
Aspirant Paweł Jaskurzyński, dowódca sekcji w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej nr 1 w Nysie jako jeden z dwunastu Polaków wziął udział w zawodach strażackich – mistrzostwach świata, które odbyły się w Nashville, w USA. Otrzymał tam wyróżnienie Lion’s Den oraz pobił życiowe rekordy.
„Nowiny Nyskie” – Jak przebiegały zawody?
Paweł Jaskurzyński – W niedzielę dzień przed zawodami, były otwarte treningi, czyli tor przez cały dzień był dostępny dla wszystkich zawodników. Można było sobie każdy element tego toru przećwiczyć. Później, poniedziałek, wtorek, środa i czwartek były to dni na kwalifikacje. Były pakiety trzech startów indywidualnych i później były starty w tandemie i start sztafet. W każdym dniu, zawsze od rana, odbywały się starty indywidualne i później po południu była sesja, gdzie były starty tandemów i zawsze wieczorem odbywały się biegi sztafet. W piątek i w sobotę były już tylko i wyłącznie biegi finałowe i to było w każdej kategorii.
- Z kim wyjechałeś na zawody?
- Z kolegą z jednostki Mateuszem Zielezieckim oraz Piotrem Spiżewskim ze Sztumu. Wspieraliśmy się i współpracowaliśmy przez całe zawody. Razem nawet zmierzyliśmy się w biegach tandemowych i sztafetowych, gdzie osiągnęliśmy bardzo dobre wyniki.
- Jak opiszesz cały Twój start, jeżeli chodzi o indywidualne zmagania?
- Jechałem nastawiony, że będzie to wycieczka, że nie uda mi się osiągnąć życiowego rekordu. Dotychczas mój życiowy czas na torze to 1,53. W pierwszym biegu chciałem rozpoznać sytuację, zobaczyć jak to będzie, pobiegłem 1,46, więc super czas urwany z tzw. życiówki. Drugi bieg poprawiłem dzięki wskazówkom kolegów, osiągnąłem tam czas 1,41. W trzecim biegu mogło się wydarzyć wszytko, zrobiłem czas 1,37. Podczas biegu wykonałem błąd na symulacji wyważania drzwi. Zabrakło jednego centymetra przy przysuwaniu sztaby ważącej 70 kg, co skutkowało dwoma sekundami kary, ale finalnie i tak skończyłem z czasem 1,39.
- Spełniłeś marzenie i wykonałeś bieg w czasie poniżej 1,40.
- Tak. Dzięki temu zostałem wyróżniony certyfikatem Lion’s Den, który otrzymują najtwardsi strażacy, ponieważ wyróżnienie świadczy o wykonaniu zadania na torze poniżej 100 sekund. Jest to duże osiągnięcie.
- Czy mieliście jakieś sytuacje kryzysowe podczas wyjazdu?
- Nashville niemiło nas przywitało, bo połowie osób nie dotarły bagaże. Otrzymaliśmy informację, że przyjadą do nas w następny dzień. Troszkę byliśmy podłamani, ponieważ w walizkach znajdowały się nasze mundury i sprzęt do zawodów. Jak się okazało, nasze wszystkie bagaże zostały w Londynie, tam gdzie mieliśmy przesiadkę, jednak na szczęście wszystkie walizki do nas wróciły.
- Udało Wam się coś zobaczyć poza torem? Zwiedziłeś chociaż kawałek Ameryki?
- Jednak jak już się jedzie na drugi koniec świata, to chciałby człowiek coś zobaczyć, ale niestety, w naszym przypadku to tak nie wyglądało... Zwiedziliśmy trochę Nashville, które jest nazywane takim małym Las Vegas. Miasto wyglądało bardzo ciekawie wieczorem. Udało nam się zwiedzić fabrykę Jacka Danielsa, który właśnie stamtąd się wywodzi. Poświęciliśmy na to jedno popołudnie, bo mieliśmy akurat jedno wolne w środku tego naszego całego tygodnia. Resztę dni spędziliśmy na torze.
- Po zawodach odwiedziłeś Nowy Jork, jak go opiszesz?
- Po zawodach doleciała do mnie moja żona Karolina, z którą wspólnie zwiedziliśmy Nowy Jork. Miasto opiszę słowem „ogromne”! Podobno jest to miasto, które nigdy nie zasypia, ale jak my dojechaliśmy w nocy z dworca to nie zauważyliśmy żadnych ludzi. Na mieście było naprawdę dosyć ponuro. Widać tam jedynie mnóstwo osób bezdomnych. Oprócz tego wszystko jest tam ogromne i przytłaczające. Człowiek wydawał się być mrówką między tymi wszystkimi budynkami, bo byliśmy w samym środku Manhattanu. Odwiedziliśmy wszystkie największe budynki m.in. World Trade Center, Rockefeller Centre i Central Park. Jest to naprawdę odskocznia. Zgiełk miasta jest tam ogromny, a park w środku miasta robi ogromne wrażenie.
- W Nowym Yorku jest bezpiecznie?
- Ja nie miałem żadnej nieprzyjemnej ani niebezpiecznej sytuacji. Chodziliśmy tam wieczorami, oczywiście nie chodziliśmy gdzieś po jakiś ciemnych alejkach, ale na ulicach nie odczułem, aby było jakoś niebezpiecznie.
- Czy planujesz jakieś starty jeszcze w tym roku?
- W tym roku już nie. Na dzień dzisiejszy mamy już potwierdzone jedne zawody w Polsce, które mają się odbyć w czerwcu.
- Planujesz odwiedzić Amerykę za rok?
- Apetyt rośnie w miarę jedzenia. (śmiech) Na dzień dzisiejszy nie wiem jeszcze, gdzie odbędą się zawody, bo im dalej w Stanach, tym drożej. Jak wiadomo wszystko generuje koszty, a taki wyjazd był bardzo kosztowny, bo musieliśmy to wszystko finansować z własnej kieszeni. Gdyby nie sponsorzy to już byłoby totalnie ciężko, ale jak wszyscy wiemy, powódź bardzo mocno pokrzyżowała nam plany. Mieliśmy mnóstwo zapewnień i mnóstwo obietnic, jeśli chodzi o wsparcie, ale niestety podczas powodzi wiele się zmieniło. Firmy oraz instytucje miały inne priorytety, co doskonale rozumiemy.
- Masz jakieś rady dla osoby, która chciałaby zacząć uprawiać ten sport?
- Tak jak każdy strażak, przede wszystkim trzeba być sumiennym i systematycznym, czyli te wszystkie cechy, które opisują właśnie strażaków. Jeśli ktoś chce się dostać do służby, to podstawą jest sprawność fizyczna. Jeśli tej sprawności fizycznej nie ma, to wiadomo, że ta osoba niesumiennie podchodzi do treningów, do jakiejś systematyczności, więc ciężko mówić tu o jakiś osiągnięciach.
- Czego możemy Ci życzyć tak na przyszłość, jeśli chodzi o zawody?
- Wytrwałości i dużo wolnego czasu, tego potrzebuję.
- Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Brawo, gratulacje. Wielki szacunek dla strażaków.Powinni być lepiej dofinansowani, skandal że wyjazd na zawody trzeba siebie samemu sfinansować, już podczas powodzi było widać że są dla lokalnej społeczności byli najbardziej pomocni i niezbędni. Ciężka i społeczne doceniana praca.