Grzegorz Sługocki to prawdopodobnie jedyny w Polsce organista – policjant. Jego piękną grę i śpiew znają zwłaszcza wierni z parafii pw. św. Piotra i Pawła w Nysie. Jak sam mówi, obie te profesje wymagały kontaktu z ludźmi i były służbą, a to w życiu ceni pan Grzegorz najbardziej.
To moje miejsce
- Nie wywodzę się z rodziny muzykującej – mówi Grzegorz Sługocki. - Urodziłem się w Nysie i przez pierwsze dwadzieścia lat mojego życia mieszkałem w bloku na Nysa Południe. Moją parafią była bazylika, czyli ówczesna katedra. O tym, że zaangażowałam się w służbę liturgiczną zdecydowały zabawne okoliczności. Mieliśmy rodzinne spotkanie przy kawie, na którym wujek z dumą poinformował, że jego syn - a mój kuzyn - został ministrantem w bazylice. Kuzyn - ministrant był moim rówieśnikiem i poniekąd poczułem zazdrość, że jego pochwalili, a mnie nie mieli za co – wspomina ze śmiechem tamten moment.
Długo nie trzeba było czekać, żeby mały Grzegorz zapisał się do grona ministrantów. – Zawsze byłem wybij oknem, więc początkowo nie czułem się komfortowo - miałem problemy zaadoptować się w przestrzeni kościelnej, np. przychodziłem na mszę św. w trampkach zamiast w eleganckich butach. Wtedy odzież do kościoła miała być – i słusznie – elegancka – dodaje.
Grzegorz Sługocki szybko jednak przekonał się, że to jest JEGO miejsce. – Stałem się członkiem różnych grup parafialnych i zrozumiałem, że Kościół mnie ubogaca. Jednym z tych elementów była muzyka kościelna, którą uwielbiałem słuchać - dodaje.
Spędzić mądrze czas
Grzegorz Sługocki kontynuuje mówiąc, że w wieku 14 lat było już za późno, żeby zacząć naukę gry na fortepianie. – Najpierw śpiewałem w kościele jako kantor, czyli psałterzysta. Osobą, która bardzo mocno wpłynęła na moją przyszłość muzyczną był ks. Marek Cisło, który był notabene organistą. Przepięknie grał na organach i był również pianistą. To był skromny duszpasterz, nigdy nie pokazywał publicznie swoich wirtuozyjnych umiejętności i podchodził do życia z pokorą – dodaje.
Grzegorz Sługocki mówi dalej, że zaczął przygodę z muzyką od, cytujemy: „totalnego zera”. – Prosiłem rodziców, żeby zakupili mi keyboard. Mieszkaliśmy w bloku, więc o pianinie nie mogło być mowy przy perspektywie wciągnięcia go na 9 piętro. Mój tato w tym czasie pracował w Ameryce i wysłał mi pieniądze na mój pierwszy instrument. Zakupu dokonaliśmy w sklepie przy ul. Prudnickiej, który dzisiaj już nie istnieje. Ja - młody Grzegorz - byłem przeszczęśliwy, ale nie wiem czy to szczęście podzielali sąsiedzi, którzy musieli wysłuchiwać pieśni kościelnych, w moim ówczesnym wykonaniu. Moja technika gry była bardzo kulawa i trzeba było w to włożyć mnóstwo pracy - wypracować każdą nutę i każdą technikę - wspomina.
