
Grażyna i Jan Włochowie z Brzezin (Gm. Skoroszyce) od lat zmagają się z chorobami i biedą. Żyją wyłącznie z zasiłków opieki społecznej, co miesiąc zwiększając swoje zadłużenie w sklepach i bankach. Brak pieniędzy spowodował, że pani Grażyna zaniedbała swoje leczenie.
Operacja za operacją
Choroba pani Grażyny pojawiła się niespodziewanie sześć lat temu, kiedy kobieta miała 42 lata. - Byłam wtedy w odwiedzinach u mamy, która mieszka w Polanicy. Dostałam wylewu krwi do mózgu i trafiłam do tamtejszego szpitala. Po badaniach okazało się, że w głowie mam też tętniaka - opowiada Grażyna Włoch.
Choć może brzmieć to absurdalnie to kobieta dodaje, że wylew uratował jej życie. - Bo z czasem - gdyby tętniak pękł - to już by mnie tu nie było. Chociaż przychodzą mi takie myśli, że może to byłoby lepsze zamiast męczenia się z tym wszystkim. Z drugiej strony każdy chce żyć...
W przeciągu pół roku kobieta przeszła osiem operacji. - Wyglądałam tak jakby po mojej głowie przejechał czołg - była ogromna, sina. Mąż mówi, że gdyby nie wiedział, że leżę na tym łóżku to przeszedłby obojętnie obok mnie, bo po prostu mnie nie poznał. Po jednej z operacji dostałam obrzęku mózgu. Tej samej nocy znowu mnie operowali. Lekarz powiedział mężowi, że może być różnie ze mną... Skończyło się na paraliżu lewej ręki. Prawą ją masuję, żeby nie dochodziło do przykurczów, ale najgorsze jest to, że nawet podstawowych czynności przy sobie sama nie mogę zrobić. Kiedy wstaję rano umyję się jedną ręką, ale ubrać się sama nie mogę, np. samodzielnie nie założę spodni. Z butami i skarpetkami jest lepiej, ale bluzek, czy biustonosza nie założę bez pomocy. Potem idę do sklepu po chleb. To mój taki sposób, żeby zobaczyć ludzi i złapać powietrza. Przy gotowaniu obiadu mąż też musi mi pomóc, bo np. ziemniaków nie obiorę. W dodatku mam dziurę w głowie. Po którejś operacji założyli mi płytkę, która jednak się nie przyjęła. Zaczęła się sączyć ropa i musieli ją usunąć - kobieta pokazuje widoczne zagłębienie w czaszce.
Postęp choroby
Po serii operacji i wielomiesięcznym pobycie w szpitalu przyszedł czas na rehabilitację, z którego zbawiennego wpływu zdaje sobie sprawę pani Grażyna. Teraz nie stać jej jednak nie tylko na systematyczną pomoc fachowców, ale nawet na sporadyczne zabiegi.
Stan pani Grażyny się pogarsza. Oboje z mężem twierdzą, że raz w roku kobieta powinna przejść kompleksową kontrolę lekarską w Polanicy, ale to koszt ok. 200 zł, które dla nich jest kwotą niemal niebotyczną. - Dostaję ataków padaczki i coraz gorzej z moją pamięcią - tracę orientację w terenie. Zgubiłabym się nawet w większym sklepie, a Grodków, który znałam kiedyś na pamięć teraz jest dla mnie jedną wielką niewiadomą - dodaje pani Grażyna.
Sto złotych to dla nas majątek
- Przed chorobą pracowałam, ale w dużej mierze na czarno. Chociaż z zawodu jestem zdobnikiem szkła to w Oławie szyłam poduszki bezpieczeństwa do samochodów. Tam pracowałam akurat na umowę o pracę, ale później zabrali nam dowóz, który wcześniej był zapewniony. Nie miałam czym dojeżdżać do Oławy, bo nie mam prawa jazdy. Poszłam zarejestrować się do urzędu pracy, ale że sama się zwolniłam to musiałam czekać trzy miesiące. W tym okresie dostałam wylewu.
Pani Grażyna i jej mąż Jan żyją za nieco ponad 800 zł na miesiąc. Jest to suma wszystkich zasiłków, które otrzymują z opieki społecznej. Jak mówią - po opłaceniu wszystkiego (w tym uregulowaniu długu w sklepie spożywczym) zostaje im 200 zł na życie. Tymczasem same leki pani Grażyny kosztują 120 zł, a pampersy to wydatek 70 zł. - To bardzo krępujące, ale nie mam czucia... - wyznaje zażenowana kobieta.
- Najgorsza do przetrwania jest zima. Palimy tylko drzewem, ale tym się nie da napalić. Dostaliśmy w gminie pół tony węgla i teraz znowu złożyliśmy podanie. Dla nas 100 złotych to po prostu majątek - dodaje Jan Włoch.
Nie stać nas na szmateks
W kwocie, którą otrzymują państwo Włochowie z opieki społecznej jest zasiłek pielęgnacyjny, który na żonę pobiera pan Jan. - Nie pracuję, bo żona wymaga ciągłej opieki, a nigdy w życiu nie oddałbym jej do żadnego zakładu opieki - deklaruje pan Jan.
Małżeństwo przyznaje, że spotyka się z życzliwością i pomocą ludzi z bliższego i dalszego otoczenia. - Najbardziej wzruszająca jest pomoc szkoły z Grodkowa, która pomaga nam zarówno przed świętami Bożego Narodzenia jak i Wielkanocy przywożąc żywność. Bardzo pomagał nam też mój były zakład - żwirownia w Niemodlinie. Wspierali mnie, kiedy jeździłem do żony do szpitala i teraz też na święta pomagają. Na szczęście w Skoroszycach można dostać za darmo ziemniaki, takie uszkodzone, nieduże, ale to dla nas bardzo dużo. My będziemy cieszyć się z każdej pomocy - nawet z ubrań, bo już nawet na zakupy w szmateksie nas nie stać. Poza tym dom jest do kapitalnego remontu, cieknie z dachu, dlatego z wielką wdzięcznością przyjąłbym też materiały budowlane. Moim marzeniem jest wyremontowanie dla żony, chociaż tego pokoju na parterze, bo jak widać wszędzie jest grzyb. Żeby dostać dotację na budowę łazienki dla niepełnosprawnego trzeba mieć mnóstwo dokumentów i swój wkład, a jaki my możemy mieć własny wkład skoro z każdym miesiącem jesteśmy pod jeszcze większą kreską - dodaje pan Jan.
Gdyby, ktoś z naszych Czytelników chciałby w jakikolwiek sposób pomóc małżeństwu Włochów podajemy numer kontaktowy telefonu - 796-179-959 oraz 792-575-572.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie