Reklama

Nysanka z Paryża. Anna Roszkowska: Żałuję, że wróciłam do Polski tak późno

Nowiny Nyskie
20/10/2024 10:52

Rozmowa z Anną Roszkowską, która przez wiele lat mieszkała w Paryżu, a obecnie z mężem Francuzem i dziećmi zamieszkała w Nysie, gdzie prowadzi butik „La Parisienne”.

„Nowiny Nyskie” – Skąd Pani pochodzi? 
Anna Roszkowska - Wywodzę się z Pakosławic, ale chodziłam do szkół w Nysie. Tutaj skończyłam liceum i zaraz po skończeniu szkoły wyjechałam do Paryża. Miałam tam koleżankę, która studiowała historię sztuki i kiedy powiedziała: „Przyjedź do mnie na wakacje” to nie trzeba było mi drugi raz tego powtarzać. To było w 1990 roku… inne czasy. Aby wyjechać trzeba było mieć zaproszenie, wizę. Wyjechałam pierwszym uruchomionym kursem autobusu do stolicy Francji i zostałam. Mój bagaż był co prawda dostosowany do pobytu miesięcznego, ale już w autobusie wiedziałam, że to nie będzie miesiąc. Tak naprawdę chciałam pojechać na rok i nauczyć się dobrze języka. Ale do Polski przyjechałam na chwilę po roku. 

- Jak na to zareagowali najbliżsi? Miała Pani dopiero 19 lat…
- Moja mama po trzech miesiącach przyjechała po mnie, bo miałam przecież iść na studia. Nie zapominajmy, że wtedy nie było tak powszechnych komórek, ba nawet stacjonarne telefony to była rzadkość. Mama wtedy jeszcze pracowała i dzwoniła do mnie z pracy. Bardzo to przeżywała, tym bardziej że jestem jedynaczką. Po latach byłam już wdzięczna moim rodzicom, że mi zaufali, że jednak pozwolili zostać w obcym kraju 19–letniej dziewczynie.

- Jak Pani zareagowała na Paryż 1990 roku?
- To był dla mnie ogromny szok kulturowy. Polska po kończących się czasach komunizmu była szara, brakowało pracy, ludzie mieli ogromne problemy i to było widać na ulicy. We Francji było wszystko inaczej. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam mikrofalówkę to nie wiedziałam do czego służy to urządzenie i jak się go obsługuje.
Wyjechałam 17 sierpnia, w pełni lata. Paryż był wtedy niemal pusty, bo Francuzi wyjechali na wakacje. Miałam wrażenie, że to wszystko jest takie ogromne, że można się tym wszystkim zachłysnąć.

- Ale musiała sobie Pani zacząć radzić na tej obcej ziemi…
- Tak. Wiadomo, że baza noclegowa u koleżanki musiała się szybko skończyć, bo ona nie wiedziała, że ja będę chciała zostać. Co ciekawe, w autobusie poznałam dziewczynę ze Złotego Stoku, Beatkę, którą tak nakręciłam, że ona też została i do dzisiaj mieszka w Paryżu. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to były bardzo łatwe czasy jeśli chodzi o życie we Francji. Przede wszystkim było dużo pracy. Było też wielu Polaków, którzy przyjechali tam po stanie wojennym. Komórka polonijna bardzo dobrze funkcjonowała.
Moją pierwszą pracą było au pair, czyli opieka nad francuskimi dziećmi. To był chłopczyk, którego rodzice bardzo dużo pracowali, bo rozwijali swoją firmę reklamową - wychodzili rano i wracali wieczorem. Moim zadaniem była nie tylko opieka nad ich synem, ale także prowadzenie domu, czyli sprzątanie, gotowanie. Ja 19–latka musiałam stać się dorosłą kobietą. To był praktycznie cały etat. Pracowałam u nich prawie dwa lata… Nie miałam żadnej możliwości rozwoju, ze względu na brak czasu, ale za to miałam świetne warunki, bo mieszkałam samodzielnie w ich pierwszym mieszkaniu, które znajdowało się w sąsiedztwie Sorbony. Takie super warunki dawały możliwość na to, żeby przyjechała do mnie moja mama, mój dziadek. 45 metrów kwadratowych dla siebie!

- Kiedy mama zobaczyła, że jej córce nieźle się wiedze odetchnęła z ulgą?
- Tak, i stwierdziła, że we Francji mam większe możliwości rozwoju. Wiedziałyśmy obie, że ta praca to rozwiązanie tymczasowe. Był to też czas kiedy obcowałam w zasadzie tylko między Polakami. Bardzo często byli to ludzie, którzy mieszkali nad Sekwaną 10 lat a nie mówili po francusku. Przebywając tylko w tej grupie zdawałam sobie sprawę, że trudno będzie mi dorównać poziomowi życia Francuzów. Wtedy zaczęłam pracować tylko pięć godzin dziennie opiekując się już innym dzieckiem, ale miałam możliwość uczenia się. Przez rok uczęszczałam na zajęcia językowe Aliiance Francaise, międzynarodowej szkoły, która właśnie uczy języka. Stwierdziłam po tym roku, że daję sobie doskonale radę.
Otrzymanie karty pobytu na 10 lat otworzyło przede mną nowe możliwości - możliwości legalnej pracy. Zrobiłam wtedy dwuletnią szkołę turystyczną, bo turystyka bardzo się rozwijała. Myślałam, że będzie to dla mnie ścieżka przyszłości. Zrobiłam więc policealną szkołę turystyczną, która kosztowała mnie wszystkie pieniądze jakie zarabiałam. Na drugim roku dostałam się na praktyki do centrum informacji turystycznej i tam też później dostałam pracę. Niestety, nie było Polaków, którzy przyjeżdżaliby indywidualnie i chcieli się dowiedzieć co zwiedzić i gdzie zjeść w Paryżu. Za to było bardzo dużo Rosjan i to, że mówiłam po rosyjsku było wtedy moim atutem. Po miesiącu jednak stwierdziłam, że się w tej pracy zanudzę i zaczęłam szukać czegoś innego.

- Niespokojna dusza z Pani…
- Tak, (śmiech). Ja miałam tysiąc żyć (śmiech). Przez przypadek na urodzinach jednej z dziewczyn z biura, w którym pracowałam, poznałam kierowniczkę agencji pracy. Powiedziała, że w Paryżu otwiera się wielki sklep holenderskiej firmy z ubraniami dla kobiet i dla dzieci. Będzie młoda ekipa, do której szukają sześciu dziewczyn. „Może chciałabyś?” – padło. Nie miałam doświadczenia w tej branży, ale czemu nie spróbować. Po miesięcznym okresie próbnym dostałam umowę o pracę… piękny kolorowy sklep w stylu boho. Spodobała mi się historia powstania tej sieci. Holenderka, która straciła męża w wypadku została z szóstką dzieci bez pieniędzy. Z konieczności nauczyła się szyć i przerabiać ubrania dzieci, żeby po młodszym mógł nosić je starszy, np. do zbyt krótkich spodni doszywając kolorowe naszywki. W ten sposób powstawały oryginalne stroje, a ona stworzyła swoją markę, która istnieje do dzisiaj i ma mnóstwo sklepów na całym świecie.
Tam pracowałam niecałe dwa lata. Byłam jak gąbka – chciałam chłonąc ten cały francuski świat. Potem przeszłam do firmy, która sprzedawała elegancką klasyczną odzież, by przejść do branży obuwniczej. Nie miałam doświadczenia, ale co to dla mnie (śmiech). I tutaj zaczęła się fajna historia. Zastępcą kierowniczki była Włoszka, która też od kilku lat była w Paryżu. Nadawałyśmy na tych samych falach i po trzech miesiącach wynajęłyśmy mieszkanie. Wtedy były lepsze zarobki i praca w prestiżowej firmie oferującej bardzo drogie buty. To marka, z dużym nakładem na reklamę. Kierowniczką tego działu marketingu była Monique Todt, której mąż był właścicielem Ferrari. Stąd duża siatka znajomości wśród VIP-ów i do naszego sklepu przychodziły takie osoby. Kiedy przyjechała Hillary Clinton cała ulica była zamknięta. Wśród naszych klientek była też m.in. Naomi Campbell, Linda Evangelista, żona Jeana Paula Belmondo… 
Pracowałam w tym miejscu 5 lat, a później otworzyli duży korner z butami i dostałam propozycję objęcia stanowiska kierownika i tak też się stało (Pani Anna pokazuje nawet artykuł z tamtych lat o butiku i o niej). Następnie pojechałam na rok do Marsylii i do Saint-Tropez. Moje obowiązki nie polegały tylko na sprzedawaniu butów. Dwa razy do roku jeździliśmy po kolekcję, trzeba było umiejętnie ją dobrać pod klientów, żeby dużo nie zostało na wyprzedażach. 
We Francji jest taki zwyczaj, że jeśli się pracuje w danej firmie odzieżowej czy obuwniczej to otrzymuje się od nich ubrania i buty. Miałam wtedy mnóstwo drogich butów (śmiech). 

- Cały czas mówi Pani o pracy. Czy istniało jeszcze wtedy w Pani życiu coś oprócz niej?
- Praca i imprezy (śmiech) i to nie tylko firmowe. Był to czas, w którym poznałam bardzo dużo ludzi, prowadziłam wygodne życie, bo już było mnie na to stać, więc to były też podróże po świecie.

- Co się wydarzyło, że wróciła Pani do Polski?
- W pewnym momencie wyszłam za mąż. Mój mąż jest Francuzem. Urodziło nam się jedno dziecko, za chwilę drugie. Ja wtedy miałam już 37 lat. Wcześniej nie miałam czasu na rodzinę. Wybrałam paryskie życie i nie poznałam na tamten moment kogoś, z kim można byłoby założyć rodzinę. Żyłam w otoczeniu singli. W Paryżu jest ich 2 mln. Dla nich rodzina nie jest priorytetem. Ludzie nie wiążą się na stałe. Tam się żyje szybciej niż gdzie indziej…

- Jak bardzo zmienił się Paryż 19–letniej Ani, która przyjechała tam z Pakosławic i Paryż Anny 40–letniej, która opuszczała to miasto wracając do ojczyzny?
- Bardzo. W tej chwili jest nadal piękny jak dawniej, ale polityka poszczególnych burmistrzów sprawiła, że żyje się tam bardzo trudno, m.in. ze względów komunikacyjnych. Zwężono m.in. ulice na rzecz ścieżek rowerowych, co doprowadziło do gigantycznych korków. Paryż zawsze był zakorkowany, ale w tej chwili przechodzi to wszelkie pojęcie. Teraz auto, które ma 20 lat nie ma prawa wjazdu do miasta, co sto metrów ustawiono radary. Jeździ się 50 km/h a obwodnicą 60 km/h. Wszystko jest spowolnione i męczące. 
W dodatku doszedł ogromy przypływ emigrantów i zrobiło się po prostu niebezpiecznie. Młodzi ludzie – albo emigranci, albo dzieci emigrantów – mają np. taką „tradycję”, że na sylwestra - nie wiedząc, co ze sobą zrobić - podpalają auta, niszczą cudze mienie. Taka młodzież bez kontroli rodzicielskiej, często wywodząca się ze środowiska narkotykowego, niepracująca, utrzymująca się z zasiłków socjalnych. To są dzieciaki 16 – 17-letnie, które nawet jeśli chodzą do szkoły to je demolują. To jest dzisiaj wielki, ogromny problem Francji. 
W Paryżu i w całym kraju czuje się atmosferę niepokoju. To kraj zamachów, kraj, w którym w biały dzień strzela się do innych ludzi, w którym nie ma wojny, ale jest terroryzm. W tamtym roku policja chciała zatrzymać młodego chłopaka wywodzącego się z emigracji, który jechał pod wpływem alkoholu. Kiedy zginął w pościgu Paryż został zniszczony. Grupy setek jak nie tysięcy młodych emigrantów niszczyły co spotkały na swojej drodze. 
Wróciłam też dlatego, że 10 lat temu zachorowała moja mama, a my z mężem byliśmy już zmęczeni tamtym życiem. Dzieci były małe i przyjechałam tutaj z nimi na dwa miesiące. Z czasem dojechał do nas mój mąż i jemu bardzo spodobało się polskie, spokojne życie.
Kiedy przyjechaliśmy do Polski dzieci mogły i nadal mogą bawić się przed blokiem - wystarczy popatrzeć na nie co jakiś czas przez okno. Mąż stwierdził więc, że naszym dzieciom będzie się tutaj dobrze żyło. 

- A czy Państwa dzieci też były zadowolone z przeprowadzki?
- Tak. Syn miał wtedy 6 lat, córka 3 latka. Dla nich to była frajda tu przyjechać. Moim dzieciom żadne zmiany nie przeszkadzają, one nie są zakorzenione – mają znajomych i przyjaciół, ale są także chłonne nowości. W samej Nysie zmieniały trzy razy szkołę, bo my się przeprowadzaliśmy. To są dzieci nomadów (śmiech).

- Czy po 10 latach od powrotu może Pani powiedzieć, że to była dobra decyzja?
- Ja nie chciałam wracać, bo to Francja mnie ukształtowała, dała mi duży bagaż doświadczeń, zmieniła mentalność. Dla mnie pierwszy rok po powrocie był jednak ciężki, mimo że zawsze czułam się Polką, nigdy nie zmieniłam obywatelstwa, ba, nawet nie zmieniłam nazwiska na nazwisko mojego męża. Nadal jestem Anną Roszkowską, bo byłam i jestem z tego dumna, że ja pochodząca z kraju, który Francuzi zawsze uważali za zaściankowy osiągnęłam tyle pokonując trudności i przeszkody. Dla mnie polskość to była i jest duma.
Z perspektywy czasu żałuję, że nie wróciłam do Polski o wiele wcześniej. Z kolei mój mąż jest bardzo spokojną osobą i rodzina mu wystarcza. Jemu jest tutaj bardzo dobrze. Poznał w okolicy dwóch Francuzów, a także we Wrocławiu i w Opolu, i to mu wystarczy jeśli chodzi o znajomych. Bardzo szybko się odnalazł. Kupił sobie łódkę i pływa po jeziorze.

- Skąd pomysł na butik?
- Kiedy przyjechaliśmy do Polski zainwestowaliśmy nasze oszczędności w nieruchomości, ale że jesteśmy ludźmi czynu trzeba było zacząć działać. Przez przypadek poznałam za granicą Polkę, która prowadziła firmę transportową, a w czasie covidu otworzyła sklepik internetowy z odzieżą. Z czasem obie otworzyłyśmy butiki stacjonarne „La Parisienne” i wspólnie co dwa miesiące jeździmy po towar do Paryża… i tak od trzech lat.#
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Groń 
 

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Andrzej - niezalogowany 2024-10-20 11:12:17

    Witamy

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Kamil - niezalogowany 2024-10-20 11:13:02

    Tusk

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Nowe - niezalogowany 2024-10-20 13:53:19

    Koszulka

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Rojek - niezalogowany 2024-10-21 09:12:11

    Piąteczka chłopaki dla wszystkich którzy płacą za to że mają rodzinę , siedzicie pod pantoflem co każe wam to robicie ,na co pozwoli wam to robicie , loda dostajecie pewnie w nagrodę ,jak wam chłopaki pasuje życie kapucyna to tak trzymać pozdrowionka cieplutkie.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Grzegorz - niezalogowany 2024-10-21 09:25:57

    Jagodno

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    £¢€¥√π§∆×÷ - niezalogowany 2024-10-21 12:53:52

    Ja proponuję po imprezach pseudo przyjacielskich, albo pseudo sąsiedzkich , dość pierdolenia kto ile wpierdolił kiełbasy czy ile razy sałatkę nakładał . I może już dość obrabiania dupy znajomym których akurat nie na tej imprezie i nie walą wódy z wami. Proponuję wsadzić głowę w swoje obsrane dupska i tam wąchać swoje smrody i świat będzie piękniejszy.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    £¢€¥√π§∆×÷ - niezalogowany 2024-10-21 12:53:58

    Ja proponuję po imprezach pseudo przyjacielskich, albo pseudo sąsiedzkich , dość pierdolenia kto ile wpierdolił kiełbasy czy ile razy sałatkę nakładał . I może już dość obrabiania dupy znajomym których akurat nie na tej imprezie i nie walą wódy z wami. Proponuję wsadzić głowę w swoje obsrane dupska i tam wąchać swoje smrody i świat będzie piękniejszy.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    śmieszek - niezalogowany 2024-10-21 14:23:45

    Lepiej późno, niż wcale.... cha cha cha.....

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do