Z wielkim smutkiem przyjęliśmy informację o śmierci śp. Jana Zgórskiego , dobrego człowieka, naszego redakcyjnego sąsiada „zza drogi”, wspaniałego fachowca w branży zegarmistrzowskiej, której poświęcił całe swoje zawodowe życie prowadząc zakład przy ul. Prudnickiej. W branży pracował ponad 60 lat! Pana Jana znali chyba wszyscy. Któż bowiem z nas, chociaż raz nie zajrzał do zakładu zegarmistrzowskiego przy ul. Prudnickiej. Zmarł 29 maja w wieku 92 lat.
Dla pana Jana zegarmistrzostwo to była nie tylko praca, ale i pasja. Od dawna bowiem przebywał na emeryturze i nie musiałby wytężać wzroku naprawiając skomplikowane mechanizmy. Nie musiał… ale - jak przyznał naszej redakcji - nie mógłbym siedzieć w domu. Dlatego jeszcze do niedawna przyjeżdżał z żoną do zakładu przy ul. Prudnickiej na kilka godzin, bo po prostu… cieszył się słysząc od młodego klienta, że jego dziadek i ojciec tutaj przychodzili, więc i on też tu zagląda, gdy jego czasomierz odmówił posłuszeństwa.
Jan Zgórski przyjechał do Nysy w 1956 roku, ale już wtedy miał za sobą dłuższą zawodową wędrówkę po Polsce. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że przenosił się z miejsca na miejsce szukając TEGO jedynego. Znalazł go właśnie w Nysie. To, że zajął się zegarmistrzostwem było konsekwencją wypadku, któremu uległ tuż po wojnie. W czerwcu 1945 roku wraz z kolegami rozbrajał miny szklane. Niestety nadepnął na jedną z nich i został ciężko ranny. Lekarze nie dawali mu szans przeżycia, ale na szczęście stało się inaczej. Mina spowodowała, że pan Jan stracił nogę i został poważnie raniony w rękę. Najważniejsze było jednak to, że ocalił życie.
Brak nogi spowodował, że pan Jan szukał dla siebie „siedzącego” zawodu. Najpierw pojechał do Kielc, do tamtejszej Szkoły Rzemiosł Różnych, w której kształcili się rzeźbiarze, stolarze i osoby nabywające umiejętności w zabawkarstwie. Niestety dla pana Jana mogło być przeznaczone tylko to ostatnie zajęcia, ale ono z kolei wcale go nie pociągało. Dyrektor szkoły zasugerował mu pójście w stronę… zegarmistrzostwa. Nastoletni Jan Zgórski został w ten sposób przyjęty na praktykę do zegarmistrza, który w tym czasie kształcił pięciu uczniów. To był 1947 rok.
Pan Jan sam wtedy jeszcze nie był właścicielem zegarka, ale praca przy czasomierzach niezmiernie go wciągnęła. Uczył się w tym miejscu swojego fachu przez trzy lata, a że zamówień na usługi było sporo, więc było na czym zdobywać praktyczne umiejętności. Kończył naukę egzaminem w momencie, gdy prywatna działalność była bardzo gnębiona przez komunę.
Jan Zgórski około roku pracował w spółdzielni zegarmistrzowskiej. Potem zaczęła się jego zawodowa wędrówka. Najpierw był Pińczów, Łódź, Cieplice. Nic jednak na dłuższą metę nie zatrzymywało go w tych miejscach. W 1956 roku przyjechał więc do Nysy.
Pierwszy zakład pana Jana znajdował się vis a vis obecnego, czyli również przy ul. Prudnickiej. Dzielił go z rzemieślniczką, która „łapała oczka” w pończochach. Później przydzielono mu lokal przy ul. Bohaterów Warszawy, ale on z kolei nie odpowiadał panu Janowi.
Już wtedy był żonatym mężczyzną. Z panią Ludmiłą byli kochającym, szanującym się małżeństwem. Razem przeżyli 62 lata. Nawet wtedy kiedy byli już na emeryturze kilka razy w tygodniu przychodzili do zakładu – zawsze razem.  Łączyły ich wspólne pasje np. spacery oraz bliższe i dalsze podróże, także te zagraniczne. Pan Jan bowiem, nawet będąc już w sędziwym wieku świetnie radził sobie jako kierowca.
Z powodu śmierci Pana Jana nasza redakcja składa wyrazy głębokiego współczucia Żonie i Dzieciom z rodzinami.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie