
Werbista o. Damian Piątkowiak spędził w Nysie 12 lat, najpierw jako wikary, a następnie proboszcz. Podkreśla, że nigdzie poza domem rodzinnym nie mieszkał dłużej. Dlatego w nawigacji jego telefonu, jako „dom” ma ustawiony adres: Nysa, ul. Rodziewiczówny 3. Decyzją władz zakonnych trafi do parafii w Poznaniu, choć nigdy nie chciał pracować w dużym mieście, z którego zresztą pochodzi.
- Po 12 latach w nyskiej parafii nadszedł czas pożegnania. Jak ojciec podsumuje ten czas?
- To był bardzo dobry czas dla mnie, rozwojowy, bo wcześniej nie pracowałem w duszpasterstwie parafialnym. Po święceniach kapłańskich zostałem przeznaczony do pracy w duszpasterstwie powołań, co robiłem przez 5 lat jeżdżąc po całym kraju, m.in. z rekolekcjami dla młodych ludzi. W 2012 r. nasz prowincjał szukał kogoś do nauczania katechezy, a ja powiedziałem, że jestem gotowy do tej pracy i tak trafiłem do Nysy. W sierpniu rozpoczęła się moja praca w naszej parafii, gdzie przez 4 lata byłem wikarym, a kiedy o. Krzysztof Łukoszczyk poprosił o zmianę, prowincjał wyznaczył mnie na jego miejsce i od 1 sierpnia 2016 r. przez 8 lat byłem proboszczem. Było to wypłynięcie na głębię, kiedy wziąłem całkowitą odpowiedzialność za parafię, nie mając w tym żadnego doświadczenia. Oczywiście przyglądałem się pracy o. Krzysztofa, który lubił powtarzać: „Nie przeszkadzać Duchowi Świętemu”. To jest bardzo ważne, żeby słuchać Ducha Świętego, nie przeszkadzać mu, a on poprowadzi. Nigdy jednak nie zapomnę pierwszego dnia mojego proboszczowania. Do kancelarii parafialnej przyszła pani, która chciała coś na siłę załatwić, a co nie było możliwe. Zwyzywała mnie wtedy od najgorszych. Używała takiego mocnego słownictwa, nie patrząc na to, że cała poczekalnia była wtedy pełna ludzi. Pamiętam, że ona wyszła trzaskając drzwiami, a ci wszyscy ludzie patrzą na mnie i mówią do mnie: dobrze ojciec zaczął...
Kiedy prowincjał zaproponował to co zaproponował, to bardzo długo walczyłem, bo byłem zdecydowanie na nie. Prowincjał wie najlepiej, ile go kosztowało, żeby mnie przekonać do tej decyzji
- Jak ojciec widział swoją parafię, jak miała ona wyglądać?
- Kiedy rozpoczynałem posługę proboszcza podczas nabożeństwa wprowadzenia mówiłem, że jesteśmy parafią życionośną, która ma w sobie wiele fajnych działań, ale że chciałbym, żeby moją szczególną troską byli ci, których nie ma w Kościele. Dlatego organizowaliśmy misje parafialne, działa szkoła ewangelizacji, robimy kursy i inne rzeczy z wyjściem na zewnątrz. Kościół musi być skupiony nie na tych, których już ma, ale musi być misyjny w parafiach. Papież Franciszek nam o tym przypomina, ale jest to też stara nauka Jana Pawła II i Benedykta XVI. Papież Franciszek mówi o szpitalu polowym, jako Kościele, który jest gotowy przyjmować wszystkich, szczególnie tych poranionych, ale też musi wyjść do ludzi, którzy sami z siebie nie przyjdą.
- Praca w parafii to bycie świadkiem życia i śmierci, bo jako kapłani towarzyszycie ludziom od momentu narodzin, kiedy udzielacie chrztu, a potem podczas pożegnania na pogrzebie.
- Towarzyszymy człowiekowi w każdym etapie życia, to jest coś niezwykłego, że w jednym dniu mamy, nawiązując do tytułu filmu, „Cztery wesela i pogrzeb”, wtedy trzeba bardzo szybko przestawiać się z jednego klimatu na drugi, żeby jak najbardziej szczerze i uczciwe towarzyszyć ludziom w tym, co przeżywają w danym momencie. To jest piękne, bo człowiek ma bardzo bogate życie w treści, przeżywa trudne chwile, ale i piękne. Życie duszpasterskie jest bogate w emocje. Dla mnie bardzo ważna jest „codzienność konfesjonału”. Nasz kościół cieszy się tu dużą popularnością, choć to może złe słowo, ale nasze konfesjonały są oblegane nie tylko przez parafian, ale też ludzi z całego powiatu. To są najpiękniejsze chwile dla duszpasterza, kiedy uda się komuś pomóc w powrocie do Pana Boga, co często rozpoczyna się właśnie od dobrej spowiedzi.
To jest moją ogromną radością i wdzięcznością wobec Pana Boga i ludzi, że mogę powiedzieć, że odchodzę z parafii, która żyje, która tętni życiem wielu wspólnot i wielu grup duszpasterskich
- Co było największym sukcesem ojca w pracy parafialnej?
- Patrzę na to przez różne pryzmaty. Na pewno powroty do Kościoła, przepiękne chwile, kiedy ludzie odkrywali na nowo Pana Boga, często po dziesiątkach lat życia bez niego. Przyjmowanie przez nich sakramentów, w tym zawierania ślubów kościelnych przez pary żyjące w różnych związkach. Wiele momentów, kiedy ludzie coraz bardziej odkrywali Pana Boga, co się przekładało na ich zaangażowanie w życie parafii. To jest moją ogromną radością i wdzięcznością wobec Pana Boga i ludzi, że mogę powiedzieć, że odchodzę z parafii, która żyje, która tętni życiem wielu wspólnot i wielu grup duszpasterskich. Bardzo mi zależało na tym, żeby te grupy miały swoich świeckich liderów. Mam świadomość, że kryzys powołań dotyka nas coraz bardziej, dlatego chciałem, żeby te grupy żyły niezależnie od naszych możliwości duszpasterskich i myślę, że to się udało. Parafia to „wspólnota wspólnot” i trzeba tej współpracy świeckich i duchownych, żeby mieć zdrowy Kościół. Bardzo mi na tym zależało i to jest coś, z czego jestem dumny. Jestem spokojny, że parafia zostaje w dobrym stanie duchowym i jest silna parafianami, z czego bardzo się cieszę. Dla każdego, od najmłodszych do najstarszych, jest tu miejsce. Każdy, kto ma ochotę znajdzie dla siebie punkt zaczepienia.
- Za czasów ojca bardzo mocno rozwinęła się w parafii Nowa Ewangelizacja?
- Kiedy przyszedłem tu jako wikary, o. Krzysztof wyznaczył mnie na opiekuna grupy Nowej Ewangelizacji, która tu działała. Ludzie wtedy bardzo tego szukali, a ja trafiłem na dobry grunt, a sam już wcześniej miałem z tym kontakt. Jak czytamy w liście do Hebrajczyków „Pan Bóg wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał do ojców przez proroków, a przemówi do nas przez Syna”. Pan Bóg cały czas chce mówić i mówi, ale potrzebuje tego, co nazywamy Nową Ewangelizacją, choć wielu się tego słowa bardzo boi, bo szukają w tym szalonych pomysłów. A o to w tym nie chodzi, tylko o szukanie takich dróg, które będą skuteczne, żeby nie rezygnować z Ewangelii i tradycji Kościoła, z tego, co jest mądrością i stałością, ale żeby szukać takiego sposobu przekazu, który poruszy serce współczesnego człowieka. Tu nie chodzi o nową Ewangelię, ale o nowe sposoby ewangelizowania. Jeśli patrzymy na Ewangelię, to widzimy, że Jezus zawsze szukał drogi do konkretnego człowieka, on nigdy nie prowadził nikogo na siłę, tylko rozmawiał z nim tam, gdzie go spotkał, dawał mu czas i łaskę, no i tego musimy się uczyć od Jezusa.
- Czy były tu momenty trudne w pracy proboszcza?
- Było parę odejść z kościoła, a więc kiedy ktoś dokonuje aktu apostazji. Z nasileniem tego mieliśmy do czynienia szczególnie w czasie różnych marszów. I pamiętam, bo akurat byłem wtedy chory i kiedy po paru tygodniach nieobecności przyszedłem do kancelarii, czekało na mnie na biurku 10 takich aktów. Każdy z nich to trudna rozmowa, a przynajmniej próba rozmowy z ludźmi, którzy przychodzą do swojego proboszcza ale są zamknięci, bo postrzegają Kościół jako coś negatywnego. Trudne momenty są też wtedy, kiedy ktoś przychodzi, żeby być np. chrzestnym, a nie można mu udzielić takiej zgody, bo żyje w związku niesakramentalnym, no i nie może być chrzestnym. Mimo że robimy to w sposób kulturalny i grzecznie, to często wtedy słyszymy, że odrzucamy kogoś od Kościoła. Nie odrzucamy, no ale tak to ktoś odbiera. To zawsze mnie boli mnie, jak człowiek odchodzi taki rozgoryczony.
- A czy jest jakaś historia, która będzie szczególnie zapamiętana przez ojca na całe życie?
- W Nysie uczyłem się budowania międzyludzkich relacji duszpasterskich. I to były czasem nauki trudne. Seminarium tego nie uczy. Seminarium nas kształtuje do bycia dobrym księdzem, do sprawowania sakramentów, do różnych innych rzeczy. Natomiast nie uczy tych ludzkich rzeczy, jak budować relacje i jak słuchać się nawzajem ze świeckimi. Muszę powiedzieć, że to było coś, co mi różnie wychodziło na początku. Pamiętam taki moment, kiedy jedno małżeństwo źle potraktowałem. Zupełnie niechcący, ale oni to bardzo mocno przeżyli i postanowili do mnie napisać list. Kiedy go odczytałem zareagowałem emocjonalnie, pomyślałem, co to za ludzie? Kiedy jednak sam to przetrawiłem, to rzeczywiście, może coś powiedziałem im zbyt mocno. Później się z nimi spotkałem, przeprosiłem i podziękowałem za ten list. Muszę powiedzieć, że to jest taki moment, który mocno pamiętam, bo on mi dał mocną lekcję takiego dobrego traktowania człowieka. Myślę, że zapamiętam to na zawsze. To nauczyło mnie takiej pokory w słuchaniu ludzi, ale też mówieniu do nich, bo każdy inaczej może odebrać nasze słowa.
- Dałby się ojciec namówić na „obgadywanie” parafian? Jacy są parafianie MBB w Nysie?
- (Śmiech) Są bardzo dobrymi i szlachetnymi ludźmi. Z ich strony jest bardzo duża otwartość i zaangażowanie, a także życzliwość wobec tego, co dzieje się w parafii. To dodaje skrzydeł. Tak jak każda parafia, mamy ludzi bardzo zaangażowanych i takich, którzy są odświętnymi parafianami, bo to tak jest zawsze. Myślę, że cechą tutejszych parafian jest ciągłe pragnienie tego, by mieć jakiś wpływ na życie tego środowiska. Wiadomo, że są ludzie, którzy chwalą, ale nie brakuje też tych, którzy mają swoje krytyczne uwagi. To pozwala spojrzeć szerzej na pewne sprawy, ale przede wszystkim wyciągać wnioski, że nie zawsze to co mi się podoba, podoba się innym. Dlatego jestem wdzięczny też za słowa krytyki, które czasem padały.
- Czy jest coś, za czym ojciec będzie tęsknił? Poza parafianami oczywiście.
- Na pewno to sama Nysa z jej walorami geograficznymi, bo jest pięknym miastem, które bardzo polubiłem. Tu właściwie jest wszystko na wyciągnięcie ręki. Ja jestem poznaniakiem i zawsze mówiłem, a współbracia mogą to potwierdzić, że nigdy nie pójdę dobrowolnie do pracy do dużego miasta. Nigdzie, poza domem rodzinnym, nie mieszkałem dłużej, niż w Nysie. W mojej nawigacji w telefonie, jako „dom” mam ustawiony adres: Nysa, ul. Rodziewiczówny 3. Będę musiał to zmienić, żeby przypadkiem nie pomylić się, jak gdzieś będę wracał i jak wcisnę dom, nie jechać do Nysy. Myślę, że długo jeszcze dom będzie mi się kojarzył z Nysą. Nysa zostaje w moim sercu jako bardzo ważne miejsce, jako miejsce, gdzie spotkałem wielu przyjaznych ludzi.
- Jak to jest, jak ojciec otrzymuje decyzję od przełożonych, że musi zmienić parafię? Jest jakieś pole do dyskusji, czy nie?
- W zakonach zmiany są częstsze niż u księży diecezjalnych, a ja byłem tu i tak dość długo. Natomiast prowincjał mi już od kilku miesięcy różne rzeczy wskazywał, na które nie bardzo się godziłem. Kiedy prowincjał zaproponował to co zaproponował, to muszę powiedzieć, że też bardzo długo walczyłem, bo byłem zdecydowanie na nie. Prowincjał wie najlepiej, ile go kosztowało, żeby mnie przekonać do tej decyzji. W końcu pewnym argumentem było to, że biskup poznański zaproponował nam jako werbistom przejęcie nowej posługi w parafii w samym Poznaniu, która w ostatnich latach przeżyła pewien szok kulturowy. To była mała parafia ze 100–letnią tradycją, na terenie której powstały wielkie osiedla mieszkaniowe i ciągle się rozbudowują. No i biskup powiedział, że na ten nowy czas trzeba tam nowego duszpasterstwa.
- Co ojciec wie o swojej nowej parafii pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Poznaniu?
- Ta parafia potrzebuje jakby nowego poskładania tej starej rzeczywistości, z tymi nowymi ludźmi. Trzeba zrobić z tego wspólnotę, co jak wiadomo nie jest proste, bo dzisiaj zwłaszcza ludzie młodzi, często zostawiają to tradycyjne życie i wiarę. Moim zadaniem będzie zbudowanie tam nowej wspólnoty. Kiedy prowadziłem tam misje parafialne, przyzwyczajony do tłumów w naszym kościele, to tam było 30 - 40 osób, choć parafia liczy ok. 6 tysięcy. Dużo pracy przede mną, ale już spotkałem się z ogromną życzliwością moich przyszłych parafian, więc jestem pełen nadziei.
- Czy jest ktoś, komu ojciec chce szczególnie podziękować?
- Szczerze mogę powiedzieć, że jest takich ludzi dziesiątki albo nawet setki, którzy zostawili kawał serca i swojego wysiłku w formowaniu tej społeczności parafialnej, więc nie będę nikogo imiennie wymieniał. Naprawdę spotkało mnie tu tyle dobra i serdeczności, więc nie chcę nikogo wyróżniać, ani nikogo pomijać. Jeśli mam tę okazję, to chciałbym powiedzieć dziękuję za zaangażowanie każdemu, kto czuje, że dołożył cegiełkę do tej parafii, a jest naprawdę mnóstwo tych ludzi, za co z serca im dziękuję.
- Co poradził ojciec nowemu proboszczowi?
- Powiedziałem ojcu Radkowi, że jest szczęściarzem, bo przychodzi do parafii, która jest dobrze ustawiona pod każdym względem, i tym duchowym, ludzkim, i ma całkiem dobre zaplecze materialne. Kościół jest w dobrym stanie, bo remontowaliśmy go regularnie. Przychodzi do miejscach, gdzie jest dużo ludzi zaangażowanych i warto z tego ciągle korzystać, rozwijać to, i z tymi ludźmi budować dalej.
Rozmawiał: Piotr Wojtasik
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Wraca klecha do domu bo co będzie siedział na zadupiu , kasy mniej , owieczek ubywa , nie chcą chrztu , ślubu a to powiązane z dudkami .
A cóż to za podły komentarz. Akurat ten probiszcz zrobił wiele dobrego. Więcej od ciebie.
Widać, że nie odwiedziłeś kościoła i nie usłyszałeś kazania wygłoszonego przez o. Damiana. Gdyby było inaczej, na pewno nie plułbyś jadem i nienawiścią oraz nie oczerniał człowieka, który zrobił tyle dobrego dla owieczek z parafii MBB. Prawdziwy z niego pasterz, dobry, wyrozumiały, troszczący się o dobro od najmłodszych do najstarszych pokoleń. Kazania piękne, trafiające nawet do najzatwardzialszych serc, płynące z głębi serca a nie z kartki. Kapłan z powołania. Przykre jest to, nieludzkie, że obrażasz tak dobrego człowieka (już pomijając, że jest wspaniałym duchownym), który tak po prostu nie zasłużył na takie traktowanie, obelgi.
Oj Boziku jesteś głupcem. Taki ksiądz jak Damian Piątkowski to skarb. Nie jestem nysanka,ale bardzo często przyjeżdżałam z rodziną na mszę świętą niedzielna o godz.20. Ta msza mnie wzbogaciła jeszcze bardziej duchowo z otwartym sercem na słowo Boże.ksiedza Damiana. Jak miło było w niej uczestniczyć. Ksiądz Damian poradzi sobie wszedzie,ponieważ potrafi przygarnąć nowe owieczki do swojego stada. I tak powinno być wszędzie,we wszystkich kościołach. Wierni powinni uczestniczyć i pomagać w życiu parafii a nie pisać jak ten Józio dyrdymaly i bzdury. Opamiętaj się Boziku bo nie znasz dnia ani godziny. A trzeba być przygotowanym na każdą chwilę i w każdej chwili być na ty z Panem Bogiem. A nie żyć z grzechem! Księdza Damiana serdecznie pozdrawiamy jak i też pozdrawiamy obecnego proboszcza i wikarych.
Cudowny proboszcz, szczególnie dla dzieci , które uwielbiały kazania księdza proboszcza, świetny pod każdym wzgledem dla każdego , szkoda, że został oddelegowany:(
Jak taki skarb to może go zakopać?!
Spierdalaj, lewacki psie!
Spierdalaj, lewacki psie!