
W ogrodzie Mirosławy i Bronisława Sterczewskich z Meszna rośnie ok. 3 tys. gatunków roślin. Teraz – w połowie lipca królują tutaj liliowce, ale właściciele tak urządzili swój zielony zakątek, by ciągłość kwitnienia zachować od początku marca do jesieni. W planach właścicieli jest stworzenie małego arboretum.
Kiedy zakwitły zrekompensowało nam to wydatek
Jeszcze osiem lat temu niespełna 40 arów ziemi za ich domem było polem ornym. Dziś jest to kwitnąca oaza. - W przyszłości chcielibyśmy założyć tutaj małe arboretum. Oczywiście nie będziemy mogli konkurować z tym istniejącym w Wojsławicach, ale zapraszamy tutaj wszystkich, którzy tak jak my podzielają miłość do roślin – mówi małżeństwo.
W przypadku pana Bronisława pasja do kwiatów zrodziła się trzydzieści lat temu. - Przez sześć lat byłem prezesem tutejszej spółdzielni produkcyjnej i miałem też ogrodnictwo - szkółkę roślin. Rozmnażałem je samodzielnie, a potem sprzedawałem. Sprzedawałem na tamten czas najwięcej w Polsce clematisów i winorośli – w granicach 100 tys. rocznie. Zaopatrywałem hurtowników od Krakowa po Poznań. Nie waham się powiedzieć, że wszystkie clematisy rosnące stąd aż do Kłodzka wyszły spod mojej ręki.
Pani Bronisława dodaje, że był pomysłodawcą i organizatorem Lata Kwiatów. – Na początku był inny cel tej imprezy. Nie było estrady, wszystkich tych straganów. Pierwsze Lata Kwiatów były dochodowe – z biletów wystawy na zamku. Potem my – wystawcy przeszliśmy na wystawy plenerowe, ale ludzie chcieli kupować rośliny i uznaliśmy, że w niedzielę - w ostatnim dniu imprezy - można będzie wyprzedawać towar. Nie można było się wtedy przecisnąć przez ten tłum! - dodaje.
I tak było do momentu przejścia przez pana Bronisława na emeryturę. Nie oznaczało to jednak chwili na nudę. Wraz z żoną Mirosławą, która podziela jego pasję zaczął zagospodarowywać teren obok domu. - To co teraz obsadzone jest kwiatami było ornym polem, na którym rosły pszenica i ziemniaki. Pojechaliśmy do Wojsławic na święto liliowców i tam zobaczyliśmy jak te kwiaty wyglądają. Równocześnie zaczęliśmy szukać informacji na ich temat w internecie. Ceny tych kwiatów były wówczas astronomiczne. Jeden hodowca w Anglii wyprodukował liliowca, za którego dostał… 80 tys. funtów! Ale my znaleźliśmy panią, która miała nad nami litość pod tych względem. Na pierwszy rzut kupiliśmy 200 odmian liliowców. Jak na nasze możliwości to była ogromna kwota. Kiedy zakwitły zrekompensowało nam to wydatek – śmieją się.
Państwo Sterczewscy również z internetu zaczęli czerpać wiedzę w jaki o sposób tworzyć nowe odmiany liliowców. – Żona codziennie między godz. 10.00 a 12.00 niczym pszczółka pręcikiem jednej rośliny zapylała słupek innej i powstawały cudeńka – chwali żonę pan Bronisław dodając, że po 8 latach dochowaliśmy się ok. 500 nowych odmian.
Wszystkie działania były także skrupulatnie zapisywane. - Początkowo nazywaliśmy je imionami córek, wnuczek, ale szybko nam zabrakło możliwości takiego nazewnictwa - dodają.
Państwo Sterczewscy mówią, że najczęściej ich klientami są Czesi. - I to też pokazuje się, że najlepszą reklamą jest poczta pantoflowa. Ktoś kupił, posadził, pięknie zakwitło i sąsiad lub znajomy też chciał taką samą roślinę – dodają.
Ciągle coś zmieniamy
Z pewnością miłośnicy roślin mają problemy, aby oprzeć się zakupom – zwłaszcza teraz, gdy przypada czas na kwitnięcie liliowców. - To jest kwiat jednej nocy, ale dzięki temu, że w jednej kępie jest ich dużo, to gdy jeden przekwitnie, drugi go zastępuje. To nie są wymagające rośliny, jednak w słońcu kwitną obficiej niż w półcieniu.
Ogród państwa Sterczewskich kwitnie jednak już w lutym. Rozpoczynają ten czas krokusy, a potem to już lawina kolorów i gatunków, a jest ich tutaj ok. 3 tys. - Mamy np. ciekawą kompozycję piwonii drzewiastych, które potrafią osiągnąć wysokość do 2 metrów. 1 i 2 sierpnia organizujemy dni hortensji, bo wtedy będzie przypadał szczyt ich kwitnienia. Mamy ok. 30 odmian tych roślin. W przyszłym roku - na początku czerwca - planujemy zorganizować podobny czas na azalie i różaneczniki. Mamy także sto odmian winorośli, ale nie zajmujemy się przerobem na wino, bo nie mamy na to czasu. Mamy też sporo nowości, które sprowadzamy z całej Polski - dodają.
Robią to, bo lubią
Pani Mirosława i pan Bronisław podkreślają, że robią to, bo lubią. - Po prostu nas to cieszy. W zasadzie każda nasza rozmowa z czasem przechodzi na temat kwiatów. Na urodziny dajemy sobie prezenty – wymarzony krzew. W zakupie kolejnej rośliny ogranicza nas tylko jeden wymóg – to czy roślina przetrzyma zimę czy wymarza. Jeśli wymarza to po prostu jej nie kupujemy. A w ogrodzie cały czas coś zmieniamy, przesadzamy, a jeszcze jest tyle do zrobienia! Kiedy córka pyta mnie kiedy ja to wszystko zrobię, odpowiadam, że przeżyłem już 77 lat to przecież te marne 23 lata brakujące do setki też dam radę – śmieje się pan Bronisław.
- Ale to jest nie tylko praca w ogrodzie. Cały czas się uczymy. Z początku martwiłam się jak to zapamiętam, w jaki sposób będę w stanie kojarzyć te wszystkie gatunki, a teraz jestem w stanie wyrecytować ich nazwy. My po prostu lubimy to nasze miejsce na Ziemi – dodaje Mirosława Sterczewska.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie