
Kamil Szkaradek wyjechał z Nysy do Irlandii Północnej jako sześciolatek. Po 13 latach wrócił do kraju i do miasta jako topowy zawodnik e-sportu biorąc udział w zawodach na całym świecie. Badacze rynku twierdzą, że e-sport to nie tylko zabawa, ale przede wszystkim profesjonalna dyscyplina sportu, która z roku na rok przyciąga coraz większą uwagę i inwestycje. Zarówno gracze, organizatorzy, jak i kibice tworzą wspólnie świat wirtualnej rywalizacji, który nie ma sobie równych w świecie rozrywki.
„Nowiny Nyskie” – Kiedy wyjechałeś do Irlandii?
Kamil Szkaradek - Do Irlandii Północnej wylecieliśmy z rodzicami kiedy miałem 6 lat, a mój starszy brat 8. To był 2008 r. Nigdy jednak nie poczułem do końca, że Irlandia jest moim domem, mimo że mieszkałem tam 13 lat – zanim powróciłem do Nysy.
W międzyczasie poszedłem tam do swojej pierwszej szkoły, a potem do kolejnej. Pojechałem tam bez znajomości języka angielskiego i zajęło mi rok, może nawet dwa, żeby móc się porozumiewać z rówieśnikami. Mama do dzisiaj opowiada, że niechętnie tam chodziłem, nie rozumiejąc co inni do mnie mówią. Z czasem wszystko się zmieniło – poznałem język, ludzi.
- Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z grami komputerowymi?
- Komputer mieliśmy w domu kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Polsce i już wtedy - jako mały dzieciak - umiałem grać. Oczywiście spędzałem przed komputerem tyle czasu na ile pozwalali mi rodzice. Patrzyłem też jak grał mój wujek.
W Irlandii mieliśmy wspólny komputer z bratem, o który toczyła się wiecznie wojna (śmiech). Pamiętam, że na początek mogliśmy grać po dwie godziny. Kiedy wracaliśmy ze szkoły z bratem to robiliśmy zawody. Który pierwszy dobiegł do domu pierwszy zasiadał przed komputerem. To mój brat jako pierwszy zaczął grać w Counter–Strike, czyli w tą grę, w którą gram obecnie i co jest moim zawodem. Ja byłem jeszcze wtedy za młody, żeby zrozumieć, o co w tym chodzi.
- A o co chodzi?
- W wielkim skrócie - są dwie drużyny, z których jedna jest atakująca, a druga broniąca. Drużyna atakująca musi podłożyć bombę na terenie drużyny defensywnej. Ta bomba musi wybuchnąć, bo inaczej drużyna defensywna wygrywa.
Przez pierwsze lata to brat poświęcał dużo czasu na tę grę. Po jakimś czasie ja zacząłem grać razem z nim. W jakimś momencie mieliśmy już dwa osobne komputery i rywalizowaliśmy ze sobą – tak jak to brat z bratem.
Jak przeszedłem na poziom profesjonalny stałem się zawodnikiem działającym pod organizacją Izako Boars, a obecnie legendarną niemiecką Mouz. Ja to zawsze porównuję do piłki nożnej, bo to klub finansuje nasze starty, organizuje wszystko, żebyśmy my mogli dalej się rozwijać.
- Czy to klub Ciebie „wyłapał”, czy to Ty starałeś się, żeby stać się jego członkiem i móc startować?
- Przeważnie to klub dociera do zawodnika.
- W jaki sposób zostałeś odkryty. Czy wtedy już miałeś za sobą profesjonalne starty?
- Cztery lata temu byłem na takim poziomie, że mogłem już pomyśleć, że to nie musi być tylko hobby, ale może być z tego coś więcej… Skupiony byłem tylko na sobie, nie słuchałem rad typu: „po co to robisz?”, „nic z tego nie będzie”, „po co tyle czasu spędzasz przed komputerem”.
Trener polskiej organizacji Izako Boars napisał do mnie, że widział jak gram i że chciałby mnie widzieć w swojej drużynie na czas próbny. Drużyna składa się przeważnie z pięciu zawodników i jednego trenera. Spodobał mu się mój styl gry, moja otwarta głowa. Podczas mojego testu konkurowałem z większą ilością zawodników, a wybrano pięciu - w tym mnie. Trener zdecydował, że wejdę do głównego składu. W tym klubie byłem przez półtora roku i grałem na poziomie przed profesjonalnym. Na tym poziomie mecze rozgrywane są przez internet.
- Co spowodowało, że wróciłeś do Polski, do Nysy?
- Z czasem dostałem propozycję współpracy od akademii Mouz w Niemczech. To jest marzenie każdego dzieciaka, który gra w tę grę, żeby móc występować pod szyldem tej historycznej organizacji. Jeśli dostaje się ofertę po prostu mówi się tylko TAK. To jest krok, w którym przechodzisz na wyższy, profesjonalny poziom i wymaga to od Ciebie nastawienia na treningi, podróże, zwrócenia uwagi na zdrowie.
- Czyli jesteś sportowcem… eksportowym?
- Tak.
- Nieco starsze pokolenie z pewnością jednak trudno przekonać, że to czym się zajmujesz może być zaliczane do sportu…
- Tak. Sam wiem, że swoich rodziców przekonywałem do tego bardzo długo.
- Na jakich zawodach byłeś? Jak wygląda ich otoczka?
- Większość turniejów odbywa się w Europie. Mieszkając w Irlandii musiałem dwa, trzy razy w miesiącu podróżować. W tamtym momencie byłem na końcowym etapie współpracy z polską organizacją i mieliśmy często zgrupowania drużynowe w Warszawie. Z tego względu logiczne i wygodniejsze było mieszkać w Polsce. Rodzice przez długi czas mówili, że chcą wrócić do Polski, ale nigdy się im to nie udało, a ja zrobiłem to w ten sposób, że powiedziałem, że lecę na turniej, a potem prosto do Polski, do Nysy.
Tak jak piłka nożna ma Ligę Mistrzów, czy inne puchary to w e-sporcie jest podobnie. Żeby dostać się do najbardziej prestiżowych turniejów trzeba się zakwalifikować, przejść przez kolejne fazy. Najlepsze drużyny dostają zaproszenia do udziału w turniejach wg rankingu najlepszych. Na sumę uzyskanych punktów składają się wyniki osiągnięte w turniejach.
- W jakich zawodach brałeś udział?
- Byłem w Brazylii, w Australii, dwa razy w Chinach, a w tym roku będzie trzeci raz. Byłem też w USA, a jeśli chodzi o Europę do Dania, Finlandia, Niemcy, Francja, Serbia, Rumunia… Dużo tego było.
- Widziałam fragment filmu z wejścia Twojej drużyny na arenę – tłumy kibiców, oklaskiwane drużyny, które wchodzą na stadion, zawodnicy, którzy są bożyszczami tłumu…
- Są zawody, które odbywają się bez kibiców, ale są oczywiście te większe, które zdarzają się parę razy w roku, które są obserwowane przez tysiące widzów. Tak jest w Kolonii, czy w Katowicach.
Najpierw jest faza grupowa, potem ćwierćfinał, półfinał i finał, przy pełnym aplauzie widowni. Wtedy czujesz, że spełnia się twoje marzenie, bo dziesięć lat temu - kiedy byłem dzieciakiem - marzyłem, żeby zagrać na takim turnieju, na takim poziomie i poczuć taką adrenalinę. Dziesięć lat temu to ja oglądałem takie drużyny, a teraz to ja jestem jej częścią.
- Na czym polegają Twoje treningi. Czy chodzi tylko o trening przed komputerem?
- Są treningi przed komputerem, które odbywają się codziennie i trwają minimum od godz. 11 do 19. z godziną przerwy. To jest trening drużynowy. Ale poza tym trzeba znaleźć czas na trening indywidualny. I oczywiście turnieje - w poniedziałek wróciłem z Serbii, a w niedzielę już wyjeżdżam na Maltę. Wracamy, mamy jeden dzień wolny i dalej przygotowanie do kolejnego turnieju.
- Jesteś bardzo młodym człowiekiem. Czy myślisz o tym, o czym myślą wszyscy sportowcy – że kariera kiedyś się kończy… i co potem?
- Wszystko zależy od tego jakie doświadczenia zbierzesz w trakcie tej kariery. W tej dyscyplinie karierę kończy się między 30 a 35 rokiem życia. Wtedy refleks spada i młodzi zawodnicy przejmują stery. Wówczas wygrywasz z nimi tylko, albo aż, doświadczeniem. Po zakończeniu przygody zawodnika można stać się analitykiem, zostać psychologiem sportowym, komentatorem.
- A twórcą gier?
- Nie jest to powiązane, ale są zawodnicy, którzy są tak zaangażowani, że kontaktują się z twórcami i wskazują, co można poprawić w danej grze, gdzie są błędy.
- Czy w czasie wyjazdów na zawody masz czas na zwiedzanie – chociaż w minimalnym stopniu?
- To jest właśnie to (śmiech). Rodzina za każdym razem pyta o to, co zobaczyłem, a ja odpowiadam – zwiedziłem hotel i arenę. Nie mamy wolnego czasu na turnieju, a jeżeli już mam ten jeden dzień wolny to jest on przeznaczany na odpoczynek, zebranie sił. Bo zwiedzanie spowodowałoby, że myśli uciekłyby od priorytetu – od tego gdzie jesteś i po co tam jesteś.
Z rodzicami widzę się 2-3 razy w roku. Kiedy dostaję się do finału największych turniejów staram się, żeby do mnie przylecieli i mnie wspierali. Byli w Paryżu w tamtym roku i w Kopenhadze.
- Z kogo składa się drużyna, której jesteś członkiem?
- Mamy głównego trenera i asystenta, którzy są Duńczykami. Ja jestem z Polski, 17–latek z Finlandii, 19–latek z Izraela, 22–latek ze Szwecji i 22–latek z Węgier, czyli mieszanka narodowa.
- Klub w Ciebie inwestuje? Młodzi ludzie mogą Ci zazdrościć – robisz to, co większość z nich uwielbia robić i jeszcze zarabiasz…
- Tak. Ja z tego żyję, tak jak każdy inny topowy zawodnik. Hobby małego chłopca, stało się jego pracą…
- Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Agnieszka Groń
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie