
Dawid Krzyżowski, znany nie tylko na naszym terenie sportowiec, zajmujący się freestyle’em football, czyli trikami i sztuczkami piłkarskimi, zwycięzca wielu tego typu zawodów zarówno w kraju jak i za granicą oczarował swoimi umiejętnościami także kibiców niedawno zakończonego mundialu w Katarze. Dawid Krzyżowski zgodził się nam opowiedzieć o swoim pięciotygodniowym pobycie na największej imprezie piłkarskiej świata.
„Nowiny Nyskie” – Jak to się stało, że pojechał Pan do Kataru i w jakim charakterze?
Dawid Krzyżowski – Zgłosiła się do mnie prywatna firma libańska, która miała za zadanie zorganizowanie w czasie mundialu strefy kibica i zapewnienie uczestnikom atrakcji, a ja miałem prezentować tam swoje pokazy. Drogą internetową otrzymałem od nich zapytanie w tej sprawie. To nie było jakieś specjalne zaskoczenie, bo brałem już udział w dużych imprezach piłkarskich.
Pierwsza moja myśl była taka – o jak fajnie, bo będzie to dla mnie kolejna forma promocji, bo przecież od lat robię takie pokazy, mam firmę, która się m.in. tym zajmuje. Druga myśl była jednak zgoła inna - że to pięć tygodni, a to dla mnie bardzo długo i będzie musiało się to wiązać z koniecznością odkręcania wielu spraw, np. występów, które miałem zakontraktowane, zleceń. Część z nich odmówiłem, część scedowałem na znajomych, którzy robią podobne triki. Mimo że był to listopad i grudzień to jednak kilka takich występów było w moim grafiku. Gdyby mundial odbywał się w czerwcu to prawie na pewno nie mógłbym sobie pozwolić na taki wyjazd i nie ukrywam, że kiedy dowiedziałem się, że mistrzostwa świata będą w listopadzie, myśl o wyjeździe już we mnie dojrzewała.
Pojawił się jeszcze jeden problem - paszport, bo jego ważność się skończyła i do końca nie wiedziałem czy uda mi się zdążyć z wyrobieniem nowego dokumentu. Napisałem do libańskiej firmy, że oczywiście jestem chętny na wyjazd, wysłałem im ksero paszportu, a oni nawet nie zauważyli, że dokument jest nieważny. Arabowie zresztą mają to do siebie, że wszystko robią na ostatnią chwilę. Miałem może trzy tygodnie na wyrobienie dokumentu, a trzeba czekać minimum miesiąc. Poszedłem do urzędu z umową od firmy, żeby przyspieszyć procedurę i udało się.
- Pierwsze wrażenie po wylądowaniu?
- Zupełnie inny klimat niż nasz, ale akurat w tym czasie bardzo dobry dla Europejczyka. W okresie tamtejszego lata oczywiście byłoby dla nas za gorąco, ale listopad w Katarze to jest takie „nasze lato” i praktycznie nie ma opadów.
W ciągu pięciu tygodni, które tam spędziłem nie miałem praktycznie styczności z Europejczykami. Mieszkałem głównie ludźmi z krajów arabskich. Miałem więc okazję poznać ich kulturę. Mieszkaliśmy w jednym dużym domu ze wszystkimi artystami. Były tam też osoby do obsługi dmuchanych atrakcji, bo i takie znajdowały się w strefie kibica. To była duża willa.
Ludzie prowadzili tutaj nocne życie. Spało się długo – do południa, potem śniadanie i obiad a wyjazd na występ ok. godz. 17.00.
- Gdzie Pan występował?
- To była ogromna scena, na której były różne atrakcje, a za sceną telebim, na którym były transmitowane mecze. Ja występowałem w przerwie meczów. To wszystko było na dużym placu, na którym można było coś zjeść, skorzystać z wielu innych atrakcji – generalnie festyn futbolowy.
Brałem udział także w paradach z innymi artystami – tancerkami tańczącymi sambę, maskotkami, magikiem… Kiedy były rozgrywki grupowe oczywiście było tego więcej, a czym bliżej finału - mniej. Ja występowałam w największej strefie kibica przy plaży, a były też mniejsze np. przy restauracjach, w których bawiło się maksymalnie kilkaset osób.
Była niewielka opłata za wejście do „mojej” strefy. Myślę, że w szczytowych momentach mogło tam być ok. 4 tys. osób. Nie była to dla mnie nowość, bo występowałem już w przerwach wielkich meczy, czy festiwalach. Dla mnie większą przyjemnością jest występowanie właśnie przy większej ilości osób.
- Czy miał Pan okazję poznać życie w Katarze?
- Ja nie lubię siedzieć na miejscu – lubię zwiedzać, poznawać i byłem w różnych miejscach. Najpierw jeździliśmy w grupie, a po jakimś czasie zacząłem sam już podróżować. Wiedziałem jak działa metro. Ludzie widząc obcokrajowca sami wychodzili z inicjatywą, żeby porozmawiać.
W rozmowach z nimi nie widać było problemów. Oni żyją jak dzieci w przedszkolach. Czasami już mnie to denerwowało. Wracając po pokazach byłem zmęczony, a oni śpiewali do późnych godzin nocnych. Powoli miałem dość tego ciągłego festynu. Kiedy nie uśmiechnąłem się rano było pytanie „Dawid, dlaczego się nie uśmiechasz?”.
Czasami właściciel firmy, która nas zatrudniła znajdował dla nas dodatkowe zlecenia, np. w restauracjach. Nawet była taka sytuacja, że występowałem na urodzinach syna szefa restauracji, w której miałem wcześniej występ.
- Czy można powiedzieć, że był to bogaty szejk?
- Myślę, że tak można powiedzieć (śmiech).
- Czy bogactwo w Katarze bije po oczach?
- Tak, ale widać też rozwarstwienie społeczne – bogatych i biednych, którzy obsługują tych bogatych. Nie widać jednak, aby ci biedniejsi byli specjalnie nieszczęśliwi z tego powodu.
Miałem okazję występować na ulicy. Trochę późno zacząłem i nie ukrywam, że tego żałuję. Kiedy byłem w innych krajach arabskich, np. w Dubaju policjanci powiedzieli mi, że nie wolno w ten sposób zarabiać na ulicy, a więc robić pokazów. Stwierdziłem, że pewnie tutaj też tak jest, chociaż warunki były ku temu świetne, bo było mnóstwo turystów. Już pod koniec - kiedy miałem więcej czasu, bo mecze odbywały się w większym odstępie czasu - stwierdziłem, że jednak spróbuję i wykonam swój show uliczny, który wykonywałem m.in. we Wrocławiu kiedy zaczynałem swoją przygodę. Powinienem robić to z muzyką, ale nie miałem przy sobie głośnika. Mimo wszystko skupiło się wokół mnie mnóstwo ludzi, którzy mnie oklaskiwali. Pierwszy występ, zrobiłem - ot tak, a przy drugim położyłem czapkę, bo chciałem zobaczyć jak to będzie wyglądało. I udało się zarobić niezłą sumę, a w dodatku nawiązać kontakty, które mam nadzieje, że będą owocowały. Żałowałem tylko, że zamiast spacerów po plaży i zwiedzania nie wykorzystałem bardziej owocnie czasu – właśnie na pokazy uliczne. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale właśnie o kontakty z ludźmi z całego świata. Już miałem propozycję, żeby tam wrócić na inne imprezy, ale wszystko zależy od mojego czasu w Polsce.
- Kibic, który pojechał na mundial do Kataru musiał być zasobny?
- Myślę, że tak. Jeśli chodzi o ceny w sklepach to nie były one aż tak wysokie, ale jeśli chodzi o noclegi, loty, to były to duże wydatki. Myślę, że te kwoty były wyśrubowane na mundial.
- Jak bardzo w czasie dnia – poza stadionami – widać było mistrzostwa?
- Ta atmosfera była widoczna, ale trzeba było iść do centrum, a my mieszkaliśmy poza tym obszarem. Pojawiła się teoria, że niektóre kraje płaciły za przebieranie się za kibiców danego kraju, że do końca nie były zapełnione stadiony. Jeśli tak było to musieli się świetnie ukrywać, bo na ulicach była ogromna ilość kibiców.
- Czy był Pan chociaż na jednym meczu?
- Tylko na jednym – na wygranym z Arabią Saudyjską. To, że się znalazłem na trybunie jako kibic było szczęśliwym przypadkiem. Zobaczyłem w internecie relacje kolegi z Prudnika świadczące o tym, jest w Katarze. Napisałem do niego, spotkaliśmy się w strefie kibica i on powiedział, że ma bilet i chce mi go podarować. Byłem i jestem mu za to bardzo wdzięczny, bo przecież mógł go odsprzedać za pokaźną kwotę. Mieliśmy bardzo dobre miejsca bardzo blisko. Byliśmy wymieszani z kibicami arabskimi. Kiedy Arabowie zaczęli przegrywać nie było żadnych niesnasek, było przyjacielsko – po prostu dobry mecz i tyle.
Jako kibic reprezentacji byłem na meczu po raz pierwszy – pierwszy raz wykazałem się biletem. Do tej pory na takich dużych imprezach zawsze występowałem na murawie.
- Jakie emocje panowały przed finałem?
- Emocje były ogromne chociażby ze względu na wynik, który wahał się to w jedną to w druga stronę. Ja musiałem skupić się na występie, ale emocje mi się też udzielały. Pamiętam, że wtedy mój występ był trochę okrojony czasowo. Oglądałem mecz ze wspomnianym panem, który zaprosił mnie na urodziny syna i razem z jego rodziną. Oni akurat kibicowali Francji. Ja nie miałem swojego faworyta – wychodząc z założenia „niech wygra lepszy”.
- A co z tym alkoholem? Można było go kupić czy nie?
- Alkohol był dostępny dla wybranych. Ale w strefach nie był dostępny i nie można było też wnieść alkoholu. Po prostu jak ktoś chciał to sobie z tym poradził. Myślę, że gorzej byłoby gdyby ktoś przesadził.
Organizacja mundialu stała na wysokim poziomie. Całe miasto było przyozdobione - nawet prywatne domy. Oczywiście stadiony robiły wrażenie. Na każdym kroku można było zrobić sobie zdjęcie z symbolem mundialu – z napisami i grafikami wielkości XXL. Co ciekawe, zaraz na drugi dzień po zakończeniu mundialu zostały one rozmontowane.
- Jak ocenia Pan polską drużynę?
- W piłce nożnej jak w każdym sporcie potrzebne jest też szczęście, ale nie mamy się czego wstydzić, bo przegraliśmy - jak się okazało – z najlepszymi drużynami świata. Trzeba szukać pozytywnych stron i patrzeć w przyszłość jak zagrać lepiej. Patrzę na to jak sportowiec – jeśli coś nie poszło trenuje się dalej i poprawia to co zrobiło się źle.
Jestem w piłce nożnej, przeszedłem kurs trenerski, ale nie chciałbym oceniać - są od tego mądrzejsze głowy.
- Czy trenował Pan przed wyjazdem?
- Przed Katarem nie trenowałem, bo nie miałem czasu. Miałem przygotowane swoje show, które robiłem w Polsce. To ok. 10 minut a to długi występ. Zajmuję się tym od 19 lat. W 2011 roku zacząłem występować we Wrocławiu, stworzyłem pierwsze filmiki. Miałem także sporo występów w czasie Euro w Polsce. Byłem wtedy w czasie studiów, które skończyłem, ale stwierdziłem, że to będzie moja metoda na życie i tak jest do dzisiaj.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Groń
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Prawdziwy mistrz! Gratulacje!