Reklama

Spowiedź bezdomnego: Spałem na ławce, kąpałem się w rzece

Nowiny Nyskie
04/07/2020 10:02

Przez osiem ostatnich lat w życiu Marka Jędrasza działo się różnie – gdy było źle spał na ławce nad rzeką, a gdy dobrze, w wynajmowanym pokoju. Od kilku tygodni panuje gorszy czas w jego życiu - mieszka w piwnicy jednego z nyskich bloków śpiąc na starym fotelu i czeka na „koniec koronawirusa”, aby ktokolwiek przyjął go do pracy. 

Chciałem pomóc – skończyło się więzieniem
Marek Jędrasz jest praktycznie bezdomnym od momentu wyjścia z zakładu karnego w 2012 roku. - Trochę wtedy waletowałem u kolegi w Zawadzkiem, gdzie miałem rodzinę. „Miałem”, bo rozwiodłem się z żoną – opowiada mężczyzna. Zaraz dodaje, że do więzienia trafił, bo chciał… pomóc znajomej, ale skończyło na włamaniu, pobiciu i kradzieży, które w efekcie złożyły się na 4,5-letni wyrok i pobyt w więzieniu w Strzelcach Opolskich. - Spotkaliśmy się wieczorem. Ona była świeżo po spotkaniu z jednym gościem - wspomina. - Zaprosił ją na kawę, ale koniec wypili trzy wina. Wychodząc od niego zapomniała swojego telefonu i prosiła, żebym to ja z innym kolegą go odebrał, bo sama się bała. Poszliśmy. Ten człowiek już mi wcześniej podpadł, bo mówił źle o moich relacjach z żoną. Nie chciał nam otworzyć drzwi, ani tym bardziej oddać tego telefonu. Siłą jednak weszliśmy, a gdy on się zaczął rzucać to dostał parę razy z liścia. Wzięliśmy telefon i wyszliśmy, ale okazało się, że to był… jego telefon. Na drugi dzień zgarnęła mnie policja i poszedłem do więzienia – opowiada.
Po wyjściu z zakładu karnego pan Marek automatycznie stał się bezdomnym, bo w międzyczasie odebrano mu mieszkanie spółdzielcze. Przez kilka miesięcy po wyjściu waletował u znajomego. Potem trafił na „Barkę”, do instytucji prowadzonej przez Kościół dla ludzi po przejściach, a więc dla takich jak pan Marek. 
– Szybko znalazłem jednak pracę przy konstrukcjach stalowych. A skoro miałem własne pieniądze, więc wynająłem mieszkanie. Nie bardzo mi się jednak tam podobało. Co tu dużo mówić – wszystkiego się nazbierało, nie mogłem sobie poradzić w samodzielnym życiu, więc wróciłem z powrotem na „Barkę”. Znalazłem inną pracę, ale popadłem w konflikt z księdzem. Wierzyłem i wierzę w Boga, czytam Biblię, ale nie chciałem chodzić na nabożeństwa i klepać paciorków, nie chciałem klękać przed obrazami i figurkami. Tłumaczyłem mu, że modlę się z serca - po prostu do Boga opisanego w Biblii, ale jemu się to nie podobało i chyba szukał na mnie haka, żeby się mnie stamtąd pozbyć. Kiedyś zagiąłem go na znajomości Biblii i chłopaki nawet z tego się śmiali. Innym razem wymądrzał się w sprawach budowlanki - że trzeba zrobić tak a nie inaczej, ale te jego „koncepcje” były bez sensu o czym mu powiedziałem. Zawsze moje było na wierzchu, co mu nie odpowiadało – twierdzi Marek Jędrasz.

Bo ja mam młode serce
Zaraz też dodaje, że jego zdaniem bardzo udzielał się w miejscu, które na tamten czas było jego domem – oprócz pracy zawodowej zajmował się opieką nad magazynem i pasieką. – Jako pracujący płaciłem 500 zł za pobyt, bo obowiązywały takie zasady, że jeśli miało się dochód to należało zapłacić za pobyt - dodaje.
Pan Marek ma pięcioro dzieci, ale twierdzi, że dwoje nie są jego, chociaż przyszły na świat w czasie trwania jego małżeństwa. Tamtego dnia spotkał się ze swoimi potomkami. – Mijała właśnie rocznica urodzin mojego zmarłego syna, który umarł w 2005 roku, w przeddzień swoich osiemnastych urodzin. Przez osiem lat zmagał się z chorobą genetyczną, był jak roślinka. Opiekowano się nim w hospicjum. Kiedy umarł załamałem się… - kwituje.
Razem ze swoimi dziećmi poszedł na cmentarz do syna i brata, a potem - chcąc uczcić spotkanie… na dyskotekę. Nowoczesny ojciec, który z dziećmi chodzi na imprezę… – Co zrobić - mam młode serce – śmieje się pan Marek. – Wcześniej zgłaszałem w „Barce”, że mnie nie będzie. Wróciłem więc o czwartej nad ranem i położyłem się spać. Wieczorem dowiedziałem się od księdza, że będę musiał opuścić „Barkę”, bo rzekomo rano mnie nie było. I tak opuściłem ostatecznie „Barkę” w 2015 roku - stwierdza.


Szybko i gorzko
Marek Jędrasz jest aktywny w mediach społecznościowych. W ten sposób poznał kobietę w Kaliszu i… poszło bardzo szybko, a jednocześnie gorzko. - Zaproponowała, żebym do niej przyjechał i z nią zamieszkał, chociaż nigdy wcześniej nie widzieliśmy się w realu. Sprzedałem więc jeden z moich dwóch rowerów i pojechałem. Na miejscu załamałem się. Czułem się oszukany na starcie, ale nie miałam gdzie pójść, więc zostałem. Okazało się, że kobieta ze zdjęcia w internecie zupełnie nie przypomina tej, która stanęła przede mną, a jeszcze bardziej przerażony byłem tym w jakich warunkach można żyć. To mieszkanie to była rozpacz! Wiele widziałem, ale takich potwornych warunków jeszcze nigdy! I ona tam żyła z pięcioletnim synem! Posprzątałem, pomalowałem, szybko podjąłem pracę, poszedłem na terapię alkoholową, bo nie ukrywam, że mam z tym problem. Przez znajomego z grupy dostałam namiar na właściciela firmy, który zajmował się kładzeniem kostki brukowej. Nie widziałem przyszłości z tamtą kobietą, więc cieszyłem się z okazji. Znalazłem mieszkanie do wynajęcia a szef pomógł mi finansowo, żebym od razu mógł się tam przenieść - wspomina.

Nie ma pracy, nie ma mieszkania

Po dwóch tygodniach pan Marek jednak zachorował. - Wszystko mnie bolało, nie byłem w stanie ustać na nogach, wymiotowałem. Szef zawiózł mnie do lekarza, ale nic nie zdiagnozowano. Nie byłem w stanie pracować, więc nie było z czego opłacić mieszkania, więc musiałem go opuścić - dodaje.
Jedynym wyjściem na tamten czas był pobyt w domu św. Brata Alberta. Ale i tym razem na widoku pojawiła się perspektywa pracy. - Kolega powiedział, że jest praca w Niemczech. Pojechaliśmy więc w październiku i z przerwami świątecznymi pracowałem tam do lipca. To była przerwa urlopowa, myślałem, że wrócę do Niemiec… - opowiada. Pan Marek postanowił jednak kolejny raz zawierzyć internetowi i wykorzystać urlop na spotkania z dziewczynami, które poznał na Facebooku i z którymi - jak to określa - miał dobre relacje. - Było ich 5 czy 6 – opowiada dalej. – Najpierw miałem pojechać do Wrocławia, ale dziewczyna stamtąd gdzieś pojechała, więc od razu był Poznań. Urszula, co tu dużo mówić - spodobaliśmy się sobie. Już w pierwszy razem spędzony wieczór powiedziała mi, że już mnie nie puści do Niemiec, żebym szukał pracy na miejscu i z nią został - dodaje.

Spać na ławce, kąpać się w rzece

Pan Marek rzeczywiście został. Z Urszulą, w mieszkaniu, w którym mieszkały jej dwie córki, 15- letni syn i synowa. – Jeśli chodzi o Urszulę to wszystko było w porządku, była za mną, ale kiedy przychodziłem wieczorem po pracy te trzy młode kobiety leżały pod kocami i czekały, aż to ja przyniosę opał i zapalę w piecu. Nikt inny się do tego nie kwapił. Nie pomagały tłumaczenia, że musimy podzielić się obowiązkami, tym bardziej że i ja i Urszula pracowaliśmy. Tak było przez 11 miesięcy… - dodaje
Któregoś dnia partnerka pana Marka skaleczyła poważnie nogę. On z troską zawiózł ją do lekarza. Atmosfera w domu była coraz gęstsza. - W końcu kolejna córka Urszuli, która była policjantką kazała mi się wynosić i tak też zrobiłem… - dodaje.
Następnym przystankiem w życiu pana Marka była Nysa. - Przez letnie miesiące koczowałem nad rzeką, spałem na ławkach w parku. Ktoś musiał mnie zauważyć, zawiadomił służby. Strażnik miejski, który do mnie podszedł powiedział, że ludzie dzwonią, że ja tutaj śpię, kąpię się w rzece. A gdzie miałem się wykapać? Za jego radą miałem pójść do urzędu, żeby ktoś mi pomógł. Wcześniej jednak nieznajomy zawiózł mnie do noclegowni na ul. Baligrodzką, ale mnie nie przyjęli, bo nie jestem stąd, z rejonu Nysy. Poszedłem jednak do opieki społecznej i po tym mnie przyjęli. Po dwóch tygodniach dostałem też pracę. Tym razem zająłem się remontem klatek schodowych w Raciborzu. Wraz z kolegą wynająłem mieszkanie, chociaż - ze względu na pracę - byłem w nim tylko na sobotę i niedzielę. Szef znał się z właścicielką tego mieszkania i potrącał nam za wynajem bezpośrednio z pensji. Przegrałem jednak z tańszą ukraińską siłą roboczą. To było na zasadzie – „Mareczek na razie sobie odpuść, robota będzie za parę dni”. Czekałem tydzień, dwa, trzy… Kiedy przestałem pracować, czyli przestałem zarabiać, mieszkanie nie było opłacane, więc wróciłem na Baligrodzką, tym bardziej że był listopad, zbliżała się zima…

Tam, gdzie kawałek dachu
Marek Jędrasz znalazł jednak zajęcie i kolejny raz wynajął pokój. W jego życiu nic jednak nie trwa długo. - Jak pech to pech – znowu się rozchorowałem. Byłem tak słaby, że nie byłem w stanie dotrzeć do lekarza. Tak było przez tydzień. Nie poszedłem do pracy, bo nie byłem w stanie, a potem nadszedł czas koronawirusa i już w ogóle wszystko się zatrzymało. Nie miałem gdzie się podziać i za co żyć. W kwietniu tego roku „wprowadziłem się” do starej rzeźni przy moście. Byłem tam razem z kolega. Usytuowaliśmy się w miejscu gdzie jeszcze jest kawałek dachu, gdzie nie pada deszcz. Mieszkałem tam 2-3 tygodnie. Chodziłem od śmietnika do śmietnika, zbierałem butelki i wegetowałem. Ktoś może powiedzieć, że mam fach, że mogłem pójść do pracy, ale po pracy człowiek musi się umyć, odpocząć, a ja nie miałem minimum ludzkich warunków, żeby znowu zacząć… - dodaje.
Z rzeźni wyprowadziło pana Marka dwóch strażników miejskich. Gdzie teraz pójść? – brzmiało pytanie w głowie naszego rozmówcy. - Spotkałem kolegę – także bezdomnego, który akurat wyszedł ze szpitala, nie mógł chodzić, a ja mu pomagałem. Koczowaliśmy pod wiaduktem przez dwa tygodnie. Nie było pieniędzy, żeby zrobić test potwierdzający, że nie jesteśmy nosicielami koronawirusa, żeby nas gdzieś przyjęli. W końcu kolega powiedział, że mogę przekoczować u niego w piwnicy. Śpię tam na fotelu, plecy bolą… Chodzę na zupki do sióstr, potem od śmietnika do śmietnika. I co dalej? Z jednej strony bezsilność, a z drugiej nadzieja, że koronawirus się skończy, znajdę pracę i będą mógł położyć się wieczorem do łóżka, a nie na fotelu – kwituje Marek Jędrasz.#
 

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    gość 2020-07-04 16:26:44

    ?????

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    gość 2020-07-05 04:48:55

    I niby dlaczego mam się nad jego losem litować, sam go sobie wybrał !

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    gość 2020-07-05 15:48:06


    Każdy człowiek jest kowalem własnego losu
    życie i szczęście człowieka zależą w dużej mierze od niego samego

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do