Reklama

Spowiedź byłego bandyty

Nowiny Nyskie
07/03/2021 09:52

Jacek Jakielaszek właśnie w ten sposób się określa – bandyta, sutener, alkoholik, człowiek trzęsący światem przestępczym, zajmujący się handlem narkotykami, który lata spędził w poprawczakach i zakładach karnych. Wszystkie te określenia poprzedzone słowem „były”. Siedem lat temu – jak sam mówi – spotkał na swojej drodze Boga. Dzisiaj jest pastorem Kościoła Bożego w Polsce, ale nikomu nie narzuca wiary. Spotyka się z poturbowanymi przez życie ludźmi i opowiada im o swoim świadectwie. W Nysie zamierza stworzyć miejsce, w którym będzie mogła spotkać się m.in. młodzież. - Nigdy własnymi siłami nie doszedłbym do tego momentu, w którym właśnie teraz jestem – mówi Jacek Jakielaszek, który zgodził się czytelnikom „Nowin” opowiedzieć historię swojego życia i przemiany.

Nowiny Nyskie” – To pytanie powinno paść na końcu naszej rozmowy, ale przekornie zadam go jako pierwsze. Czy po zmianie Pana życia o 180 stopni spotkał się Pan z matką?
- Tak. To było pięć lat temu w sądzie. Mama „odnalazła się” po kilkunastu latach. Starała się o rentę socjalną. Ale z racji tego, że miała dzieci – czyli mnie i moją młodszą siostrę – założyła w sądzie sprawę o alimenty od nas. Siostra mieszka od dawna w Niemczech, bo została adoptowana przez niemieckie małżeństwo na początku lat osiemdziesiątych. My odnaleźliśmy się dopiero po 17 latach, bodajże w 1998 roku.
Kiedy zobaczyłem matkę to nie mogłem uwierzyć, że to ona. Z dzieciństwa miałem przebłyski pamięci, ale pamiętałem zupełnie inną kobietę. 

- Co Pan czuje, gdy Pan o niej pomyśli?
- Teraz już jej przebaczyłem. Zmarła dwa lata temu, ale do końca nie chciała mnie znać. Kiedy zobaczyłem akta spraw, wyrok sądu i uzasadnienie, dlaczego wraz z siostrą trafiliśmy do domu dziecka to czułem wielką nienawiść… Że byliśmy przywiązywani paskiem do włączonej kuchenki gazowej, że słyszeliśmy, że mogła się nas pozbyć, że jesteśmy jej przekleństwem. Pamiętam libacje w domu, butelki po winie, które rozbijały się na mojej głowie. Blizny, które mam to są pamiątki po dzieciństwie. Pamiętam obraz wielu pseudo wujków. To co mama robiła w łóżku z dwoma, trzema mężczyznami działo się na moich oczach, lanie które dostawałem od tych mężczyzn, wieszanie mnie za ubranie na haku na drzwiach, to że mama znikała na dwa tygodnie, a ja chodziłem po śmietnikach i wygrzebywałem stary chleb, żeby czymś nakarmić siebie i swoją siostrę, za którą czułem się odpowiedzialny, chociaż sam byłem dzieckiem. To były lata siedemdziesiąte, więc coś takiego jak opieka społeczna nie działało. Zazdrościłem moim rówieśnikom, że mają śniadania, obiady, a w święta choinkę i prezenty. Że nie wracają do domu z pytaniem w głowie – za co dzisiaj oberwę?
Już jako dorosły człowiek dowiedziałem się, że nazwisko, które noszę nie jest nazwiskiem mojego ojca biologicznego. To jest ojciec mojej siostry, a ja zostałem przez niego przysposobiony.

