Wcześniej nie miałem pojęcia, że takie miejsce funkcjonuje w naszym mieście. Z panią Marią wbrew pozorom spędziłem sporo czasu w swoim życiu, ale nie byłem świadomy z jak ciekawą i nietuzinkową osobą mam styczność. Byłem uczniem Ogniska Plastycznego, które miało swoją siedzibę w Domu Plastyka w Paczkowie. Pierwszy raz trafiłem tam z moją klasą jak miałem osiem lat. Przyszliśmy na rzeźbę, spodobało mi się i zapytałem kiedy odbywają się następne warsztaty. Dowiedziałem się, że mogę przyjść na zajęcia po południu. Okazało się, że w środę o 15.30 była rzeźba, którą prowadziła Pani Maria Głębicka. Na ten wywiad wbiegłem spóźniony prawie dwadzieścia minut, a to już jest niegrzeczne. Pani Maria czekała na mnie cierpliwie w umówionym miejscu trzymając książkę w dłoni – dziękuję Pani za to.
Dawid Zarzecki - Urodziła się Pani w Paczkowie i tutaj się wychowała, jak wyglądało Pani dzieciństwo w naszym mieście?
Maria Głębicka - Rodzice przyjechali do Paczkowa w 1945 r. z Warszawy. Ojciec był żołnierzem Armii Krajowej i uczestnikiem powstania warszawskiego. Po przyjeździe na Ziemie Odzyskane, został przewodniczącym Rady Miejskiej w Paczkowie. Wychowałam się w pięknej poniemieckiej willi, przy ówczesnej ulicy Zawadzkiego. Niespotykanie uroczy, duży dom z tarasem i niezwykłym ogrodem, w którym spędziłam swoje dzieciństwo. Byłam najmłodszym dzieckiem z rodzeństwa. Mając takie warunki nie za bardzo chciałam chodzić do przedszkola. Świetnie czułam się w domu i w swoim ogrodzie. Zaczęłam edukację w Szkole Podstawowej nr 2. Można powiedzieć, że ta szkoła miała duży wpływ na moje życie. W tej szkole plastyki uczyła pani Paprzycka, która jako pierwsza zauważyła, że w moich pracach plastycznych jest coś interesującego. To sprawiło, że kończąc szkołę podstawową postanowiłam zdawać do szkoły plastycznej.
- Kiedy uświadomiła Pani sobie, że ma talent plastyczny?
- Myślę, że byłam wieku trzynastu, czternastu lat. Mama pisała wiersze i zawsze zachęcała mnie do jakiś działań artystycznych. Pamiętam taki obraz w naszym ogrodzie jesienią: duże drzewo obsypane złotymi liśćmi. Był to przepiękny, dorodny orzech. Zaczęłam go szkicować, a potem malować. Dumna byłam z tego mojego pierwszego malunku. Przyjaciółka mojej siostry była plastyczką i zachęcała mnie do malowania. Po skończeniu szkoły podstawowej postanowiłam zdawać do Liceum Plastycznego w Bielsku-Białej. Egzamin był dwuetapowy. Na początku odbyły się dwudniowe zajęcia z natury, czyli była kompozycja przedmiotów, którą trzeba było narysować i później namalować. Zostałam zakwalifikowana do drugiej części egzaminów z przedmiotów ogólnych. Po zdaniu egzaminów, zostałam przydzielona do klasy o specjalizacji „tkanina artystyczna”. Pojęcie dla mnie dotąd nieznane, ale po egzaminach uznano, że jestem wystarczająco malarska, aby podjąć tę specjalizację, tamtejszy region słynął z tkanin. Na pięć lat wyjechałam do szkoły, dwieście pięćdziesiąt kilometrów od Paczkowa.
- Jak to się stało, że jednak wróciła Pani do naszego miasta?