Grzegorz Sługocki dodaje, że zdawał sobie sprawę, że brakowało mu profesjonalnego nauczania. - Nie było wtedy You Tube. Dzisiaj mógłbym włączyć ten kanał i zacząć uczyć się podstaw. Wtedy zacząłem chodzić na prywatne lekcje i po roku nabrałem trochę więcej umiejętności i muzycznej pewności siebie. Wiązało się to z tym, że przystąpiłem do egzaminów do szkoły muzycznej II stopnia na wydział wokalny. Zdawałem sobie sprawę, że nie będę w stanie nadrobić zaległości z pierwszego stopnia nauczania. Na wydziale wokalnym również musiałem nadrabiać zaległości, ale dużo śpiewałem, dużo ćwiczyłem. Równolegle chodziłem do technikum rolniczego na ul. Rodziewiczówny. Kończyłem lekcje ok. godz. 15.00 i miałem niewiele czasu, żeby coś zjeść, zorganizować się i iść na zajęcia do szkoły muzycznej, które trwały do godz. 19.30 – 20.00. Wracałem do domu wypompowany, ale wiek na to pozwalał, żeby można było to wszystko pogodzić. To był piękny czas spędzony z pięknymi ludźmi. Tworzyliśmy fajną ekipę i to było cudowne. Kiedy rozmawiam po latach ze znajomymi na ten temat, żaden nie ma innego zdania. Spotykaliśmy się, żeby spędzić mądrze czas. Oczywiście były w tym wątki religijne, ale głównie koleżeńskie. Mieliśmy dużo wyjazdów, obozów. Dzisiaj pewnie służby kontrolne by na to nie pozwoliły, bo spaliśmy jak sardynki w puszce, myliśmy się w strumyku w zimnej wodzie. To były czasy bardzo proste, ale nie prostackie – czasy uczące zachowania i bycia z innymi ludźmi – dodaje.
Bo gdy muzyka jest pasją
Grzegorz Sługocki ukończył trzy klasy szkoły muzycznej. - Potem poszedłem na studia teologiczne do Opola – wspomina. – Cały czas czułem jednak głód edukacji muzycznej. W Opolu jest studium organowe i tam - równolegle z teologią – zacząłem naukę.
Czy to był już ten moment, gdy został organistą? Musimy cofnąć się nieco w czasie. – Na początku 1999 roku dowiedziałem się, że w parafii pw. św. Piotra i Pawła szukają organisty. Tymczasem ja od września 1998 roku zacząłem ćwiczyć na organach u księży werbistów. Poprosiłem swojego katechetę ze szkoły średniej, żeby zapytał proboszcza – wtedy był nim ojciec Pilek - o zgodę. Proboszcz wyraził zgodę i… zaczęło się! Nie było dnia, żeby mnie tam nie było. Potem zacząłem grać u werbistów na mszy św. Pamiętam jaką wielką tremę miałem przed pierwszą mszą św. Każdy ksiądz śpiewa przecież inaczej, a ja musiałem się dostosować. Wiem, że korzystałem wtedy z bardzo prostych nut. Potem przeszedłem do parafii św. Piotra i Pawła i już tutaj zostałem - mówi. Na pytanie, który z elementów liturgii kocha grać najbardziej pan Grzegorz bez wahania odpowiada, że msze święte, podczas których dzieci przyjmują pierwszą komunię świętą jak również podniosłe elementy liturgii Wielkiego Tygodnia.
Pieszo, PKS-em, rowerem
Grzegorz Sługocki grywał też w podopolskich parafiach, m.in. przez rok w Czarnowąsach. - I to są niesamowite historie, bo chodziłem tam pieszo z Opola. Miałem do pokonania ok. 6–7 km. Jeszcze większa odległość dzieliła mnie z Malnią, wsią przy drodze w stronę Krapkowic. Jeździłem tam kilkanaście kilometrów autobusem PKS. Msza święta była w niedzielę o godz. 8.00, a ja już o 7.00 byłem na miejscu. Pierwsze nabożeństwo było odprawiane w języku niemieckim, a drugie w języku polskim. Z językiem niemieckim nie miałem większych problemów, bo na studiach wybrałem fakultet z tego języka, więc czytać w tym języku umiałem. Zresztą przez pewien czas w parafii pw. św. Piotra i Pawła w Nysie msze św. również były odprawiane w języku niemieckim. Z Malni do Opola wracałem pieszo, chyba że miałem do swojej dyspozycji rower - wspomina.
