
Choroba dziecka to zawsze dla rodziców ogromna tragedia, a jeśli choruje dwoje dzieci to podwójna tragedia. Tak jest w przypadku rodzeństwa – pięciomiesięcznej Poli i czteroletniego Maksia Bryków z Nysy, dla których szpital jest teraz domem. - Ten rok jest dla nas tragiczny – płacze Dorota Bryk, mama Poli i Maksia. – Doszło do tego, że teraz mieszkamy z mężem i Polą w przyszpitalnym hotelu we Wrocławiu i wymieniamy się opieką nad Maksiem, który jest na oddziale.
Pola urodziła się 5 stycznia tego roku - za wcześnie, bo w 34 tygodniu ciąży. - Cała ciąża przebiegała bardzo dobrze, nie było żadnych komplikacji, badania prenatalne również wyszły dobrze – wspomina pani Dorota. - Poród był jednak przedwczesny, okazało się, że miałam zbyt wiele wód płodowych i poród nastąpił przedwcześnie. Na początku Pola dostała 8 punktów, potem 9 punktów w skali Apgar, a więc nie było powodów do niepokoju. Jak na wcześniaka ważyła sporo, bo 2840 g.
W momencie porodu pani Dorota miała infekcję dróg oddechowych, więc po dwóch dniach została wypisana ze szpitala, a o stanie dziecka miała dowiadywać się telefonicznie. – Pola nie miała odruchu ssania, była karmiona przez sondę i została w szpitalu. Wykonałam któryś z kolei telefon i dowiedziałam się od lekarza, że Pola miała bezdech, dokomorowy wylew drugiego stopnia. W wypisie ze szpitala w Nysie znalazł się zapis o możliwości wystąpienia Zespołu Dandy – Walkera czyli zespołu wad wrodzonych tyłomózgowia. U dzieci z zespołem występuje oczopląs, opóźnienie rozwoju psychoruchowego, obniżenie napięcia mięśniowego, zez, krótkowzroczność i nerwów czaszkowych – wylicza matka dziewczynki.
Pola trafiła do szpitala w Opolu w celu dalszej diagnostyki. – Po wypisaniu ze szpitala praktycznie jeździmy od specjalisty do specjalisty – kardiolog, okulista, neurolog, endokrynolog, audiolog, rehabilitacja. Pola miała dwukrotnie badany słuch i wyszło, że parametry są w normie jednak ja obserwując córkę zauważyłam, że nawet największy hałas nie powoduje u niej reakcji, jest mało aktywna, patrzy w jeden punkt…
Los nie szczędził małżeństwu państwa Bryków kolejnego ciosu. Jakby mało było troski o malutką Polę u ich czteroletniego syna zdiagnozowano ostrą białaczkę limfoblastyczną. – Od jakiegoś czasu Maksa bolały nogi, więc poszłam z nim do lekarza, od którego usłyszałam, że to bóle wzrostowe. Powiedziałam, że to nie możliwe, bo nie „skoczył” nagle 20 cm do góry. W niedzielę poszliśmy na lody i nie była to ogromna odległość, ale on nie był w stanie iść - trzeba było go wziąć na ręce. Po powrocie położył się spać. W nocy wyszedł mu z nosa skrzep krwi. Od razu do pani doktor, badanie krwi… Zaraz po badaniach Maksia miałam umówioną wizytę Poli u lekarza w Głuchołazach. Wzięłam ze sobą też Maksa. W drodze dostałam telefon od pani doktor z informacją, że dzwonili z laboratorium, że wyniki syna są bardzo złe i że natychmiast mam się zgłosić do szpitala, bo ona już dzwoniła, że jest dla niego miejsce! – wspomina zdruzgotana.
Potrzebne było przetaczanie krwi. Wkrótce Maks trafił do kliniki Pola Nadziei we Wrocławiu. Oczywiście czekały go dalsze badania, przetoczenie krwi. - Lekarz powiedział, że dziecko zostało uratowane dzięki mojej czujności, bo jego hemoglobina i płytki krwi były na tak niskim poziomie, że mogło dojść do najgorszego – dodaje pani Dorota.
Teraz rodzina z niecierpliwością czeka na to jak organizm Maksia będzie reagował na kolejną dawkę chemii. - Maks jest cały czas zmęczony, senny. Od podawanych sterydów dostał wilczego apetytu. W piątek będziemy wiedzieć czy chemia na niego działa, bo jeśli nie to dostanie silniejszą dawkę. Czekamy też na wyniki badań genetycznych – wylicza pani Dorota.
Według zapowiedzi intensywne leczenie Maksa potrwa minimum pół roku. Pani Dorota wraz z mężem i Polą zamieszkali – dzięki uprzejmości kliniki – w przyszpitalnym hotelu we Wrocławiu. – Wymieniamy się z mężem opieką nad dziećmi – kiedy on jest z Polą w hotelu to ja jestem przy Maksiu. Potem ja idę rehabilitować i kąpać Polę, a on idzie do Maksia, który nie może być sam – bardzo źle psychicznie znosi szpital. Do tej pory mogliśmy wychodzić na krótkie spacery pod warunkiem, że słońce nie świeciło zbyt intensywnie. W międzyczasie mamy umówione wizyty Poli z lekarzami - specjalistami jak w tym tygodniu w klinice okulistycznej w Katowicach. Wróciłam do Nysy i auto odmówiło posłuszeństwa…
Pani Dorota ma jeszcze dwoje nieletnich dzieci w tym 8–letnią uczennicę pierwszej klasy, której też chciałaby poświęcić czas, którego niestety nie ma. – Wszystko pochłania ogromne pieniądze. Same dojazdy do specjalistów to potężny wydatek. Mąż do tej pory pracował w odlewni, ale teraz ma przyznaną opiekę nad Polą. Póki Maksiu jest w szpitalu nie będzie mógł wrócić do pracy. Sen z oczu spędza nam fakt, że wynajmujemy mieszkanie na wolnym rynku i praktycznie pensja męża była przeznaczana na opłatę. Już dwa lata temu złożyłam do burmistrza wniosek o mieszkanie gminne i nie wiem co będzie jeśli go nie dostaniemy. Maksiu ma teraz obniżoną odporność – powinien, a nawet musi mieć swój własny pokój.
W internecie została założona zrzutka na pomoc przy leczeniu Maksia i Poli i pomoc rodzinie Bryków. Oprócz wpłat znajdują się tam komentarze – słowa otuchy i życzenia zdrowia dla dzieci.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Straszna tragedia. Nie bądźmy obojętni. A do lekarzy - nie popadajcie w rutynę.