
Wiktor Orzeszko ukończył rajd rowerowy „Wisła 1200” biegnący od źródła naszej największej rzeki na Baraniej Górze po jej ujście do Morza Bałtyckiego w Gdańsku. Nasza redakcja wspiera tego młodego, nietuzinkowego człowieka w jego pasji i starcie w tym morderczym ultramaratonie. Wiktor pokonując codziennie dystans ok. 250 km propagował akcję „Nowin” pomocy chorym dzieciom.
Moc i siła!
Jak już informowaliśmy był to drugi start Wiktora w tej imprezie – w ubiegłym roku kiedy jeszcze nie miał 18 lat musiał uzyskać na start specjalną zgodę. W tym roku jest już pełnoletni, jednak i tak pozostał najmłodszym uczestnikiem rowerowych zmagań. - Na starcie, na Baraniej Górze było nas 390 – relacjonował Wiktor będąc już na mecie w Gdańsku. – Czuło się ogromną motywację, siłę. Pierwszego dnia pokonałem trasę do Krakowa a więc 250 km. Po kilkugodzinnym śnie ponownie ruszyłem i przez pierwsze kolejne sześć godzin również z motywacją, siłą, mocą pokonywałem kolejne kilometry. Jednak potem, z każdą godziną, było coraz ciężej. Zaczęło brakować sił i radości z jazdy. Były chwile potężnego zwątpienia. Dotarcie do Sandomierza, a więc pokonanie łącznie 500 km dało jednak satysfakcję – dodaje.
Wiktor dziękuje także naszej redakcji za zorganizowanie większości noclegów na trasie, wszystkim tym, którzy go zaprosili pod swój dach i tym, którzy wspierali go wysyłając słowa wsparcia poprzez media społecznościowe i komunikatory. Wiktor jadąc bowiem 1200 km nie tylko pokonywał samego siebie, ale także propagował akcję „Nowin Nyskich” pomocy dla chorych dzieci z Nysy.
Były kryzysy
Zazwyczaj trzeci dzień „Wisły 1200” jest dla uczestników kryzysowy i tak też było w przypadku Wiktora. – Wstałem rano niewyspany, więc od razu czułem, że coś jest nie tak. Kiedy dojechałem do Kazimierza Dolnego nie byłem w stanie kontynuować dalszej jazdy. Poszedłem do restauracji, usiadłem w fotelu i… po prostu zasnąłem – śmieje się. Wiktor zaraz jednak dodaje, że nie wzbudził tym specjalnego zdziwienia, bo w tym samym lokalu byli także inni uczestnicy rajdu, którzy w ten sposób nabierali sił. - Kiedy otworzyłem oczy czułem się świeży, wyspany. Po takiej regeneracji dotarłem do Warszawy - dodaje.
W tym roku wielkim przeciwnikiem uczestników maratonu była pogoda. – Bywało, że dwie godziny jechałem w deszczu, potem kolejne dwie w deszczu i w silnym wiatrem. To nie tylko przytłaczało psychicznie, ale także niesamowicie spowalniało – dodaje młody nysanin.
Wiktor znaczy ZWYCIĘSTWO
Wiktor świetnie daje sobie radę z przeciwnościami i pokonywał kolejne dziesiątki i setki kilometrów mijając Płock, Chełmno i zbliżając się do mety w Gdańsku. W efekcie Wiktor przekroczył jej linię jako 98 osiągając czas 131 godzin i 31 minut. Kiedy z nim rozmawialiśmy telefonicznie w piątek popołudniu, to ponad 200 uczestników „Wisły 1200” nadal było jeszcze na trasie. Co ciekawe Wiktor spotkał się w Gdańsku z najstarszym uczestnikiem tego rowerowego ultramaratonu Mirosławem Żakiewiczem. Między panami jest prawie 50 lat różnicy wieku. - Kiedy przyjechał na metę podszedł do mnie i powiedział: „ To co wnuczku? Za rok się widzimy?” – śmieje się Wiktor.
Nasz nyski zawodnik nie ukrywa, że jest bardzo zadowolony ze swojego wyniku, gdyż pokonał trasę o… 40 godzin szybciej niż rok temu. - Dostałem medal ukończenia, adrenalina mnie opuściła. Zjadłem obiad, usiadłem na pufie i po prostu zasnąłem. Podszedł do mnie organizator, przykrył mnie kocem i powiedział, że dojechało jego dziecko… - dodaje ze śmiechem.
Wiktor cieszy się, że w tym roku nie doznał żadnej kontuzji i świetnie spisał się jego rower. - Nawet „kapcia” nie złapałem! Kiedy dojechałem do mety, opanowało mnie dziwne uczucie – trzeciego dnia chciałem już być tutaj, a teraz to już jest koniec? Jeszcze chętnie trochę bym pokręcił – dodaje, że będąc w Gdańsku z pewnością „podjedzie” na Hel.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie