Reklama

Werbista ks. Artur Kałdowsk: Brazylijczycy nauczyli mnie cierpliwości.

Nowiny Nyskie
31/03/2024 09:54

Werbista ks. Artur Kałdowski, obecny proboszcz parafii w Rusocinie przez osiem lat był misjonarzem w Brazylii. Opowiedział nam jak wyglądała jego praca w Amazonii. 

Znalazłem z nimi wspólny język
Ks. Artur urodził się w Gdyni, a lata młodzieńcze spędził mieszkając w Borach Tucholskich. Jak mówi – od dzieciństwa wiedział, jaką drogę życiową wybierze. Po półtorarocznym pobycie w seminarium w Pelplinie zdecydował, że nie chce być księdzem diecezjalnym. – Dwa razy w roku jeździłem na rekolekcje do werbistów i poczułem, że to jest moja droga. Po drodze była jeszcze matura i wojsko. Pamiętam rozmowę ze śp. mamą, kiedy powiedziałem jej o mojej decyzji. Ona wtedy odpowiedziała: „Czy będziesz księdzem, czy ojcem pamiętaj, żebyś był szczęśliwy”. Po latach mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy, jako kapłan – mówi. 
Ks. Artur Kałdowski został wyświęcony w 2014 roku i jeszcze w tym samym wyjechał na misje do Brazylii. To było niczym rzucenie się na głęboką wodę. - Nie przesiąknąłem w ogóle polską rzeczywistością jako werbista i to było bardzo dobre w tamtym momencie. Do Brazylii pojechałem nawet bez językowego przygotowania. Nasi ojcowie - obcokrajowcy, którzy przyjeżdżają do Polski przechodzą roczny kurs językowy koło Poznania. Mój przełożony stwierdził, że… Europejczycy szybko się uczą, więc miałem pójść na kurs językowy bezpośrednio po przybyciu na miejsce - w stolicy Brazylii. Po trzech miesiącach takiego intensywnego kursu byłem jednak na tym samym wyjściowym poziomie. Nie przeszedłem wcześniej bowiem kursu podstawowego, który był kluczowy, by poznać podstawy języka portugalskiego. Bardzo intensywna praca z ludźmi pozwoliła mi szybko znaleźć z nimi wspólny język – dosłownie i w przenośni – mówi ks. Artur. 

Napad na bank w biały dzień
Brazylia kojarzy się Polakowi z ciepłem, cudownym klimatem, z wesołymi ludźmi. Czy tak jest? – Tak, to prawda – potwierdza ks. Artur. - Brazylia to tropikalny klimat i bardzo radosny naród, cieszący się życiem i niecelebrujący śmierci. Jeśli ktoś z ich rodziny umrze podchodzą do tego spontanicznie i żywiołowo - potrafią się rzucić na trumnę, płakać, zawodzić. Pogrzeby nie odbywają się w kościołach, ale w domach i tam znajduje się trumna. Brazylijczycy kochają jednak życie i jego radość! Bawią się w nocy, grillują – nawet najubożsi.
Typowe brazylijskie rodziny są wielodzietne. - Na początku miałem tydzień praktyki w rodzinie brazylijskiej, żeby poznać lepiej język. Potem spotkałem młodych ludzi z „miasta”. Ich znajomość języka angielskiego była perfekcyjna tak samo jak wiedza geopolityczna. Pojechałem do Amazonii i tam zetknąłem się z innym światem. Amazonia jest dla jej mieszkańców początkiem i końcem świata. Oni nie wiedzą gdzie leży Europa. W tym miejscu Brazylii to mężczyzna zajmuje się zarabianiem, a kobieta domem i dziećmi. Niestety, młode pokolenie cierpi na brak edukacji. Państwo zapewnia tylko podstawową naukę, a potem nauczanie jest płatne. Kto nie ma pieniędzy nie wysyła dzieci do szkoły. W przypadku Amazonii ludzie, którzy się tam rodzą – tam zazwyczaj umierają.
Nie tylko brak edukacji jest problemem tego kraju. Równie wielkim jest korupcja i przestępczość. – Pierwszy raz widziałem, że po deszczu w asfalcie zrobiły się potężne dziury. Z pewnością jakiś składnik masy znalazł nabywcę. Brazylia ma taki problem, że nie ma klasy średniej - albo skrajnie biedni, albo bogaci. Jeżeli widzimy posiadłość otoczoną grubym murem, drutem kolczastym i kamerami – tam mieszka bogaty człowiek. To może być prawnik, lekarz, ale też przestępcy. W Amazonii jest trochę jak na Dzikim Zachodzie. Po paru latach spędzonych w Brazylii odgłosy strzałów nie mogą dziwić i nie dziwią. Np. napady na bank w biały dzień i strzelanina policji z bandytami. Byłem świadkiem takiej sytuacji, że okradziono bank, w którym były przygotowane pieniądze na wypłaty dla urzędników i dla nauczycieli. Policja wszystkich złodziei wyłapała, wrzuciła na pakę samochodu - w tym pokrwawionych, rannych- i triumfalnie wyjechali z nimi do miasta. Wzdłuż drogi ustawił się szpaler ludzi i wszyscy klaskali. Ja na szczęście przez osiem lat pobytu – w odróżnieniu do moich kolegów - nie miałem ani jednej niebezpiecznej sytuacji. Do jednego ze współbraci włamano się w sylwestra. Został pobity, zamknięty w jednym pomieszczeniu, a sprawcy całą noc bawili się, wypijając wino mszalne. Oczywiście ukradli wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Innemu ze współbraci pochodzącemu z Papui Nowej Gwinei przystawili broń do głowy i też okradli. W jego przypadku było tym bardziej dotkliwe, że na to, z czym przyjechał na misje, składała się cała jego wieś. Kolejny ze współbraci miał nietypową sytuację. Przyszedł do niego człowiek, położył broń na stole i powiedział, że dostał zlecenie na wszystkich mieszkańców plebanii. Dodam, że tam nie oznacza się krzyżem punktów zakonnych, bo od razu byłaby to wskazówka dla bandytów, gdzie napaść, gdzie ukraść. Ten człowiek – po rozmowie z ojcem – nie zrobił tego, po co przyszedł. Nie wykonał zlecenia. Nie wiadomo też, co go za to spotkało. Niemniej na terenie posesji trzeba mieć duże obronne psy – dodaje ks. Artur.

