Reklama

Rodzina to brzmi dumnie. Saga rodu Szumańskich

Nowiny Nyskie
26/02/2023 10:27

W drzewie genealogicznym stworzonym przez nysanina Jacka Szumańskiego znajduje się blisko 360 nazwisk. – To nie jest ogromna liczba, bo niektórzy miłośnicy genealogii stworzyli drzewa liczące tysiące nazwisk przodków. Dla mnie jednak oprócz samych nazwisk liczą się historie ludzi. Zachęcam więc wszystkich, aby rozmawiali ze swoimi dziadkami, wujkami, ciociami – aby zachęcali ich do spisywania wspomnień, bo to niezwykle ważne i ciekawe doświadczenie – mówi pan Jacek, który jest autorem już ósmego wydania kroniki rodziny Szumańskich. A jest to niezwykła rodzina…

Uchronić przed zapomnieniem
Panu Jackowi trudno jednoznacznie odpowiedzieć kiedy połknął bakcyla genealogii. W jego przypadku to zamiłowanie nie ogranicza się wyłącznie do odnajdywania i „dodawania” kolejnego przodka. - Myślę, że to dojrzewało we mnie od dzieciństwa – mówi Jacek Szumański. - Miałem szczęście, bo z mojego pokolenia nie każdy - ze względu na tragedię wojny - posiadał dziadków. Ja miałem wszystkich czworo. Miałem też rodzeństwo moich dziadków. Kontakt z tymi ludźmi zawsze mnie pociągał - dodaje.
Dziadkowie pana Jacka zamieszkali po wojnie w Nysie. Rodzina mamy – Woźniakowie i Czajkowscy pochodzili z Świętokrzyskiego z Solca nad Wisłą. Natomiast dziadkowie Szumańscy, przed wojną byli mieszkańcami Lwowa. W jednym artykule nie sposób opowiedzieć o wszystkich niezwykłych osobowościach – członkach rodziny pana Jacka. On opowiedział o nich w książce „Szumańscy”. Do tej pory powstało jej (!) osiem wydań – każda kolejna oczywiście uzupełniona o kolejne informacje pozyskane przez pana Jacka. - Tato na moją prośbę spisał w 2014 roku wspomnienia – o swoich przeżyciach i przeżyciach rodziny, które pamiętał. Miał wtedy 84 lata. Nieważna była forma tylko fakty. Proszę sobie wyobrazić, że On napisał to na komputerze! Nie było potrzeby nawet dopisania przecinka! W mojej książce jest jeden rozdział poświęcony tacie, który niedawno zmarł – dodaje ze smutkiem.

Wielcy ludzie z rodu Szumańskich
W czasie wojny tato pana Jacka stracił na półtora roku kontakt ze swoimi rodzicami, którzy chcieli ocalić go przed niemiecką branką. Nysa była miejscem, gdzie po wojnie przyszło im żyć wspólnie. - Na szczęście mój dziadek ocalił mnóstwo zdjęć i zdołał je przewieźć do Nysy. W dużej części znalazły one miejsce w kronice naszej rodziny – mówi dalej pan Jacek. Przeglądając najnowsze wydanie jego książki rzeczywiście ilość zdjęć jest imponująca. - Moje dzieciństwo to lata 60-70, to nie były czasy sprzyjające otwartej rozmowie o historiach rodzinnych splecionych z historią narodu. A takich historii w mojej rodzinie było dużo. Dziadek Woźniak w Świętokrzyskim w czasie wojny był zaangażowany w szkolnictwo podziemne. Z kolei Stanisław Szumański, brat mojego dziadka został zamordowany w Katyniu. To była prawda historyczna, z którą ja obcowałem od dzieciństwa. Dla mnie było rzeczą dziwną, że moi rówieśnicy ze studiów nie wiedzieli nic o Katyniu, albo powielali fałszywe informacje na ten temat. Skoro na fotografiach rodzinnych był brat dziadka to nie dało się przemilczeć tego, że został zamordowany w Katyniu. Oczywiście – z wiadomych względów - poza domem tego nie mówiliśmy.

Stanisław Szumański był jednym z nietuzinkowych członków rodziny. Przed wojną był inżynierem górnictwa, m.in. kierownikiem kopalni ropy naftowej w Bóbrce. Wcześniej walczył w wojnie polsko – bolszewickiej, był obrońcą Lwowa. W 1915 roku jako młodzieniec został wywieziony na Wschód do niewolniczej pracy. – Niezwykła jest historia powrotu Stanisława z zesłania. Kiedy poznałem wileńską gałąź rodziny okazało się, że w czasie I wojny światowej moi krewni z Wilna – Władysław i Ewa Szumańscy założyli z wybitnym matematykiem Wacławem Sierpińskim i z paroma innymi osobami komitet opieki nad ofiarami wojny. Udało się im wydobyć z obozów ok. 3200 osób i za własne pieniądze, jeżdżąc po Rosji końmi.
Pan Jacek niedawno odnalazł list Stanisława do Władysława, w którym ten pierwszy pisze m.in. „(…) czasy są zmienne. Przed dwoma laty marzyłem o zdaniu matury, chodziłem do szkoły, a dziś jestem oderwany od tego wszystkiego, a najgorętszym życzeniem moim jest zobaczyć moich najbliższych (…)”. - Opisywał też jak ciężko pracował w cukrowni po 12 godzin. To właśnie Władysław odnalazł i wydostał z tego okropnego miejsca Stanisława, a potem ściągnął go do Moskwy, gdzie Staszek kończył szkołę.
Z kolei Władysław Szumański zawodowo zajmował się krawiectwem prowadząc ekskluzywny sklep na reprezentacyjnej ul. Wilna. Był też prezesem Izby Rzemieślniczej w Wilnie, w zarządzie Ligi Morskiej Kolonialnej, w końcu posłem na sejm ostatniej kadencji. Wraz z żoną byli członkami „Sokoła”


Potęga rodziny
Innym nietuzinkowym członkiem rodu Szumańskich był Teofil Szumański, wybitny polski kartograf, współpracownik Eugeniusza Romera. Pan Jacek przeprowadził na temat wielkiego członka swojego rodu wiele prelekcji, a nawet odsłonił tablicę pamiątkową w Limanowej, gdzie Teofil pełnił funkcję dyrektora szkoły. Dodajmy, że był także uczestnikiem Konferencji Wersalskiej, a o jego działalności wciąż można przeczytać nowe informacje w internecie. A jak wygląda pokrewieństwo pana Jacka z Teofilem? - Dziadek Teofila i dziadek mojego dziadka byli braćmi – tłumaczy nasz rozmówca.
Inną wielką i bohaterską osobowością rodziny Szumańskich był podpułkownik Mieczysław Szumański, uczestnik wojny polsko – bolszewickiej, kawaler orderu Virtuti Militari, działacz Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, komendant Oficerskiej Szkoły Topograficznej. Był także uczestnikiem powstania warszawskiego. Aby uniknąć aresztowania przez UB udało mu się wyjechać na Zachód. Zmarł we Francji. Również o tym wybitnym członku rodu Szumańskich można przeczyć chociażby w Wikipedii. – Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności poznałem syna Mieczysława - Jerzego, który mieszka pod Paryżem, a w tym roku będzie obchodził setne urodziny. Posiadając do niego adres napisałem krótki list. Oczywiście tak jak zawsze to robię przedstawiłem się podając czyim jestem synem. List wysłałem, ale zanim otrzymałem informację zwrotną w internecie natknąłem się na Helene Szumański. Nie wiedząc kim ona jest - mogło to być bowiem nazwisko po mężu - napisałem do niej maila informując, że jeśli jest z TEJ rodziny to proszę ją o kontakt. Po moim liście zadzwonił do mnie Jerzy. Usłyszałem w słuchawce: „Dzień dobry. Jestem Jurek Szumański”. Zaczęła się między nami długa konwersacja, bo – jak się później przekonałem - z nim nie ma krótkich rozmów – śmieje się pan Jacek. - Wysłałem mu też książkę o naszej rodzinie, ale pierwsze wydanie. W 2015 roku z ich strony wyszła inicjatywa, żebyśmy przyjechali do nich, do Francji. Kiedy zaparkowaliśmy samochód w wąskiej ulicy, wuj stał już na schodach z psem i się uśmiechał. Pierwszy raz zobaczyliśmy się na żywo, ale nie trzeba było sobie niczego wyjaśniać. Byliśmy tak do siebie podobni fizycznie, a nasze rozmowy wyglądały tak jakbyśmy znali się od wielu lat. Wszyscy wspominali wtedy zabawną historię. Okazało się bowiem, że Helene, która otrzymała mojego maila, jest córką Jurka. Z wydrukowaną informacją ode mnie wbiegła do domu i przejęta opowiadała, że dostała informację od Jacka Szumańskiego z Polski, a jej tato dokładnie w tym samym czasie dostał list ode mnie – dodaje pan Jacek. 

Dodajmy, że Mieczysław i Jerzy przez cały okres wojny mieszkali w Warszawie, ale ze względów bezpieczeństwa nie widywali się. Mieczysław był bowiem świetnym konspiratorem – do tego stopnia, że nie ma po nim śladu ani w ewidencji więźniów obozu Lamsdorf czyli w Łambinowicach, gdzie trafili powstańcy warszawscy, ani w Woldenbergu. Jerzy we Francji ukończył studia urbanistyczne, a polskość bardzo mocno zakorzeniona tak jak i w przypadku żony Agnieszki, która w czasie stanu wojennego aktywnie działała w paryskim radiu „Solidarność”. Ich dom zawsze był otwarty dla gości i rozmów o Polsce. Oni spotykali się m.in. z Czesławem Miłoszem, z ks. Józefem Bocheńskim. Jerzy Szumański do pandemii jeździł po Francji z wykładami dla młodzieży o tematyce „jak można odnaleźć się w obcym kraju?”. W czasie tych rozmów opowiadał także o polskiej historii.
Na okładce najnowszego wydania kroniki rodziny Szumańskich znajduje się zdjęcie czterech mężczyzn – braci Szumańskich, powstańców styczniowych: Ludwika, Eustachego, Floriana i Leona. Zdjęcie pochodzi z ok. 1855 roku. Florian był prapradziadkiem Jacka Szumańskiego. 
Okazało się, że ta fotografia znalazła się u wielu potomków braci. Pan Jacek pojechał w latach osiemdziesiątych do Katowic, do nowo poznanego wujka Tadeusza, którego wcześniej nie widział. Wziął ze sobą fotografię powstańców – braci Szumańskich i w pewnym momencie położył ją na stole. Wtedy Tadeusz podszedł do szafy i wyciągnął z niej taką samą fotografię. Nie trzeba było nikomu nic więcej udowadniać – obaj panowie byli rodziną. TYMI Szumańskimi. 


Już osiem wydań. Czy będą kolejne?
Pan Jacek przyznaje, że w rodzinie nikt nie miał zapędów, żeby stworzyć książkę o Szumańskich. - Na przełomie 2013/2014 roku poszukiwałem w internecie informacji na temat rodziny. Natknąłem się wtedy na kuzyna, z którym wcześniej nie miałem kontaktu. On wiedział o naszej rodzinie zdecydowanie mniej niż ja i to ja odpowiadałem na jego pytania. Doszedłem do wniosku, że mam już trochę materiału i chyba trzeba coś z tego zrobić. I tak powstała pierwsza kronika naszej rodziny.
Kolejne były uzupełniane o uzyskiwane z czasem informacje i fotografie, a ostatnie wydanie - ósme - jak określa sam autor, to wydanie „odchwaszczone”. - Każdy rozdział jest osobnym modułem, wiedzą o danej osobie z rodziny Szumańskich. W drzewie jest 359 nazwisk i to nie jest dużo. Są miłośnicy genealogii, którzy mają ich tysiące, a nawet po kilka tysięcy nazwisk. Dochodzi nawet do kradzieży genealogicznych. Dla mnie jest to niezrozumiałe. Dla mnie genealogia jest jak ściganie ruchomego celu - ciągle pojawiają się nowe fakty, nowe wątki. Drzewo genealogiczne bez historii ludzkich jest ważne, ale pasjonują mnie historie poszczególnych członków rodziny.


Warto rozmawiać
Pan Jacek wraz z kilkunastoma członkami swojej rodziny, ale przede wszystkim ze swoim 81-letnim wówczas tatą udał się w podróż na Wschód, do miejsc związanych z rodziną Szumańskich. – To było w 2011 roku, jeszcze zanim zacząłem myśleć o pisaniu książki. Niektórzy członkowie mojej rodziny wcześniej robili takie wyprawy na Kresy. Ja nie ukrywałem, że nie wyobrażam sobie nie spędzić kilku dni we Lwowie, w którym mniej więcej od połowy XIX wieku mieszkała moja rodzina. Chodziło nam także o zwiedzenie miejsc związanych z polskością.
To była pierwsza podróż taty od czasu wojny. Myślę, że chciał zachować wspomnienia miasta z tamtego czasu – z czasów młodości. Dotarliśmy w pobliże mieszkania, w którym mieszkał. Dotarliśmy także do jego szkoły. 
Jacek Szumański zachęca do dbanie o pamięć rodzin. Sam propaguje to chociażby za sprawą wygłaszanych wykładów, czy wystawy, która miała miejsce w muzeum. Dla Jacka Szumańskiego istotnym źródłem pozyskiwania informacji jest Internet, chociaż oczywiście także księgi parafialne.
- Nazwisko panieńskie mamy jesteśmy w stanie podać wszyscy, ale czy to samo można powiedzieć o nazwisku babci, czy prababci? Już niekoniecznie. Poprośmy więc babcię, wujka o napisanie takiej historii, bo dopiero taka prośba uruchamia takie osoby do wspomnień. Dobrze byłoby, żebyśmy mogli nazwać swoich przodków, chociaż do pradziadków, tym bardziej że w czasach pokoju niektórzy mieli nawet szansę ich znać. W moim przypadku żyłem z wiedzą o moim praprapradziadku Janie Kantym Szumańskim - o nim się u nas mówiło. Jego żoną była Antonina Strzyżowska, krewna generała Bema, chociaż ja osobiście tego pokrewieństwa się nie doszukałem. Historie osób powiązanych więzami rodzinnymi są pasjonujące, dlatego warto je utrwalać – dodaje Jacek Szumański.

Agnieszka Groń

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do