Ciągle nowe wyzwania
Konsekwentne dążenie do coraz wyższego kunsztu w grze na organach i śpiewie liturgicznym pan Grzegorz łączył przez lata z inną służbą – w policji. - Weryfikowałem to w internecie i okazuje się, że była jeszcze jedna osoba w Polsce, która łączyła służbę w kościele grając na organach ze służbą w policji, ale już tego nie robi. Dlaczego ja wybrałem policję? Sam byłem zdziwiony taką decyzją. To było w 2008 r. Mimo ukończenia studiów nie zostałem katechetą. Potem studiowałem podyplomowo, m.in. resocjalizację i myślałem, że będę pracował w młodzieżowym ośrodku wychowawczym lub w zakładzie karnym. Pojawił się jednak mój życiowy twix – służba w kościele i służba w policji. Przez całą służbę w policji (od aut. Grzegorz Sługocki niedawno przeszedł na emeryturę) byłem dzielnicowym. Lubiłem być wśród ludzi, dobrze czułem się w środowisku osób starszych. Najpierw moim rejonem był teren Dolnej Wsi – rejon ul. Podolskiej, Jagiełły. Po kilku latach dostałem przydział na dzielnicowego na wsi – w gminie Skoroszyce. Byłem dzielnicowym m.in. w Sidzinie, Giełczycach, Makowicach, Skoroszycach. Cały czas było to, co lubię najbardziej – praca z ludźmi, nawet jeśli czasami jest ona trudna. Były momenty, gdy kończyłem służbę o godz. 6.00 rano, a o 7.00 grałem już pierwszą mszę św. Wracałem do domu po południu na chwilę, by znowu rozpocząć służbę o godz. 22.00. Fizycznie było to trudne do pogodzenia, ale przynosiło radość. Wychodzę bowiem z założenia, że jeśli coś się robi z pasją to przestaje być to obowiązkiem. Już nie jestem policjantem, ale chciałbym podziękować za miłą współpracę osobom, które dane było mi spotkać. Życzę każdemu bez wyjątku dobrego i udanego życia - stwierdza.
Pan Grzegorz ma jeszcze wiele planów na bliższą i dalszą przyszłość. Obecnie zdecydował się kandydować do Rady Miejskiej w Nysie. – Tym, którzy mnie znają nie trzeba przedstawiać moich prawicowych poglądów. Natomiast będzie jeszcze czas, aby porozmawiać i podzielić się z wyborcami pomysłami na naszą nyską rzeczywistość i przyszłość. Nysa potrzebuje ludzi oddanych do bólu. Chcę takim być! – deklaruje.
Agnieszka Groń
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Panie Grzegorzu, pomimo że Pana nie znam wielki szacunek za ogrom pracy, połączenie tych dwóch zawodów i za odwagę. Przeżył Pan wspaniałe chwile i życzę dalszych wspaniałych dni w życiu. Powodzenia.
Mało jest teraz takich ludzi. Piękne przeżył Pan chwile i mam nadzieję, że to nie koniec. Ma Pan wiele pasji i życzę ich spełnienia. Pozdrawiam.
Takie połączenie - policjant i człowiek religijny, jest samo w sobie osobliwe. Większość policjantów jakich znam, ma delikatnie mówiąc inne podejście do życia.
Szacunek za wszystko
Kulson + klecha = radny , życiowy rezonans charakteru .
Mundry "psycholog" - jeszcze niezdiagnozowany. Onanista dogadujący organiście.
????????????
Hehehe
Ja poznałam Pana osobiście. Najpierw jako policjanta, a potem jako w roli kuratora. To co czytam o Panu dziś, bo dopiero dziś trafiłam na ten artykuł. Super sprawa. Ja też, bym chciała być tak blisko Boga. Dziś o to się staram. I będę starć... chociaż grzeszyć na pewno mi się zdąży. Bo jestem tylko szarym człowiekiem... pogubiona w życiu.... Życzę Panu wuyrwalosci w tym , co Pan robi.... Pozdrawiam. Angelika Prach.
Przepraszam, literówka mi się wcześniej wkradła... Miało być, że życzę WYTRWAŁOŚCI.... Raz jeszcze serdecznie pozdrawiam.... Mam nadzieję, że będę mogła pana usłyszeć, na swej mszy ślubnej.... Właśnie w tym kościele Piotra i Pawła, będę chciała iść do ołtarza...... Jak Bóg przykazał....