Reklama

Mróz, bydlęcy wagon, 4-miesięczny synek. Wspomnienia Leokadii Dziewit

Nowiny Nyskie
18/07/2021 09:35

Pani Leokadia Dziewit z Nysy w swoim 96–letnim życiu przeżyła okrutny czas wojny, strach przez mordami ukraińskich banderowców, wywózkę bydlęcym pociągiem z 4-miesięcznym synkiem w nieznane i budowanie od nowa życia swojej rodziny. Nie było łatwo, ale pogoda ducha nigdy jej nie opuszczała. 

Dobrze było. I przyszła… wojna 
Urodziła się w sierpniu 1925 roku na Wołyniu - w miejscowości Hołoby, w powiecie kowelskim. Jej rodzice Zofia i Józef Pułkowscy byli jednymi z bogatszych gospodarzy, mieli 10 hektarów ziemi. 
- Dziadek prawdopodobnie otrzymał ziemię z nadania jako zasłużony żołnierz II Rzeczypospolitej – wyjaśnia Ryszard Dziewit, jedyny syn pani Leokadii.
Hołoby, jak wspomina pani Leokadia, były dużą wsią gminną. - Mieszkali tam Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Żydzi byli bogaci! - mówi z podziwem seniorka. Ale zaraz dodaje ze smutkiem: - Niemcy w czasie wojny ich wymordowali... 
Dzieciństwo Lodzia miała szczęśliwe. Była jedynaczką, jej braciszek zmarł mając zaledwie 3 tygodnie. W domu niczego jej nie brakowało. 
- Dobrze było. Sąsiedzi byli zgodliwi, nieważne czy byli to Polacy, czy Ukraińcy. Zapraszali się na wesela, żenili się między sobą, chodziliśmy razem do szkoły. Skończyłam 7 klas i… przyszła wojna! - wspomina.
Czas wojny kojarzy się dzisiaj sędziwej nysance ze strachem. Okupanci się zmieniali i nieśli terror i śmierć: Niemcy, Sowieci, znów Niemcy i w końcu zwyrodniali ukraińscy banderowcy[z1][z2][z3], którzy mordowali swoich polskich sąsiadów najbardziej wymyślnymi, bestialskimi sposobami. 
Pani Leokadia Dziewit dziś boi się wspomnień. - To było straszne: palili kościoły i całe wioski z ludźmi, zabijali Polaków. Wszystkich, nawet malutkie dzieci… - mówi cicho, ze smutkiem w głosie. - Nocą uciekaliśmy w pole i chowaliśmy się w zboże. To było straszne!
- Byli też dobrzy Ukraińcy. Moja mama, która mieszkała we wsi oddalonej o kilka kilometrów od Hołobów, opowiadała, że ukraińscy sąsiedzi ostrzegli ich o planowanym napadzie banderowców na wioskę. Za coś takiego sami mogli zginąć! - dodaje Agnieszka Dziewit, synowa pani Leokadii. - Mój dziadek robił koła do wozów, był stelmachem. Z Ukraińcami dobrze żył. Potem po wojnie Ukrainka, która ostrzegła naszą rodzinę, zamieszkała w Hajdukach po sąsiedzku z moją babcią i dziadkiem.

Kazali synom mordować matki
Synowa i syn pani Leokadii znają tragiczną historię rzezi wołyńskiej ze wspomnień swoich rodziców. Uzupełniają więc opowiadanie naszej bohaterki.
- Tam było wiele rodzin mieszanych. Dowódcy band UPA kazali synom mordować matkę Polkę, czy ojca Polaka. Jeśli tego nie zrobili sami byli zabijani w okrutny sposób. Banderowcy pomordowali wielu Polaków, ale nie wszystkim Ukraińcom się to podobało. Kiedy dziadkowie z mamą w styczniu 1945 roku opuszczali swój dom w Hołobach przyszedł do nich jeden Ukrainiec i powiedział babci, że za jego stodołą jest grób 17 polskich policjantów zamordowanych przez UPA. Prosił: „Powiedzcie to polskim władzom!”. Jednak w Polsce w czasie komuny nie wolno było mówić o mordach Polaków na Wołyniu, tak samo jak milczano o Katyniu - dodaje Ryszard Dziewit.    

Miłość znalazła w kościele
Życie ma swoje prawa nawet w tak okrutnych czasach wojny i mordów. Młodzi ludzie się pobierali, na świat przychodziły dzieci. 18-letnia Lodzia Pułkowska też spotkała swoją miłość i to… w kościele. Wpadła tam w oko Stanisławowi Dziewitowi - młodemu kościelnemu i to z wzajemnością. Kiedy przyszedł do jej domu rodzinnego prosić ojca o jej rękę, dziewczyna z radością wyraziła zgodę na ślub. 
- Mąż był sierotą. Było ich ośmioro dzieci. Po śmierci rodziców trafili do ludzi, ci starsi na służbę. Staszek poszedł na parafię do pomocy w kościele – opowiada pani Leokadia.
Ślub wzięli 9 maja 1943 roku, rodzice Leokadii wyprawili Młodej Parze weselisko. Odbyło się ono z udziałem… niemieckich żołnierzy z najbliższego posterunku. Paradoksalnie, choć Niemcy byli okupantami Polaków, to w tym gorącym okresie banderowskich mordów bronili naszych rodaków przed atakami band UPA.   
- Rodzice opowiadali mi potem ze śmiechem, że Niemcy (a właściwie to byli Ślązacy) tęgo sobie popili i pewnie niewiele byłoby z ich obrony. Wystarczyło jednak, że byli a Ukraińcy o tym wiedzieli. Inaczej mogła być masakra, bo banderowcy wyszukiwali miejsca, gdzie było zgromadzenie Polaków - atakowali na weselach, podczas nabożeństw w kościele. Ryglowali drzwi, podpalali i strzelali do uciekających ludzi – syn Ryszard uzupełnia opowiadanie swojej mamy.

Z niemowlakiem w bydlęcym wagonie
Jeszcze przed końcem wojny 27 lipca 1944 roku w Moskwie zostało podpisane przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN) z Sowietami (rządem ZSSR) porozumienie o przymusowym wysiedleniu Polaków z terenów wschodnich II Rzeczypospolitej. Nasi rodacy nie mieli wyboru, musieli wyjechać z obszarów zamieszkiwanych przez polską ludność od wielu pokoleń, pozostawić obcym swój dorobek i ruszyć w nieznane. 
Leokadia Dziewit z czteromiesięcznym synkiem i najbliższymi została wpakowana z kilkoma innymi polskimi rodzinami do towarowego wagonu. Takiego samego, jakim wcześniej przewożono bydło. Był styczeń 1945 roku. Na dworze mróz minus 20 stopni Celsjusza. 
- Wagon ogrzewaliśmy małym piecykiem, dziecko owinęliśmy mocno pierzyną. Karmiłam piersią, więc nie było kłopotu z mlekiem. Jedzenie mieliśmy, bo wiedząc o wywózce mama ze swoimi siostrami napiekły chleba, uwędziły mięsa. Umyć dziecka nie miałam jak, tylko przecierałam ciałko tłuszczem by się nie odparzyło. Tak jechaliśmy przez 2 tygodnie. Wysadzili nas na Lubelszczyźnie – opowiada pani Leokadia.  

Zaczynali od zera
Tam żonę z synkiem odnalazł Stanisław Dziewit, który wrócił z frontu. Jako żołnierz polskiej armii doszedł do Berlina.  Młodzi wkrótce zdecydowali zacząć życie „na swoim”. Przyjechali do Nysy i zostali rolnikami na jej obrzeżach, w niewielkiej odległości od brzegów Nysy Kłodzkiej. Ich 7-hektarowe pole graniczyło z gruntami swojaków ze Wschodu, czyli ludzi z Wołynia osiedlonych w Konradowej. 
Stanisław i Leokadia Dziewitowie ciężko pracowali na roli, bo zaczynali – jak wielu ówczesnych polskich gospodarzy – od zera. Swój dorobek pozostawili przecież na Kresach. Nie poddawali się: Stanisław dwójką koni orał pole, obsiewał, a potem wspólnie z żoną i sąsiadami zbierał plony. Potem trzeba było pójść na odrobek i odpracować u innych pomoc. Komuniści nakładali na rolników „obowiązkowe dostawy” i trzeba było niezależnie od urodzaju oddać „państwu” nakazaną część plonów. Nikt się nie pytał, czy ziemia urodziła dużo czy nie. Nie wypełnienie nakazu był sabotażem, za który groziło więzienie i odebranie ziemi.   
Państwo Dziewitowie nie tylko zajmowali się uprawami, ale hodowali rocznie po kilkanaście świń, po kilka krów, mieli zawsze mnóstwo drobiu. Świeże mleko od ich krów jeszcze w latach 90 znajdowało nabywców u mieszkańców pobliskich ulic (m.in. wyżej podpisana wykarmiła nim najmłodszą latorośl). 

Okrutne ciosy przeplatane radością
Oboje zawsze pogodni, nie skarżyli się na swój los. A bywał on nie tylko trudny, ale czasem też okrutny. Tak jak wtedy, gdy w wieku 33 lat zmarła ich jedyna wnuczka Ania. Był to straszny cios dla jej rodziców: Agnieszki i Ryszarda, męża Wojciecha oraz 12-letniego synka.
Bartek otoczony wielkim sercem taty oraz dziadków wyrósł na chlubę rodziny. Ukończył studia i został dziennikarzem. Pani Leokadia z dumą pokazuje zdjęcia sprzed 3 lat prawnuka ze ślubu z piękną żoną Oliwią. Pradziadek Stanisław niestety nie doczekał tego radosnego wydarzenia, zmarł przed 7 laty.
Prababcia Leokadia zdradza nam, że młodzi wkrótce zostaną rodzicami. Dla niej będzie to ogromny dar Nieba, kiedy ona już zostanie praprababcią. Tego z całego serca życzymy pogodnej i pełnej werwy 96-letniej nysance. Pani Leokadio, wpraszamy się też już dzisiaj na setne urodziny!


 

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Zofia - niezalogowany 2021-07-18 11:23:15

    Piękna historia aż łza się kręci w oku teraz ludzie mają wszystko i nie potrafią tego docenić tylko się liczy kasa kasa i jeszcze więcej kasy zero rodziny i miłości tylko same imprezy i kasa i awanse i tak w kółko to powinno się głosić w kościele na kazaniu takie piękne historie

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Edek - niezalogowany 2021-07-19 10:48:45

    Pani Moniko rozumiem wakacje każdy szuka miłości ale tu? Są do tego specjalne portale internetowe !!

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do