- Kiedy zaczęło się źle dziać w Pańskiej rodzinie?
- Kiedy urodziła się moja siostra. Ja miałem wtedy cztery lata.
To wtedy miedzy rodzicami zaczęły się kłótnie i bójki. Gdy tato był w pracy mama piła. Wiedziałem co będzie gdy wróci i zobaczy w jakim stanie jest mama – że znowu będą wyzwiska i bójki. W dzieciństwie często słyszałem jak nasza mama mówiła, że żałuje naszych narodzin i tego, że nie poddała się aborcji. Oczywiście nie rozumiałem tego słowa.
Kiedy moi rodzice się rozwiedli, to tak naprawdę mojej mamie puściły wszelkie hamulce. Piła coraz częściej i coraz więcej. Często gęsto w naszym domu odbywały się libacje. Przez nasze mieszkanie przewijało się bardzo dużo różnych ludzi z rozmaitych kręgów. Najczęściej był to półświatek: cinkciarze, złodzieje, sutenerzy. Kiedy mama była na ostrym kacu, stawała się agresywna. Zdarzało się, że broniąc siostrę, zasłaniałem ją swoim ciałem. Wtedy obrywałem ja…
Problemy ze mną zaczęły się, kiedy poszedłem do szkoły. Poznałem chłopaków, u których w domach też nie było kolorowo. 
Naturalną rzeczą jest, że człowiek, który nie znajduje akceptacji w domu rodzinnym, szuka jej poza domem. Skrzyknęliśmy się i zaczęliśmy prześladować rówieśników z naszej szkoły. Im dłużej to trwało, tym bardziej nam się to podobało. Dzieciaki dawały nam różne „fanty”, żebyśmy tylko ich nie zaczepiali i im nie dokuczali. Często płacili nam w różnej formie za tak zwaną ochronę w szkole. Doszło do tego, że zaczęli się nas bać uczniowie ze starszych klas. Wiadomo, że w miarę jedzenia rośnie apetyt, więc z czasem przestało nam to wystarczać. Zaczęły się wspólne kradzieże.
Nienawidziliśmy ludzi szczęśliwych i uśmiechniętych, bo uważaliśmy, że nasze nieszczęście jest z ich winy. Każdego dorosłego, który próbował się do nas zbliżyć, uważaliśmy za intruza. 

- Czy nadal mieszkał Pan z matką?
- Z czasem trafiliśmy z siostrą do pogotowia opiekuńczego, a później do domu dziecka w Lubnowie. Tam nas rozdzielono – mnie zabrała babcia, a moją siostrę ojciec. W szkole podstawowej nie uzyskałem promocji do VI klasy i powtarzałem rok. Szybko odnalazłem moich kumpli z dzieciństwa. Zaczęliśmy razem wąchać butapren. Pewnego dnia zatrzymała nas milicja. Zostaliśmy zawiezieni do ośrodka „dla wąchaczy”, a potem ponownie do domu dziecka, tym razem w Oławie. Ówczesny dyrektor tej placówki chcąc zmusić nas do prawdomówności, bił nas plecionką z wężyków do kroplówek. Kiedy uciekłem z bidula trafiłem do zakładu poprawczego w Świdnicy. 
Byłem już na takim etapie, że poprawczak nie zrobił na mnie większego wrażenia. Byłem wręcz dumny z tego gdzie się znalazłem i zepsuty do tego stopnia, że czyjaś krzywda sprawiała mi przyjemność.
Na koncie miałem ucieczki i samookaleczenia. Po zjedzeniu trutki na szczury i zainicjowaniu kilku tak zwanych buntów, znowu zostałem przeniesiony. Trafiłem na krótko do poprawczaka w Chojnicach. Po niespełna miesiącu zostałem przewieziony do zakładu poprawczego w Trzemesznie. Był to jeden z najcięższych poprawczaków w Polsce. Tam skończyły się przelewki. Już nie pilnowali nas zwykli cywile, a pracownicy służby więziennej. Klawisze posiadali broń i mogli w przypadku próby ucieczki strzelać do każdego. A przecież byliśmy nieletni. Na każdorazowe przejście obok wychowawcy lub klawisza musieliśmy się meldować. To tam miałem pierwszy raz kontakt z Kościołem Zielonoświątkowym. Bardziej z ciekawości poszliśmy na spotkanie w świetlicy z przedstawicielem tego Kościoła. Byłem człowiekiem mającym duże poważanie wśród chłopaków. Zawsze siadałem z przodu sali. Szybko zdominowałem człowieka, z którym mieliśmy się spotkać. Widziałem strach w jego oczach i sprawiało mi to wielką przyjemność. Lubiłem poczucie tego, że wszyscy się mnie boją. Mówienie o Bogu wprawiło mnie w wściekłość. Strażnicy szybko nas spacyfikowali, a tego człowieka wyprowadzili ze świetlicy. O dziwo, ten człowiek wrócił do nas dwa tygodnie później. Wtedy dostałem pierwszą Biblię. Próbowałem ją czytać w wolnym czasie przed kolacją. Gdy trafiałem na wersety o końcu świata, wykreślałem je ze strachu długopisem.
W lipcu 1990 roku zostałem zwolniony z zakładu poprawczego, choć powinienem być tam jeszcze rok. Byłem przekonany, że mnie wypuszczają, ponieważ skończyłem szkołę i zdobyłem zawód. On odpowiedział mi tak: „Jakielaszek, ten rok nic nie zmieni w twoim życiu. Może jedynie pogorszyć”. Na ciele miałem mnóstwo tatuaży – głównie czaszki, a na plecach do dziś mam duży napis „OMEN - syn diabła”.

- Nastąpiło nawrócenie? 
- Wtedy jeszcze nie. Miesiąc później trafiłem do aresztu śledczego, a następnie do więzienia w Bydgoszczy. Szybko odbudowałem swoją wcześniejszą pozycję i zostałem jednym z prowodyrów buntu. W związku z tym przewieziono mnie do Zakładu Karnego w Strzelinie. Byłem osobą grypsującą, czyli kastą w więzieniu, którą uważa się za „nadludzi”. Osoby, które nie mogły należeć do grypsujących, były przez nas prześladowane, uważane za niegodne miana człowieka. Grypsowanie bardzo mnie pociągało. Byłem wysoko ugruntowany w tej strukturze i najmłodszym spośród trzech osób w Polsce, które nosiły tatuaż GIT (grypsujący i twardy). Osoba posiadająca symbol GIT była ponad wszystkimi i tylko inna osoba z takim symbolem mogła cokolwiek zakazać lub zabronić. Byłem zdominowany przez diabła, bardzo byłem mu podległy.
Któregoś dnia w więziennym radiowęźle usłyszałem, że chętne osoby mogą spotkać się z przedstawicielem Kościoła Zielonoświątkowego. Pomyślałem sobie, że pójdę. Ot tak, dla urozmaicenia i zabicia czasu. Pierwszy raz spotkałem osobę, która się mnie nie bała. Mało tego, ten człowiek uśmiechał się do mnie w pełni szczerze i w miłości. To całkowicie zbiło mnie z nóg. Nie wiedziałem, co mam zrobić... Wiedziałem, że inni więźniowie patrzą na mnie. Czułem, jak w ich oczach tracę na wartości. Nawet nie wiem o czym mówił ten człowiek w trakcie spotkania, ale wyłapałem jedno zdanie: „JEŻELI CHCESZ BYM POMODLIŁ SIĘ O CIEBIE, TO WSTAŃ”. Poczułem jak wstaję, choć wcale tego nie chciałem. Podniosłem się z krzesła, chociaż nie zmusiłem żadnego swojego mięśnia do wykonania takiej czynności. 
Razem ze mną wstało kilku innych więźniów. Rozpłakałem się. Nawet nie pamiętałem, kiedy ostatni raz płakałem. Tymczasem wyłem, ale nic z tym nie mogłem zrobić.

- Stracił Pan poważanie w więzieniu… 
- Następnego dnia w trakcie spaceru okazało się, że nie mogę już być grypsującym. Ktoś „ważny” tak powiedział i klamka zapadła. Wystraszyłem się, bo wiedziałem, z czym to się wiąże. Czekało mnie odebranie przez innych tak zwanej godności grypsującego. Odbywało się to w taki sposób, że wszyscy na spacerniaku mieli w obowiązku skopać danego więźnia i robili to do momentu, aż klawisze nie odciągną napastników. 
Wiedziałem jak się to odbywa, bo wielokrotnie sam brałem udział w takim ekscesie. Ofiary często traciły większość zębów, miały połamane szczęki, ręce i inne kości. Schowałem głowę w ramiona. Kiedy zwinięty w kłębek czekałem na pierwsze kopnięcie okazało się, że skończył się czas spaceru, a mnie nikt nie dotknął nawet palcem. 
Musiałem opuścić celę dla grypsujących i przenieść się do celi dla niegrypsujących. Wtedy pomyślałem, że jeśli grypsujący mnie nie połamali, to niegrypsujący mnie zabiją. Wielu z nich marzyło, by dopaść Jakielaszka, a ja o tym wiedziałem. Wielu z nich bardzo prześladowałem, poniżałem i opluwałem. 
I tu znowu szok, bo żaden z nich nie próbował mnie uderzyć czy nawet mi ubliżyć. Ostatecznie wyszedłem z więzienia w maju 1995 roku.
W sierpniu poznałem kobietę. Moja żona zostawiła dla mnie swojego męża, bo nie wiedziała, kim jestem naprawdę. Dla mnie ona na tamten moment była zabawką, następną zdobyczą. Byłem człowiekiem, który nie tylko nikogo nie kochał, ale nienawidził ludzi, tych którzy chcieli mi pomóc, którzy się do mnie uśmiechali traktowałem jak zagrożenie, bo w mojej głowie oni chcieli uśpić moją czujność. Specjalnie krzywdziłem takich ludzi, którzy przekazywali mi dobro. Paradoksalnie więzienie uratowało mi życie, bo 80 proc. ludzi, z którymi się wówczas zadawałem nie żyje. 

- Której rzeczy w swoim życiu żałuje Pan najbardziej?
- Tego, że jestem winny śmierci dwójki moich dzieci. Moją żonę wprowadziłem w świat agencji towarzyskich, w narkotyki. Wykorzystałem jej uczucie do mnie, nakazywałem jej pilnować agencji, kiedy ja z dziewczynami jechałem w okolice autostrady. Ona bardzo chciała mieć dziecko i zaszła w ciążę. Ja po którejś narkotykowo – alkoholowej imprezie tak ją zbiłem, że poroniła. Ale oczywiście nigdzie tego nie zgłosiła. Potem były urodziny jednego z bossów wrocławskich. Zadzwoniłem do niej o 3 nad ranem, z rozkazem, że ma do mnie przyjechać. Była drugi raz w ciąży i stało się to samo. Przyjechała, bo przeraźliwie się mnie bała. Wiedziała, że nie ma mowy, żeby ode mnie uciekła, bo albo ja, albo moi ludzie ją znajdą. To, że byłem po narkotykach nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Dzisiaj mówię otwarcie – zabiłem dwoje moich dzieci. Niestety świat był dla mnie zbyt atrakcyjny. Brałem udział w libacjach alkoholowych i narkotykowych. Zdradzałem żonę z różnymi kobietami... Półświatek mnie pociągał. 
Poznałem inną kobietę. Razem chodziliśmy na imprezy, razem piliśmy, razem ćpaliśmy. 
Rozwodem skończyło się też moje drugie małżeństwo. Po latach moja druga żona wróciła jednak do mnie.

- Kiedy Pana życie zmieniło się diametralnie?
- Zaczęła mi po piętach deptać policja. Aresztowano kilka moich dziewczyn, a one zeznały, że z nich żyję. Uciekłem do Francji. Wymyśliłem, że uda mi się oszukać system, że jakby co, to ja wcale nie żyję z nierządu, bo przecież „jeżdżę busem”. Czasami COŚ przewoziłem.
Wkrótce minie siedem lat jak przeżyłem żywe spotkanie z Bogiem. Będąc na południu Francji na parkingu. Było lato i termometry wskazywały ok. 40 stopni C. Czekałem w samochodzie do nocy, aby spokojnie położyć się spać. Kiedy już to zrobiłem, poczułem, że ktoś siedzi na moim łóżku, w moim aucie. Wystraszyłem się, bo wiedziałem, że jestem sam. Kiedy otworzyłem oczy, nikogo jednak nie zobaczyłem, ale czułem w głębi mnie, że ktoś siedzi i nagle usłyszałem głos: „Dlaczego się mnie zaparłeś?”. Podświadomie wiedziałem, że to Bóg. Zacząłem krzyczeć, żeby odszedł ode mnie. Przez łzy zapytałem, co mam zrobić. Usłyszałem, że mam wrócić do kraju. „A resztę zostaw mnie…”. Zapadła cisza. Poczułem, że już jestem sam w aucie. 
Wyszedłem z niego i stwierdziłem, że jest już nowy dzień. I chociaż nie spałem ponad 30 godzin byłem wypoczęty, jakbym dopiero co wstał. 
Zadzwoniłem do swojego szefa i powiedziałem, by szukał sobie nowego pracownika. Poinformowałem go, że zostaję miesiąc w trasie, a potem wracam do kraju. Tak też zrobiłem. W lipcu wróciłem do Polski. Kiedy rozliczyłem się z szefem, pozostało pytanie „I co teraz? Co mam robić? Gdzie pójść? Nie miałem mieszkania ani stałego meldunku. Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Usłyszałem głos, że mam iść do mojej byłej żony Kasi. Byłem pewny, że pała do mnie taką nienawiścią jak nikt inny. Dałbym sobie rękę uciąć, że jak tylko mnie zobaczy przy drzwiach, zadzwoni po policję. Mimo to, byłem posłuszny i poszedłem do jej mieszkania. Wcześniej jednak zadzwoniłem do niej i poprosiłem o rozmowę. Pozwoliła mi zamieszkać u siebie do czasu aż czegoś sobie nie znajdę. 
Po kilku miesiącach wyprowadziłem się od żony i wynająłem sobie pokój.

- Kim jest Pan dzisiaj? Jakby Pan opisał swoją osobę?
- Ooo, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ciężko jest dzisiaj powiedzieć jak mam się określić. Mam trójkę dzieci - dwóch synów – jeden ma 25 lat, drugi 22 lata i córkę 16 lat. Mój starszy syn był wielkim pasjonatem ASG (Air Soft Gun). To takie repliki karabinów i pistoletów, do złudzenia przypominające prawdziwą broń. Zapytałem Patryka, czy któregoś dnia mógłbym z nim pójść na strzelanie. Zgodził się i powiedział, że wśród miłośników ASG są ludzie w różnym wieku. 
Na jednym z takich spotkań poznałem pastora Bartka Tomczyńskiego, który był pastorem zboru zielonoświątkowego przy ul. Miłej we Wrocławiu. Pastor Bartek zachęcał mnie, abym przyszedł kiedyś na nabożeństwo. Poszedłem. W trakcie rozmowy, opowiedziałem mu o swoich perypetiach, o swoich żonach i wszystkim, co się wydarzyło w moim życiu. 
Kasia, moja druga żona, nie była osobą wierzącą. Kiedy w niedzielę ja szedłem do kościoła, ona zostawała w domu. Pewnego dnia, gdy wróciłem z nabożeństwa stwierdziła stanowczo, że tak być nie może. Zadeklarowała, że nie będzie siedzieć sama w domu i że też by chciała ze mną pójść do kościoła. 
Zabrałem ją na wyjątkowe nabożeństwo. Odbywał się wtedy chrzest osób, które postanowiły swoje życie powierzyć Bogu. 
Od tamtej pory Kasia nie opuszcza nabożeństw. Nawiązała wiele przyjaźni i znajomości z ludźmi w naszym kościele, a w czerwcu 2017 r. wraz z innymi przyjęła chrzest. Dwa tygodnie wcześniej – 20 maja 2017 odnowiliśmy nasze przymierze małżeńskie. Ślubu udzielił nam pastor Bartłomiej Tomczyński. 
Razem z Kasią jeździmy do domów dziecka i mówimy młodym ludziom, że przyszłość jest dla nich na wyciągnięcie ręki. Pragniemy stworzyć miejsca pobytu dla młodzieży, która wchodziła w konflikt z prawem, lub która jest pod nadzorem kuratora.
Zachęcamy ludzi w kościołach do głębszej wiary i pełnego zaufania Bogu we wszystkich sprawach. Wybraliśmy Kościół Boży w Polsce, bo daje mi większą autonomię. Kasia jest dla mnie wsparciem w służbie, do której powołał mnie Bóg. W tej służbie staram się pokazać ludziom, że Bóg to nie mrzonka i fikcyjna osoba z kart Biblii. Mój sposób na życie prowadził mnie przez mrok, bagno i śmieci tego świata. Sprawił, że stałem się nieczułym i wyrafinowanym bandytą.

- Przyjechał Pan do Nysy bo…?
- Dzisiaj podpisałem umowę dzierżawy na lokal przy ul. Prudnickiej, który kiedyś był klubem studenckim. To świetne miejsce. Założenie jest takie, żeby z biegiem czasu to miejsce było otwarte codziennie, żeby każdy mieszkaniec Nysy, nie tylko młodzież, mógł tu przyjść na darmową kawę, żeby przychodzili tutaj ludzie w potrzebie, na warsztaty, spotkania, pomoc w nauce. Za jakiś czas przeprowadzamy się tutaj z żoną.

- Z czego ta instytucja będzie się utrzymywała?
- Z tego samego co we Wrocławiu - z tacy, z darowizn. Chcę jednak podkreślić, że ja nie głoszę Kościoła, którego z czasem zostałem pastorem. Pokazuję ludziom, że Bóg naprawdę istnieje. Bycie pastorem nie było moim marzeniem, ja się przestraszyłem, kiedy zostało mi to zaproponowane. Pomyślałem, że przecież nie jestem w stanie wziąć odpowiedzialności za siebie, za moją żonę – że ja się tego dopiero uczę, a będę musiał wziąć duchową odpowiedzialność za innych ludzi. Ja niczego nie ubarwiam – mówię jaki byłem i co się w moim życiu wydarzyło. Życie w pełnej prawdzie jest cudowne. Ze swoim świadectwem jestem wszędzie, jeżdżę gdzie mnie zaproszą. Nigdy nie mówię z jakiego jestem Kościoła, bo uważam, ze żaden Kościół nie jest idealny, idealny jest Bóg. Nie żyję z tacy, jestem motorniczym prowadzę tramwaj. Weekendami chodzę po piwnicach i ratuję ludzi pijanych, po dopalaczach. Jeśli chodzi o Nysę to pierwszy pomysł jest taki, że zmienię umowę na pół etatu – przez trzy dni będę pracował jako motorniczy, a resztę czasu będę pracował właśnie w Nysie. Wkrótce pojawią się plakaty dotyczące spotkania ze mną z tytułem ”Były bandyta wjeżdża na Nysę”.

- W jaki sposób znalazł się Pan w programie TVP pt. „Ocaleni”?
- Nie wiem w jaki sposób trafiono do mnie, ale pewnie dlatego, że wcześniej również udzielałem wywiadów. Nie chodzi mi jednak o medialny rozgłos, ale o to, że moje świadectwo może pomóc innym.

Rozmawiała Agnieszka Groń 

      

   
 

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    stefek i wandzia - niezalogowany 2021-03-07 16:01:24

    konkurencja dla pali-mąki...??

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Wandzia i Stefek - niezalogowany 2021-03-07 22:19:24

    Widać że pracujesz u Kurskiego

    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    ! - niezalogowany 2021-03-08 18:43:47

    @Wandzia i Stefek - niezalogowany . Dzieki za riposte. W koncu. Lapy opadaja od tego agresywnego trollowania " obrazkami".

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • stefek i wandzia - niezalogowany 2021-03-08 19:17:48

    niemożliwe ...........

    • Zgłoś wpis
  • schabowy - niezalogowany 2021-03-08 19:26:34

    bandyci w nysie??

    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    ! - niezalogowany 2021-03-08 19:26:54

    I wiecznie te same " obrazki". Wyobraznia juz nie pracuje? Moze cos osobistego?

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do