Państwo 220 milionów mieszkańców
Prawdziwą brazylijską biedę widać właśnie w Amazonii. - Pracowałem na wodzie i na lądzie. Mam więc cały przekrój, ale wiem, że najlepiej pracuje się na wodzie. Co to znaczy? Statkiem dopływa się do poszczególnych wsi. Jest to męczące, ale jednocześnie bardzo piękne - obcowanie z tą niebywałą naturą – różowymi delfinami, wspaniałymi ptakami… I w ten sposób pływa się przez dwa miesiące – od osady do osady. Docierając tam odprawiam mszę św. na zewnątrz, bo wewnątrz jest za gorąco. Potem odbywa się krótka katecheza. Między jedną a drugą wizytą misjonarza pracują tam świeccy katecheci, oczywiście nie na poziomie katechetów polskich. To oni chrzczą, czasami bierzmują. Taka jest potrzeba, bo nie jesteśmy w stanie być w tych miejscach często. Są miejsca, gdzie docieraliśmy dwa razy w roku. To państwo, w którym żyje 220 mln ludzi i nadal nie ma miejscowych powołań – mówi ks. Artur.
Zaraz też dodaje. - Miałem szczęście nie chorowałem na żadną z tropikalnych chorób. Nie brałem też leków, które miały mnie przed nimi zabezpieczyć. Trochę nastraszyli mnie w Polsce na zajęciach w seminarium, kiedy brałem leki przeciwmalaryczne. Jeden z kolegów doradził mi jednak, żebym poprzestał, bo one źle wpływają na żołądek. Oczywiście nie obyło się bez pogryzienia przez komary, ale do dzisiaj nie mam żadnych problemów ze zdrowiem. Dla mnie tamtejszy klimat jest świetny – wilgotność powietrza i ciepło. Kiedy pierwszy raz wylądowałem w Brazylii miałem na sobie kurtkę. Szybko przekonałem się, że nie będzie mi ona potrzebna. A schodząc po schodach samolotowych odczułem uderzenie gorąca. Musiałem się kilka tygodni do tego przyzwyczajać. Ale ja po prostu kocham ciepło – śmieje się werbista.
Dużym problem tego kraju jest alkohol, który – jak wiadomo, często idzie w parze z biedą. W dodatku nawet jak na brazylijskie warunki trunki są stosunkowo tanie – w przeliczeniu na naszą walutę to 8 zł za litr. – Tu pojawia się kolejne zjawisko. To kobiety rządzą w Brazylii. Nie mają żadnego zahamowania, żeby pobić swojego męża podczas libacji za to, że ten pije. W Brazylii nie ma praktycznie rozwodów. Jeżeli kobieta zdradzi - mąż bierze nóż i w ten sposób „załatwia sprawę”. I to nie jest według zasady „zdarza się”. To jest nagminne. Z drugiej strony Brazylijczycy bardzo rzadko biorą śluby sakramentalne. Ich poczucie moralności jest odmienne niż wśród polskich katolików. Ja najczęściej pół pensji, którą otrzymywałem, a która wynosiła w przeliczeniu na złotówki 1300 zł, wydawałem na zakupy dla moich parafian. Cały czas padały bowiem prośby o pomoc. Nigdy nie dawałem jednak pieniędzy tylko zawsze szliśmy kupić żywność lub leki. Jednej osobie kupiłem też wózek inwalidzki. Oczywiście zdarzało się też wielu oszustów, którzy chcieli wyłudzić pieniądze. Miałem też świadomość, że wszystkim się nie pomoże - dodaje.

Praca misyjna „na wodzie”
Podstawą wyżywienia Brazylijczyków jest ryż i fasolka, a także mięso. Biedna rodzina ma taki sam zestaw jednak bez mięsa. Brazylijczycy lubią jeść, co jest widoczne. Nie martwią się, że mają za dużo ciała. Pulchni wydają się sobie piękniejsi. Kobiety - nawet z dużą nadwagą nie mają żadnych kompleksów – tak jak to jest w Europie. - I do tego wszyscy tak cudownie tańczą! Mimo swojego ciałka potrafią świetnie się ruszać – od dziecka do starszych osób. Wracając do brazylijskiej kuchni dodam, że mięso z małpy również jadłem, oczywiście nie w wersji, którą prezentował w swoim programie Wojciech Cejrowski – główka, rączka, nóżka wyławiana z wywaru. To był po prostu bardzo dobrze zrobiony gulasz. Do tego ryby, jakich świat nie widział!
Ks. Artur dodaje, że w jego przekonaniu praca misyjna „na wodzie” jest łatwiejsza. – Kiedy płynąłem statkiem widywałem różowe delfiny, za chwilę stado papug, a za moment małpy. Jako wielki miłośnik przyrody patrzyłem na to wszystko i serce się radowało. Tam gdzie ja bywałem docierają mieszkańcy, którzy tam mieszkają i misjonarze. Tam nie ma turystów. Przy okazji uczyłem Brazylijczyków estetyki. W swoich domach utrzymują porządek, ale to, co było na zewnątrz, Europejczyka mogło przerażać. Ich domy są skromne, przeważnie drewniane. Czasami w środku chodzą zwierzęta, ale okna muszą być – ze względu na bezpieczeństwo - okratowane.
Z kolei podróżując lądem trzeba dojechać do danego miejsca, a przy braku dróg lub ich namiastce to nie jest łatwe. Samochód musi mieć napęd na cztery koła. Nieraz nie mogliśmy się wydostać i trzeba było wypychać auto. Po dotarciu na miejsce człowiek obmył ręce, twarz i… kładł się w hamaku czekając na wiernych. W Brazylii nie można się spodziewać, że wszyscy przyjdą na wyznaczoną godzinę np. na 15.00. Czas tam jest poczuciem względnym. Jako Europejczyka na początku bardzo mnie to denerwowało, ale po prostu do tego trzeba się przyzwyczaić. Brazylijczycy nauczyli mnie cierpliwości: „Niech sobie ojciec mówi i robi, a my popatrzymy – może pomożemy, może zrobimy, a może nie…” – tak to mniej więcej wygląda. Na pewno nie wolno tam nawet próbować przeszczepiać tego, co obowiązuje w polskim Kościele. Na miejscu podprawiałem mszę św. i spotykałem się z poszczególnymi grupami, które przygotowują się do pierwszej komunii i bierzmowania. Co ciekawe, odpust trwa tam tydzień, a nawet miesiąc - codziennie msza, później kolacja. Bywają miejsca, gdzie obchody trwają jeszcze dłużej. Ludzie sprzedają np. byki i pieniądze przeznaczają dla parafii.

500 lat różnicy
Ks. Artur dodaje, że w Amazonii dominującym wyznaniem jest jednak protestantyzm. – Tak się stało w pandemii. W Brazylii w ogóle na pewien czas zamknięto kościoły. Protestanci – mimo grożących kar – tego nie zrobili i dlatego teraz mają pełno ludzi, a my nie. Praca wielu misjonarzy została przez to po prostu zniszczona. Pojawia się tutaj kolejna cecha Brazylijczyków – niestałość w wierze – jej niedojrzałość. Inaczej nie można wytłumaczyć sytuacji, że ochrzczony człowiek pewnego dnia ni stąd ni zowąd idzie do protestantów. Dla mnie był to szok. Powodów odejścia może być wiele, np. to, że ksiądz się nie uśmiechnął, albo nie podał ręki lub jeszcze bardziej błahe. W ciągu trzech miesięcy można zostać pastorem protestanckim – pod warunkiem, że potrafi się robić show. Oni potrafią to robić, np. wypędzić z człowieka złego ducha, którego notabene nie ma.
Ks. Artur pracował z grupą międzynarodową werbistów. - Przekrój ludzi był niesamowity: Urugwaj, Paragwaj, Indie, Indonezja, Afryka. Każdy z nas pochodził z innej kultury, nie chodziło o dogadanie się językowe, ale o kulturę. Pamiętam, że kulturowy szok przeżyłem pierwszego roku podczas świąt Bożego Narodzenia. Po uroczystej mszy św. Narodzenia Pańskiego wiedziałem, że nie będzie kolacji na wzór polskiej Wigilii z 12 daniami, ale nie spodziewałem się jednak, że każdy pójdzie do swojego pokoju i będzie po świętach. 
Swój pobyt w Brazylii ks. Artur wykorzystał także na edukację swoich wiernych. - Uczyłem ludzi, żeby robili pojemniki metalowe na śmieci. Worki ze śmieciami wystawiali bowiem na zewnątrz, a psy, które żywią się tym co znajdą, wszystko to rozgrzebywały, podobnie jak sępy. Do tego komary, które roznoszą choroby. Wszystko to potwornie śmierdzi i z tego rodzą się choroby. Dodam, że owszem tamtejsze lasy są wycinane, ale jest ich dużo – i będą rosły kolejnym pokoleniom. Brazylijczycy z Amazonii sami muszą nauczyć się ekologii.
To będzie druga Wielkanoc spędzona w Polsce po powrocie ks. Artura. – Ośmioletni pobyt w Brazylii wymagał ode mnie wiele kreatywności. - Na mszach traciło się poczucie sacrum – brakowało zadumy, spokoju, skupienia. Brazylijczycy tego nie potrafią. Oklaski, śpiewy w ich wykonaniu są piękne, ale do pewnego momentu. Chrześcijaństwo w Polsce i Brazylii ma 500 lat różnicy i to widać… - dodaje ks. Artur.

Agnieszka Groń

           
 

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Arczi - niezalogowany 2024-03-31 17:47:27

    Życzę wytrwałości, powodzenia , Bóg jest Panem Wszystkiego!

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do