Reklama

Tragedia w Zakopanem. Nysanie tam byli

Nowiny Nyskie
29/08/2019 08:30

Gwałtowna burza z piorunami w Tatrach rozpętała się w czwartkowe popołudnie, 22 sierpnia. W wyniku tragicznych zdarzeń zginęły cztery osoby po polskiej stronie i jedna po słowackiej. Śmierć na miejscu poniosła 46-latka z Podlasia i 24-latka z Dolnego Śląska oraz dwoje dzieci - dziesięcioletni chłopiec i dziewczynka. Ponad 150 osób zostało rannych. Rannych przewieziono do okolicznych szpitali na terenie całego województwa. "Nowiny" rozmawiały z nysanami, którzy w tym czasie przebywali w stolicy Tatr, byli świadkami trwającej wiele godzin akcji ratunkowej.

Jak podawały media naczelnik TOPR wskazał, że na pół godziny przed tragicznymi zdarzeniami w Tatrach były już słyszalne grzmoty. Pomimo to turyści cały czas wchodzili na Giewont. Po uderzeniu pioruna w krzyż na szczycie rozpoczęła się paniczna ucieczka w dół.
"Nowinom" udało się porozmawiać z nysanami, którzy byli w tym czasie w Zakopanem i na własne oczy widzieli akcję ratunkową. W czasie burzy na Giewoncie również byli mieszkańcy naszego miasta, ale dla nich opowiadanie o tych traumatycznych chwilach jest niemożliwe. Z pewnością będzie musiało minąć dużo czasu, aby byli w stanie mówić o tym, co widzieli tamtego feralnego czwartku. Nysanie bowiem byli świadkami potwornego krzyku rozpaczy ludzi wołających o pomoc, przerażonych dzieci, swądu ciał porażonych piorunem, ratowników, którzy w pełnym ekwipunku wbiegali na szczyt, lecących kamieni, które uderzały turystów, krwi...

Paweł Szkopek
- W momencie, kiedy rozpętała się ta potworna burza wjeżdżaliśmy do Zakopanego od Doliny Chochołowskiej. Wtedy trzy razy tak strasznie zagrzmiało. Udało się nam dojechać do miejsca gdzie mieliśmy nocleg na moment przed tym jak miasto zostało sparaliżowane, karetki jeździły nieustannie. To była nagła burza, chociaż wcześniej już się chmurzyło. Chmury były bardzo nisko. Nawet, kiedy już latały helikoptery, które ratowały ludzi z Giewontu, to nie było ich widać. Zrobiło się ciemno, miasto było sparaliżowane przez korki. Dotarliśmy pod siedzibę TOPR. Stamtąd nawet po dwudziestej wieczorem widzieliśmy ratowników wybiegających na szlak, żeby szukać poszkodowanych. Ludzie, którzy wynajmują noclegi mieli zgłaszać służbom jeśli ktoś z turystów nie wrócił na noc, bo akcja cały czas trwała. Helikoptery przelatywały praktycznie co trzy minuty.
Jeżdżę do Zakopanego od siódmego roku życia i widzę jak to miasto się zmienia. W latach osiemdziesiątych też piorun uderzył na Giewoncie i chyba też dwie osoby zostały porażone. Wtedy nie było jednak tak wielu turystów, a teraz jest ich coraz więcej na szlakach. Jeśli ktoś dwadzieścia lat temu powiedziałby mi, że aby wejść na Giewont trzeba czekać w kolejce to bym się puknął w głowę, ale teraz jest to rzeczywistość. Słyszałem od jednego z ratowników, że w sezonie przez Giewont może przemieścić się 5 tysięcy osób.
Nazajutrz oczywiście ludzie opowiadali na ulicach o tej tragedii, cały czas słychać było komentarze, jednak życie w stolicy Tatr trwa - ludzie są na Krupówkach, na Gubałówce, chodzą, kupują...

Ewa Terteka, nasza redakcyjna koleżanka
- Wynajmowany przeze mnie pokój znajdował się jakieś 3 minuty od wejścia na szlak, na Giewont. Rano spacerowałam tam z psem, z którym nie mogłam wejść na teren Parku Narodowego. Właśnie podczas czwartkowego, porannego spaceru utkwił mi w głowie widok grup ludzi, którzy przyjechali na parking. Oni szli na Giewont... Byli tak roześmiani, szczęśliwi, że aż milo się na nich patrzyło.
Ja spędziłam czwartek na spacerze po Gubałówce. Wraz z córką zeszłyśmy od strony kolejki krzesełkowej. Nagle ni stąd ni zowąd zagrzmiało, ale słońce nadal świeciło. W momencie gdy zaczęła się ta potworna burza odruchowo wyłączyłam telefon komórkowy. Do tej pory nie przeżyłam czegoś takiego! Te grzmoty trwały, trwały i trwały... Jeden nawet ok. 10 sekund. Dobiegłyśmy do samochodu, który zostawiłyśmy na najpopularniejszym parkingu pod wiaduktem. To było straszne...
Potem słychać było nieustannie dźwięk latających helikopterów, ale nie było ich widać.
Samochód, z którego rano wysiedli roześmiani ludzie wieczorem nadal stał w tym miejscu. Po jakimś czasie ktoś przyjechał taksówką i zabrał auto. Później dowiedziałam się, że jego kierowca został porażony i trafił do szpitala w Krakowie.
Notowała ag

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do