
- Rodzinne święta Bożego Narodzenia wspominam jako bardzo wesołe, z olbrzymią ilością osób, ponieważ mam dużo rodzeństwa. Nasz dom był zawsze pełny i gwarny. Z dzieciństwa pamiętam, że te spotkania były bardziej zabawne, bardziej rozbudowane... Im byliśmy starsi, to było dostojniej i poważniej – opowiada ks. Zbigniew Cieśla proboszcz parafii św. Agnieszki i św. Jakuba w Nysie.
Osierocił 14 dzieci
45-letni kapłan pochodzi z rodziny wielodzietnej, ma trzynaścioro rodzeństwa. Urodził się jako siódme dziecko w rodzinie Bolesławy i Józefa Cieślów.
- Było nas po połowie: siedmiu chłopaków i siedem dziewczynek. Zawsze ci starsi opiekowali się młodszymi, zadania w rodzinie były podzielone – opowiada ks. Zbigniew.
Jego rodzinny dom był w Osieku Grodkowskim, a później w Wierzbniku – między Grodkowem a Brzegiem. Rodzice zawodowo związani byli z państwowymi gospodarstwami rolnymi(PGR), gdzie oboje pracowali. Kiedy na świat przychodziły kolejne pociechy pani Bolesława poświęciła się ich wychowaniu, a pan Józef przejął na barki utrzymanie rodziny.
W domu było skromnie, ale Cieślowie tworzyli kochającą rodzinę. Niestety miesiąc po narodzinach najmłodszej córeczki zmarł pan Józef, osierocając 14-osobową gromadkę. Zbyszek w chwili tej tragedii miał 11 lat. Mama - pani Bolesława od tego momentu stała się główną opoką dla swoich latorośli.
Łączy ich miłość i wiara
Boże Narodzenie z lat dzieciństwa pozostaje w pamięci dzisiejszego proboszcza nyskiej bazyliki jako szczególnie szczęśliwy czas.
- Choinkę ubieraliśmy my – dzieci - przygotowanymi własnoręcznie ozdobami, bombkami i kolorowymi cukierkami. Rano w Wigilię, nie wcześniej! Nasze święta były tradycyjne. Moi rodzice pochodzą z różnych stron: mama spod Warszawy, czyli z centralnej Polski, a tata z Tarnowa, spod gór. Na stole królował u nas smażony karp. Oczywiście męczyliśmy się z nim jako dzieci, ale warto było dla tego smaku! Był też barszczyk z uszkami, pierogi - z kapusty i ruskie, kompot z suszonych owoców... Pod choinką były upominki dla każdego dziecka. Drobiazgi, zwykle coś z ubrania lub do szkoły, a do tego słodycze i pomarańcze, które wtedy były towarem deficytowym.
Wieczerzę rozpoczynał tato wspólną modlitwą, a po jego śmierci mama lub ktoś ze starszego rodzeństwa. Dzieliliśmy się opłatkiem i składaliśmy sobie życzenia. Kolędowaliśmy i dopiero po zaśpiewaniu kilku kolęd mogliśmy rozdzielać prezenty spod choinki. Taka Wigilia z lat dzieciństwa jest u nas i dziś, bo nadal staramy się spotykać u kogoś z rodzeństwa.
U mnie też była, w poprzedniej parafii. Powiedziałem mamie: „daję miejsce, choinkę i opłatek, a wy… resztę” – opowiada ze śmiechem ks. Zbigniew. - Siostry i bratowe zwykle dzielą się tym, co która przygotuje. Przywożą na miejsce i tam wspólnie organizujemy wieczerzę. Takie spotkania są niezapomniane, teraz już w dużo większym gronie – nie tylko z braćmi i siostrami, ale z ich dziećmi i rodzinami. Nie zawsze wszyscy mogą być na tych naszych Wigiliach, bo część bliskich mieszka za granicą. Nadal jednak są one bardzo liczne - bierze w nich udział 30-40 osób.
Wigilia w seminarium
Rodzina Bolesławy i Józefa Cieślów była wierząca i praktykująca, dzieci zostały przez rodziców wychowane w duchu katolickim.
- Uczestnictwo w mszy św. czy w religii – to było dla nas naturalne. Nikogo z dzieci nie trzeba było siłą „gonić” do kościoła w niedzielę – opowiada nyski proboszcz.
Młody Zbyszek o stanie kapłańskim przemyśliwał już w dzieciństwie. W liceum jeździł na rekolekcje do Zgromadzenia Zakonnego Misjonarzy Oblatów w Bodzanowie. Nikomu nie mówił jednak o swoim powołaniu. Bliskich postawił przed faktem dokonanym.
- Mama coś podejrzewała, ale o mojej decyzji dowiedziała się kiedy dostałem list z seminarium informujący, że zostałem przyjęty na studia.
Przez dwa lata Zbigniew Cieśla studiował w Wyższym Seminarium Duchownym w Nysie, a kolejne lata w Opolu, dokąd w 1997 r. po powodzi przeniesiono uczelnię. Każdego roku klerycy mieli też wspólną Wigilię.
- Organizowano ją wcześniej, na dzień dwa przed naszymi wyjazdami do domów. Była zawsze z udziałem któregoś z biskupów, najczęściej z ordynariuszem oraz z księżmi i wykładowcami pracującymi w seminarium, wraz z obsługą. Wyglądała podobnie jak w naszych rodzinach: modlitwa, łamanie się opłatkiem ze wszystkimi i posiłek wigilijny, najczęściej barszcz z uszkami, ryba z kapustą kiszoną z ziemniakami, ale nie było 12 potraw. Raczej było symbolicznie, bo na prawdziwą Wigilię jechaliśmy przecież do swoich domów.
Gwarno i rodzinnie. Domowo i ciepło
Po ukończeniu seminarium ks. Zbigniew został wikariuszem w parafii św. Józefa w Opolu-Szczepanowicach, gdzie proboszczem był ks. prałat Zygmunt Lubieniecki.
- Bardzo dobrze wspominam ten okres, w tej parafii spędziłem 6 lat. Wigilie tam były bardzo rodzinne. Ks. Lubieniecki zapraszał rodziców wikarych. Moja mama mając tak dużą rodzinę niestety nie mogła brać udziału, ale niektórzy księża byli jedynakami, więc ich rodzice przyjeżdżali. Przyjeżdżała też siostra ks. Lubienieckiego z mężem, dziećmi i wnukami. Mieliśmy bardzo dobry kontakt z rodziną księdza Lubienieckiego. Znaliśmy się, bo jego siostra - pani Ala przyjeżdżała na weekendy do nas na plebanię i nam gotowała oraz wszystko przygotowywała. Często przyjeżdżała z rodziną: mężem, dziećmi i wnuczętami.
Ks. Zbigniew bardzo sobie ceni pierwsze lata kapłaństwa na parafii proboszcza dr. Zygmunta Lubienieckiego. - To człowiek o szerokich horyzontach, otwarty na młodych ludzi. Pozwalał wikarym się rozwijać i realizować własne pomysły i inicjatywy duszpasterskie.
Kolejną placówką ks. Zbigniewa była parafia św. Tomasza Apostoła w Kietrzu. - Proboszcz ks. Józef Gacki (niestety już nie żyje) tworzył domową atmosferę na plebanii, a wikarych traktował jak synów. Kiedy przyszedłem do Kietrza był człowiekiem bardzo chorym, miał zaawansowaną cukrzycę, jeździł na wózku, miał problemy z poruszaniem. Mimo choroby był pogodnym, otwartym na ludzi człowiekiem, uczył nas zarządzać parafią oraz kierować jej życiem duchowym.
Wigilie Bożego Narodzenia też miały na plebanii ciepły charakter. Na wieczerzy był tylko ksiądz proboszcz, my - dwaj wikarzy i gospodyni. Jednak, gdyby rodzina któregoś z księży miała sama spędzać święta to ks. Józef zapraszał ich na plebanię. To był wspaniały, ciepły człowiek!
Proboszcz odkurza swój niemiecki
Po 11 latach posługi w roli wikarego Zbigniew Cieśla obejmuje „własną” parafię - w wieku 36 lat zostaje proboszczem w Raciborzu-Studziennej. Pytany dzisiaj, czy w tak młodym wieku bał się „rzucenia na głębokie wody” mówi:
- Byłem w dużych parafiach, gdzie mogłem się przyglądać i współpracując z proboszczami nabyć szlifów do pracy w parafii. Oczywiście w każdej z nich byli różni ludzie. W Opolu-Szczepanowicach trochę z Kresów, z centralnej Polski i część Ślązaków, w Kietrzu – centralna Polska i ludzie ze Wschodu. Racibórz to Ślązacy - inna mentalność i zwyczaje. Z każdym jednak można się dogadać i współpracować, to przecież tacy sami chrześcijanie i katolicy – mówi zdecydowanie kapłan.
9 lat proboszczowania w Raciborzu dla ks. Zbigniewa było niezwykłym doświadczeniem. Parafia św. Krzyża w Raciborzu-Studziennej ma ok. 2 tysięcy wiernych i nie ma wikarych.
- W parafii pozostał poprzedni ksiądz proboszcz jako emeryt i pomagał mi w odprawianiu mszy św. i sakramencie pokuty. To była cenna pomoc duszpasterska, bo w Raciborzu dostałem jeszcze Caritas rejonu raciborskiego - zostałem jego dyrektorem, co zabierało mi mnóstwo czasu. Pracowałem też jako katecheta w szkole w Studziennej: dwujęzycznej polsko-niemieckiej. Języka niemieckiego uczyłem się na studiach w seminarium i musiałem go „odkurzyć”. Mój niemiecki nie był tak wyszlifowany, ale dałem radę. Odprawiałem też msze św. po niemiecku dla mniejszości niemieckiej. Kazania jednak głosiłem po polsku.
Jakie były Wigilie Bożego Narodzenia we „własnej” parafii? - Domowe, bo mogłem już jeździć na rodzinne Wigilie organizowane u kogoś z rodzeństwa. Zazwyczaj dopasowywali się do mnie, organizując je wcześniej, tak bym mógł spokojnie wrócić na plebanię na 2 godziny przed pasterką. Jedną Wigilię w ciągu tych 9 lat zorganizowaliśmy u mnie na plebanii w Raciborzu. Rodzeństwo z rodzinami i z naszą mamą gościło u mnie na parafii – cały dom był pełny ludzi, również małych dzieci. To było ciekawe, ale fajne doświadczenie (śmiech).
Boże Narodzenie młody proboszcz poświęcał już swoim parafianom, odprawiając msze św. Zaczynał też zaraz po świętach odwiedziny kolędowe. - Dużo ludzi przyjeżdżało z Niemiec na krótko do swoich domów i to była jedyna okazja spotkać się z nimi.
Wory pieniędzy i dwa życia
25 sierpnia 2021 r. ks. prałat Mikołaj Mróz, drugi w powojennej historii proboszcz nyskiej bazyliki, zakończył swoją bardzo owocną 35-letnią posługę kapłańską i przeszedł na emeryturę. W pamięci mieszkańców Nysy (nie tylko parafian) pozostaje wielką osobowością: jako gospodarz zabytkowych obiektów oraz jako mądry kaznodzieja i gorliwy duszpasterz.
Ks. Zbigniew Cieśla został jego następcą. Objął dużo większą parafię niż miał wcześniej, nie z jednym ale z czterema kościołami. Bazylika - nyski skarb architektoniczny wraz z dzwonnicą wielkim staraniem ks. prałata Mikołaja Mroza zostały całkowicie odnowione za ogromne milionowe dotacje. Odremontowany jest kościółek Zwiastowania NMP przy ul. Celnej w Nysie. Pilnego remontu wymagają jednak dwie mniejsze świątynie: historyczny kościół pojezuicki przy pl. Solnym i kościół MB Wspomożenia Wiernych w Lasku oraz budynek plebanii, gdzie stare instalacje wymagają wymiany. To wyzwanie dla nowego proboszcza. Są też inne. Tak jak w całym zachodnim świecie, w naszym kraju również postępuje laicyzacja życia i wiele osób odchodzi od Boga. Jak ich zatrzymać?
Ks. Zbigniew Cieśla ma za sobą dopiero 3 miesiące „proboszczowania” w Nysie. Obok bieżących decyzji dotyczących posługi kapłańskiej i parafialnych spraw organizacyjnych, analizuje też potrzeby inwestycyjne parafii.
- Ks. prałat Mikołaj Mróz bardzo wiele tu zrobił, przepięknie odrestaurował bazylikę, która zachwyca. Opowiadał mi jednak, że kiedy przyszedł tu na parafię jego mama ostrzegła go, że na wyremontowanie wszystkiego potrzebuje worów pieniędzy i nie jednego życia, a co najmniej dwóch. Ks. prałat powiedział mi: „Ja swoje życie praktycznie już wykorzystałem i nie zrobiłem wszystkiego, tak jak zapowiedziała mi mama. Teraz to ksiądz ma drugie życie, żeby tutaj dalej działać” - kapłan przytacza niedawną rozmowę z poprzednim proboszczem.
Teraz w Nysie jest nasz dom
Zanim ks. Zbigniew Cieśla przystąpi do szukania sposobów na realizację nowych zadań (obok duszpasterstwa, które jak mówi jest najważniejsze), musi wcześniej sprawdzić się jako „gospodarz” na plebani i stworzyć świąteczną rodzinną atmosferę dla „swoich” księży.
- Wszyscy wikarzy są z Raciborza i mają kawałek drogi do domów rodzinnych. Zobowiązania w parafii uniemożliwiają nam wyjazd, więc Wigilia odbędzie w Nysie. Teraz tu jest nasz dom i w domowej atmosferze będziemy przeżywać Boże Narodzenie. Będzie żywa choinka. Kupujemy je do wszystkich naszych kościołów i jedną na plebanię. Będą też prezenty pod choinką, które tradycyjnie przynosi Dzieciątko. Jakie potrawy znajdą się na wigilijnym stole? O tym zdecyduje pani z kuchni. Obiecała, że podpyta każdego z księży co kto lubi i dopiero wtedy przygotuje menu. Z poprzedniej parafii z Raciborza dostanę uszka, więc przygotowanie niektórych potrawy nam odejdzie – rysuje zarys przygotowań przedświątecznych nowy proboszcz bazyliki.
Boże Narodzenie to dla chrześcijan czas radości z przyjścia na świat Bożego Syna. W zapomnienie idą problemy i ludzkie urazy. Wigilia gromadzi przy stołach całe rodziny. Osoby, które tego dnia nie mogą być z najbliższymi świętują ten czas w miejscach, które są dla nich nowym domem. Wśród nich są też osoby duchowne, zakonnice i zakonnicy, misjonarze oraz księża, którzy przygotowują ludzi na narodziny Chrystusa i witają z nimi Boże Dziecię. Dbają, abyśmy z piękna Bożego Narodzenia czerpali nie tylko odpoczynek, ale w pełni przeżywali jego sens.
Danuta Wąsowicz-Hołota
foto: dw/arch. rodzinne ks. Z. Cieśli
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Oby dał radę, ma za sobą wielkich poprzedników
KS.Kadziolka to była wspaniała postać , i nie tylko jako kapłan , lecz przedwszystkim jako człowiek z którym rozmawiało się na wszystkie tematy , historia Nysy , a dano mu uliczkę , w miejscu mało widocznym . M.Mroz był li tylko poprawiającym katedrę za panstwo
Pieniądze , i przyklejal się do każdej władzy aby zaistnieć .