- W szkole mi się powiodło, zostałam zauważona i doceniona. Żeby obronić tytuł technika sztuk plastycznych, trzeba było przygotować pracę dyplomową. Podjęłam się zaprojektować i wytkać na krośnie żakardowym tkaninę, uznałam, że więcej mogę nie mieć do czynienia z takimi tkaninami. Pracę Dyplomową obroniłam z wyróżnieniem. Na ostatniej wycieczce szkolnej z Liceum Plastycznego zaproponowałam klasie, żebyśmy pojechali do Kudowy Zdroju, a przy okazji odwiedzili mój dom rodzinny. Znajomi z klasy byli zachwyceni moim miastem, wszyscy mówili jak tu jest pięknie. To był maj, gdzie wszędzie rozkwitała zieleń i kwiaty, w tym wszystkim wieże, mury obronne i baszty. Wychowywana w swoim domu i ogrodzie, nagle zobaczyłam jaki Paczków jest malowniczy. Poczułam tęsknotę za nim, wtedy podjęłam decyzję, że kiedyś do niego wrócę. W 1977 roku skończyłam szkołę średnią i zdawałam na ASP w Krakowie. Niestety, nie dostałam się. Moją dalszą edukację plastyczną kontynuowałam na Uniwersytecie Opolskim i Wyższej Szkole Pedagogicznej w Częstochowie na Wydziale Wychowania Plastycznego. Tam byłam studentką bardzo dobrego i wybitnego profesora Wincentego Maszkowskiego, dzięki któremu poczułam, że się rozwijam.
- Co zaczęła Pani robić w Paczkowie?
- Zaczęłam pracować w Domu Kultury, kiedyś wszystkie dekoracje do wydarzeń kulturalnych wykonywało się ręcznie i tam spędziłam kilka miesięcy. Któregoś dnia do moich drzwi zapukał dyrektor Państwowego Ogniska Plastycznego w Nysie pan Józef Kamiński. Znalazł mnie na liście osób, które ukończyły liceum plastyczne o specjalizacji tkanina. Dostałam propozycję poprowadzenia zajęć z tkactwa w Ognisku Plastycznym w Paczkowie. Nie do końca chciałam uczyć, zawsze myślałam, że będę artystką. Zaczęłam prowadzić zajęcia w miejscu gdzie mogły przychodzić dzieci po lekcjach. Do wyboru były zajęcia z rysunku, malarstwa, rzeźby i tkactwa. Prowadziłam zajęcia nie tylko w Paczkowie, ale i na wioskach, tam też były małe talenty. W 1990 r. z funduszu Ministerstwa Kultury i inicjatywy dyrektora Państwowego Ogniska Plastycznego w Nysie została wyremontowana kamienica na paczkowskim rynku. Kierownikiem tej placówki został Ryszard Ziółkowski. Warunki były niesamowite, każda pracownia była niezwykle dobrze przygotowana do prowadzenia zajęć. To miejsce stało się wizytówką Paczkowa i oknem na świat dla lokalnej sztuki.
- Wspomniała Pani o organizowanych w Paczkowie plenerach, jak to wyglądało?
- Jeden plener pamiętam szczególnie. W 1980 roku ówczesny dyrektor Domu Kultury Henryk Romańczyk zwrócił się do mnie z pytaniem: czy nie poprowadziłabym owego w naszym mieście? Trochę się zdziwiłam, ale uznałam, że mogę spróbować. Odbył się plener malarski młodzieży z Liceum Plastycznego z Opola. Ci uczniowie nie byli wiele starsi ode mnie ale chętnie przyjmowali moją korektę do malowanych obrazów. Wtedy poczułam, że chcę zostać także pedagogiem. Coroczne plenery malarskie stały się tradycją Paczkowa. Tematyką obrazów była architektura naszego miasta i życie jego mieszkańców. Był to świetny sposób na promowanie naszego miasta. Uczestnicy zawsze byli oczarowani naszym grodem i okolicą.
- Powiedziała Pani, że paczkowski Dom Plastyka był oknem na świat dla lokalnej sztuki, przez pewien okres kierowała Pani tym miejscem.
- Kiedy Ryszard Ziółkowski przeszedł na emeryturę, zostałam kierownikiem tego miejsca. Oprócz tego, że prowadziłam zajęcia z dziećmi, musiałam także zacząć sprawować funkcję menadżera sztuki. Pan Ziółkowski był bardzo dobrym nauczycielem, wcześniej pokazał mi jak organizować plenery i wernisaże malarskie. Te wydarzenia cieszyły się dużym zainteresowaniem nie tylko wśród paczkowian, ale i turystów. Otwieraliśmy drzwi i mówiliśmy: „Chodźcie do nas”. Zapraszaliśmy często do współpracy naszych sąsiadów z Czech. Kiedy przyjeżdżali do nas ludzie spoza Paczkowa, byli pod ogromnym wrażeniem, że w naszym mieście funkcjonuje takie miejsce.
- Czy czuje się Pani docenionym artystą?
- Na pewno nie czuję się niedoceniona. Kiedy wysyłałam prace dzieci uczestniczących w moich zajęciach plastycznych na konkursy, były one zauważone. Pojechałam kiedyś do Opola odebrać nagrody dla dzieci, to wróciłam z rowerem. Dyrekcja doceniała mnie za wkład w szerzenie sztuki. Jednakże pierwszym takim wyróżnieniem za to, że robię coś więcej niż tylko uczę, a przekazuje pasję, było Ministerstwo Kultury. W 2015 roku zostałam odznaczona tytułem „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, a jeszcze wcześniej tytułem: „Zasłużony Działacz dla Kultury Polskiej”. Zostałam członkiem Nyskiej Grupy Artystycznej, która pozwala mi prezentować swoje artystyczne działania na organizowanych wystawach w kraju i za granicą. Moja praca stała się moją pasją, nie każdy ma takie szczęście.
- Prowadzi Pani Paczkowską Grupę Artystyczną, czy poznała Pani osobę, która w wieku dorosłym dowiedziała się, że ma talent?
- Inicjatorem powstania tej Grupy był dyrektor Ośrodka Kultury Andrzej Kłoczko. Wiedziałam, że w Paczkowie są talenty, tylko gdzieś ukryte. Podczas pierwszego wernisażu wszyscy byli pod wrażeniem ilości wystawionych prac i ich dojrzałością artystyczną. Kilka razy naprawdę byłam zaskoczona, zawsze powtarzałam: „Jesteś dobra i rób to co robisz, to jest najważniejsze”. Przykładem może być pani Apolonia Dębska, która pomimo podeszłego wieku maluje obrazy, którymi się cieszy i cieszy innych.
- Pamięta Pani swój pierwszy obraz?
- Tak, i nie był to paczkowski temat. To było bardzo dawno temu, kiedy byłam w Liceum Plastycznym. Przyjechałam na wakacje do domu i wyciągnęłam półkę z szafy, która posłużyła mi za podobrazie. Pojechałam do Kamieńca Ząbkowickiego odwiedzić Pałac Marianny i zaczęłam malować. Wtedy była to piękna ruina, która robiła na mnie ogromne wrażenie. Do dzisiaj mam ten obraz w domu. Drugim płótnem był już Paczków. Poszłam na łąkę nazywaną „hople”, skąd rozpościerał się piękny widok na nasze miasteczko. Niedługo później przyjechał kolega mojego brata z Niemiec, brat nie wiedząc, że się nie zgodzę podarował mu ten obraz. Na początku trochę byłam zła, ale okazało się, że ten kolega, który kiedyś mieszkał w naszym mieście, był bardzo szczęśliwy, że może mieć kawałek Paczkowa.
- Jaką radę chciałaby Pani dać młodszym pokoleniom. I za co lubi Pani Paczków?
- Nie śpieszmy się, przeżywajmy niektóre rzeczy wolniej niż zwykle. Zwiedzajcie świat i obcujcie z naturą. Cieszcie się chwilą i tym, co was otacza. A Paczków lubię za to, że w jak pięknym miejscu bym nie była, zawsze lubię wracać do swojego miasta. Paczków jest pomnikiem historii, pamiętajmy o tym.
Bardzo dziękuję Pani za rozmowę. Życzę dużo wspaniałych obrazów, najlepiej z Paczkowem w tle oraz zdrowia i wszystkiego co piękne.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
USA
W USA
Wyborca PO
Tvn
Pytanie ?