dobre abstrakcje. Jeśli ktoś mówi na dobry obraz abstrakcyjny „bohomazy” to znaczy, że się nie zna. Przy tworzeniu wszystkich obrazów trzeba znać perspektywę, zasadę mieszania farb - to trzeba po prostu czuć. Zajmuję się także renowacją obrazów i widzę, że obecnie przywożone są z zagranicy naprawdę wartościowe obrazy, wykonane perfekcyjnie, jednak nieznanych artystów. Ale tak jak w życiu – promuje się beztalencia, a wiele wartościowych postaci pozostało nieznanych.
Pan Romuald dodaje, że przy okazji podróży – małych i dużych odwiedza miejscowe galerie. Sam także miał okazję wystawiania swoich prac na wystawach jednak z tego nie korzystał. Woli pracę w swoim atelier, rozmowę z klientami lub z ludźmi, którzy są wrażliwi na sztukę i zaglądają tutaj, żeby po prostu porozmawiać o obrazach. Duma rozpiera go zaś, że malowanie staje się pasją jego wnuków.
Agnieszka Groń
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie