
Agnieszka i Marek Fertałowie z Pokrzywnej od lat podróżują – sami lub z trójką swoich dzieci. Nigdy nie są to jednak podróże „zwykłe” ani „wygodne”. Najczęściej nocują w namiocie lub korzystają z gościnności mieszkańców danego kraju i regionu – tak, by lepiej poznać ich mentalność. Najbardziej ukochali wyprawy górskie. Ostatnią majówkę spędzili w Alpach. Oto relacja pani Agnieszki.
Stres był
Jak udała się Wam majówka? My postanowiliśmy odwiedzić austriackie Alpy, dokładnie Tyrol, ale już na początku wyjazdu okazało się, że łatwo nie będzie. Najpierw problemy z testem covid (zamknęli nam drzwi przed nosem), a gdy już to załatwiliśmy 1 maja o 7 rano, to na granicy austriackiej usłyszeliśmy, że wjazd do Austrii jest dla turystów zakazany i czeka nas 5 dni kwarantanny. Na stronie rządowej nie było o tym mowy. Po rozmowie ze strażnikami udało się ich przekonać. Niestety, przez nieuwagę wjechaliśmy do Niemiec i po raz drugi czekało nas przekraczanie granicy z Austrią. Tym razem poszło szybko, bo już wiedziałam co mówić. Ale stres był!
Po dotarciu w Alpy okazało się, że droga na planowaną przez nas górę jest zamknięta. Schodzące lawiny, nieczynne schroniska, jeszcze daleko do otwarcia sezonu. Co robić? To nie tak miało być… Myśleliśmy o zielonych halach, a zastała nas totalna zima. Szybka zmiana planów. Dotarliśmy do wsi Breitlahner (wszystkie domy były zamknięte na zimę) na wysokości 1257 m n.p.m. na początku doliny Zemmgrund i poczuliśmy, że jesteśmy tu zupełnie sami. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że nie spotkamy w tych górach żadnego człowieka. Zaszyliśmy się w aucie i przespaliśmy zimną noc blisko wsi. Następnego dnia o 6 rozpoczęliśmy pakowanie i ruszyliśmy w góry w padającym śniegu. Po kilkuset metrach droga zrobiła się biała, a my brnęliśmy w śniegu, zatopieni w chmurze. Oznakowania były całkowicie zasypane i co kilkadziesiąt metrów sprawdzaliśmy na nawigacji, czy nie oddalamy się za bardzo od szlaku. Po drodze usłyszeliśmy dwie duże lawiny.
Gościnna chatka
Po prawie 6 godzinach dotarliśmy do chatki, będącej własnością berlińskiego klubu alpejskiego (latem idzie się tutaj 3 godz.). Chatka stoi na górnym końcu doliny Zemmgrund na wysokości 2042 m n.p.m. Z jednej strony była do połowy zasypana śniegiem, a nam udało się dostać do niej przez balkon na piętrze. Była otwarta, bez wody i prądu, ale z piecykiem w kuchni i dużym zapasem drewna. Napis na drzwiach informował, że można jej użyć w nagłych sytuacjach. Wewnątrz było 5 stopni C. Rozpaliliśmy ogień i rozpoczęliśmy przygotowanie obiadu, topienie śniegu na wodę i suszenie przemokniętych ubrań. Następnego dnia pobudka o 5.30. W pomieszczeniu 6 stopni. Ruszyliśmy w wyższe partie gór. Choć początkowo sypał śnieg, po godzinie się przejaśniło i wyszło piękne słońce. Brnęliśmy w śniegu, zapadając się co kilka kroków po pas. Torowaliśmy trasę na zmianę. Teren był bardzo lawiniasty. Wiedzieliśmy, że w tych warunkach nie zdobędziemy żadnej góry. Pozostał nam "spacer" w pięknych okolicznościach przyrody. Widoki i poczucie wolności rekompensowały trud wędrówki. Dotarliśmy na wysokość 2540 m n.p.m., gdzie pokrywa śnieżna przechodziła w śliskie skały i stąd zjechaliśmy na pupach w niższe partie. Trasa zajęła nam 7 godz.. W chatce się przepakowaliśmy, zjedliśmy posiłek i ruszyliśmy w stronę auta. Kolejne 3 godz. Po drodze dwukrotnie napotkaliśmy trudności - zniszczony szlak zasypany lawiną kamieni, a dzień wcześniej jeszcze tego nie było... Stare Alpy sypią się na potęgę. Na szlaku można zobaczyć kilka krzyży na skałach i zdjęcia ludzi, którzy zginęli w tym miejscu, nawet latem. Respekt dla gór zawsze!
Detoks od codzienności
Razem wędrowaliśmy 10 godz. w tym dniu. Kolejna noc w aucie i powrót do Polski.
Wcale nie szukamy ekstremalnych wyzwań, ale one same nas znajdują. Przejechaliśmy 800 km, by świętować 11 rocznicę ślubu i postanowiliśmy zaakceptować warunki, które zastaliśmy. A góry odwdzięczyły się swoją dziewiczością i całkowitym detoksem od codzienności.
Czego nauczył mnie ten wyjazd? Odkryłam, że moglibyśmy zostać pionierami, gdybyśmy urodzili się 200 lat temu. Dobrze znosimy wszelkie niedogodności. I na pewno teraz dużo bardziej doceniam i szanuję ludzi odkrywających dziewicze tereny dziesiątki lat temu. Jaką ciężką pracę wykonali! Co jeszcze nauczył mnie ten wyjazd? Raki nie zawsze się sprawdzają zimą w wysokich górach, a nawet przeszkadzają. My naszych nie użyliśmy ani razu w zapadającym się śniegu, bo mogłyby uszkodzić ciało przy wygrzebywaniu się z zaspy. Z kolei czekan to nieodłączny przyjaciel człowieka (…) Przekonałam się, że chcieć to móc i odkryłam w sobie siłę tura (w czasie torowania śniegu). Do śniegu trzeba mieć szacunek, bo człowieka potrafi zabić lawina o objętości wanny (nie mówiąc o górach, do których trzeba mieć bezwzględny respekt!) Przekonaliśmy się, że celnicy to normalni ludzie, którzy niekoniecznie chcą znać prawdę i trzeba im mówić to, co chcą usłyszeć, a ubezpieczenie górskie jest podstawą takiego wyjazdu, wielki plus dla Austriaków za dostęp do sieci komórkowej w wysokich górach, który zdecydowanie zwiększa bezpieczeństwo.
Jakby ktoś pytał, to śniegu mamy dość na najbliższe miesiące, a potem czas pokaże.#
(wstęp i śródtytuły pochodzą od redakcji)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Respekt dla gór zawsze.... i taki nierozsądny wypad.... przekonaliśmy strażników, słyszeliśmy lawiny, tylko w wjàtkowych sytuacjach itp. itd.
czy to prawda że obajtek wykupi złodziejska platformę?