Reklama

Walczyli o krzyż 

Nowiny Nyskie
30/03/2020 13:09

14 września 1958 roku. Wydarzenia z tamtego dnia do dzisiaj wspominane są w wielu bielickich domach. Około czterystu mieszkańców wsi sprzeciwiło się wówczas odważnie komunistycznej władzy, która chciała usunąć krzyże z sal lekcyjnych miejscowej szkoły. – To była prawdziwa wojna o krzyż! – wspominają dzisiaj świadkowie tamtych wydarzeń.

Przekazują dzieciom
Większość z nich już niestety nie żyje. Uciekający czas zacierający ludzką pamięć i zabierający świadków wydarzeń tym bardziej mobilizuje do wspomnień i opisania co stało się tamtego dnia i jakie były konsekwencje tamtych wydarzeń. Niech takie lokalne historie nie pójdą w zapomnienie. Może ktoś kiedyś zajmie się tym szerzej, pisząc chociażby pracę magisterską. Dzięki długoletniemu proboszczowi parafii ks. Bronisławowi Dołhanowi udało się zgromadzić kilka osób, które zgodziły się podzielić z nami wspomnieniami. Chociaż nasi rozmówcy przyznają, że dzisiejszej młodzieży trudno zrozumieć tamte wydarzenia, to oni przekazali je swoim dzieciom, a one z kolei już swoim dzieciom - opowieść o wrześniu 1958 roku. 

Niemieckie mapy? 
- 14 września 1958 roku wezwano kierownika szkoły do jej popołudniowego otwarcia – wspomina Stanisław Pioterkiewicz, który wówczas miał dziesięć lat. – Na miejsce przyjechał przewodniczący Gromadzkiej Rady w Łambinowicach wraz z komendantem milicji i zdjęli wszystkie krzyże, które wisiały w klasach. Chociaż panowała głęboka komuna, nauczycieli z bielickiej szkoły nie dało się zmienić – zawsze zaczynaliśmy lekcję od modlitwy. Wieść, że komuniści mają zamiar usunąć krzyże już wcześniej rozeszła się po wsi. Kiedy więc do ówczesnego budynku szkoły (znajdował się on tuż obok kościoła) dotarli przedstawiciele władzy, wiadomość o tym lotem błyskawicy rozniosła się po wsi. – Kobiety, które należały do komitetu rodzicielskiego skrzyknęły się błyskawicznie i pobiegły do szkoły. Nie zważając na nic jedna z nich zapytała komunistów: „Czy to wy wieszaliście te krzyże, skoro teraz chcecie je zdejmować”?! Kobiety zabrały je z kancelarii i z powrotem zawiesiły w poszczególnych klasach. To był prawdziwy heroizm! Powiedziały też do kierownika szkoły, żeby wyprosił „tych panów”, bo oni nie są tu mile widziani – wspomina Stanisław Pioterkiewicz. Maria i Tadeusz Kownaccy, Wiktoria Szarota, Helena Rogucka, Irena Staniszewska, Irena Borżanowska i Henryka Wydra potwierdzają, że z każdą minutą w szkole przybywało ludzi. Porzucali swoje codzienne obowiązki, by bronić krzyża, by pokazać, że w jedności siła. Nasi rozmówcy zgodnie przyznają, że w krótkim czasie do szkoły dotarło ok. 400 osób, (Bielice liczyły wówczas ok. 900 osób). - Ktoś zadzwonił w dzwony, co skutecznie zaalarmowało wszystkich, którzy byli we wsi – dodaje Maria Kownacka. – Ci komuniści mówili jednak, że przyjechali zdejmować niemieckie mapy, które jeszcze zostały w szkole. To był tylko pretekst! To było kłamstwo! Przecież chodziliśmy do szkoły i wiedzieliśmy, że niczego takiego tam nie było. Kiedy ludzie im to zarzucili, wtedy ci wyzwali nas od hitlerowców. Jedna z kobiet nie wytrzymała takiej obelgi. Minęło od wojny zaledwie kilkanaście lat, a ona przyjechała do Bielic z Warszawy, która tyle wycierpiała od hitlerowców. Podeszła do tego partyjniaka i uderzyła go w twarz. To była śp. pani Polakowa, bardzo mądra i odważna kobieta. 

Milicyjny kontratak 
Bieliczanie zgromadzeni w szkole zaczęli się modlić i śpiewać „My chcemy Boga”. Urzędnicy partyjni musieli czuć konsternację, skoro znowu powtórzyli kłamstwo o usuwaniu niemieckich map. Musieli też przestraszyć się tłumów, skoro wyszli z budynku. Nie oznaczało to jednak bezwarunkowego zwycięstwa w walce o krzyże w szkole. Wokół niej wkrótce pojawiła się bowiem powiadomiona przez nich o całej sytuacji milicja. Według relacji świadków najpierw przyjechały jednostki z Niemodlina. Rozpoznając sytuację i widząc, że nie są w stanie uporać się z bojowo nastawionym tłumem wezwali posiłki z Opola. - Ich najazd nastąpił ok. godz. 22.00. Wszyscy byli po zęby uzbrojeni. Jeden z mieszkańców – wyjątkowo silny człowiek - zaapelował, żeby odjechali. Kiedy milicja się nie ruszyła on sam… przewrócił ich samochód na dach. Były psy, pałki, gaz łzawiący… – wyliczają świadkowie tamtych wydarzeń. – Ja wtedy poszłam do pierwszej klasy - dodaje Henryka Wydra. - Było za nami zaledwie kilka dni nauki. Nie rozumiałam jeszcze całej tej rzeczywistości, komunizmu, ale przerażenie było ogromne. Pamiętam ten tłum, gaz, ludzi uciekających przed gazem. Sama biegałam do studni, żeby przetrzeć oczy. 

Masowe aresztowania 
Przez cały ten czas ludzie nie przestawali śpiewać pieśni kościelnych ani się modlić. W pewnym momencie rozległ się krzyk „Łapanka!”. Tłum zaczął uciekać, rozpierzchnął się w różne strony, a za nim psy, a nawet policyjne ciężarówki, uzbrojeni w pałki milicjanci. Jak szacują nasi rozmówcy (chociaż trudno o precyzyjne liczby) zabrano wtedy ok. 100 osób. Komuniści nie dali za wygraną. Na drugi dzień milicja zaczęła wyłapywać tzw. „prowokatorów” - najaktywniejsze osoby, które śmiały się sprzeciwić władzy. – Chodzili od domu do domu i zabierali ludzi – jak się później okazało - do Niemodlina, do Opola, a nawet do Warszawy. Jednych trzymano 24 godziny, innych 48 godz. Pięciu osób nie wypuszczono przez trzy miesiące. Siedzieli w areszcie do sprawy sądowej, która odbyła się w Niemodlinie kilka dni przed Wigilią. 

Zemsta władzy 
- Moja mama opowiadała, że milicja strasznie biła nawet tych ludzi, którzy nie mieli z całym zajściem nic wspólnego – mówi wywodzący się z Bielic ks. Stanisław Bober. - Mieszkańcy wsi postanowili zebrać pieniądze i wysłali do Warszawy delegację, która w ministerstwie wstawiła się w obronie aresztowanych. Rzeczywiście część ludzi zwolniono z więzienia. Z kolei ówczesny proboszcz ks. Franciszek Sikora – mimo że w momencie zamieszek nie był obecny we wsi i nie miał z nimi nic wspólnego - był bardzo prześladowany przez władzę. W efekcie zdecydował się na wyjazd do Niemiec. 

„Synu, krzyż zwycięży!”
Wróćmy jednak do momentu aresztowania „prowokatorów”. Do tej grupy komuniści zaliczyli pięć osób: Janinę Mular, Wandę Pioterkiewicz, Wojciecha Podstawkę, Józefa Oliwę i Krystynę Rosińską. Wśród aresztowanych była mama Stanisława Pioterkiewicza - Wanda. - Pamiętam jak dziś moment, kiedy ją zabierano. Milicja zabrała ją z pracy i przyprowadziła do domu. Pozwolono jej się tylko umyć w miednicy. Mama rozpłakała się i powiedziała do mnie: „Synu, ty jesteś najstarszy. Pilnuj rodzeństwa, pilnuj wszystkiego. Krzyż zwycięży!”. Miałem wtedy zaledwie 10 lat, brat był 7-letni i siostra 4 lata młodsza ode mnie. Musiałem więc szybko dorosnąć, bo babcia, chociaż robiła co mogła była już niedołężna, a w konsekwencji tego, co się stało mój tata stracił pracę – wspomina pan Stanisław. Przez trzy miesiące rodzina Pioterkiewiczów nie wiedziała co się działo z panią Wandą. - Nie można było pisać do mamy listów, ani ona nie mogła ich wysyłać. Okazało się, że mama idąc do więzienia, nie wiedziała jeszcze, że jest w ciąży. Lekarz stwierdził to w więzieniu i dlatego przydzielono jej niewielką rację mleka, którą i tak się dzieliła z koleżankami z celi, bo oprócz czarnej kawy, czarnego chleba i marnej zupy niczego innego im nie dawano. Pan Stanisław wspomina też wyjazd na sprawę sądową mamy. - Nie było autobusów, więc wsiedliśmy na wozy otuleni kożuchami, bo przecież był mroźny grudzień. Tak jak na Sybir wysyłano kibitkami, tak my dwunastoma wozami pojechaliśmy do Niemodlina. Kiedy przywieźli mamę wraz z innymi oskarżonymi, przed sądem stał szpaler milicji. Byli traktowani jak najgorsi przestępcy - dodaje. Cała piątka otrzymała kilkuletnie wyroki w zawieszeniu. Powrót pani Wandy do domu na kilka dni przed Wigilią był niewypowiedzianą radością dla całej rodziny. 

Epilog 
Oczywiście krzyże zniknęły ze szkoły w Bielicach na długie lata. Zamiast nich wisiały obrazy komunistycznych dygnitarzy. Mieszkańcy wsi nie mogli czuć się jednak przegrani, bo walczyli w dobrej sprawie i zachowali najważniejsze wartości – wiarę i godność. Poza tym walka o krzyż bardzo scementowała ich relacje i przyznają, że do dziś wieś potrafi się zjednoczyć, pomóc potrzebującemu. Do szkoły w Bielicach krzyż powrócił po 1989 roku, kiedy proboszczem był już ks. Bronisław Dołhan, a temu wydarzeniu towarzyszyła podniosła oprawa.#

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do