
Jolanta Szydłowska, właścicielka pracowni tortów artystycznych „Słodka Manufaktura” działającej przy ul. Korczaka jest kolejnym nyskim przedsiębiorcą, który w powodzi stracił niemal wszystko – wszystko co było potrzebne do prowadzenia biznesu i czego dorabiała się przez lata. Woda zniszczyła jej sprzęt, a przede wszystkim lokal na osiedlu Nysa Południe, który wymaga generalnego remontu.
- Nie miałam wyjścia – musiałam oddać zaliczki na złożone u mnie zamówienia, nawet na wesele, które odbyło się tydzień po powodzi. Wiem, że dla moich klientów to był szok, ale co było robić… Trochę zamówień przekierowałam do innych pracowni. A teraz co… już nawet nie mam siły płakać...
Pani Jolanta mówi, że pół roku temu spłaciła kredyt ciesząc się, że pawilonik przy ul. Korczaka, w którym od lat prowadzi działalność jest już jej własnością i dzięki temu będzie mogła w pełni rozwinąć skrzydła w słodkim interesie. Zamiast słodkości przyszła jednak gorycz powodzi.
Tamten feralny weekend – jak każdy weekend był dla pani Jolanty pracowity. – W sobotę zawoziłam do Kopic zamówienie weselne – wspomina. –
Cały czas były sygnały, że nic złego się nie dzieje - no to nic złego się nie dzieje. Pracujemy. Z kolei na niedzielę rano miałam zaplanowany odbiór tortu, dlatego przyjechałam do pracowni w sobotę ok. godz. 21.00. Ogarnęłam wszystko, wsadziłam biszkopt do piekarnika, a potem miałam pracować dalej. Po godzinie przyjechał do mnie mąż mówiąc, że ludzie piszą w internecie, że WODA IDZIE. Pobiegł na osiedle - w okolicę, gdzie kiedyś był sklep „Eko” i tam woda już była. Mąż obserwował sytuację z tamtego miejsca dosyć długo i nieco go uspokoiło to, że na tamten moment woda się nie podnosiła – wspomina tamte tragiczne momenty.
Sytuacja zmieniła się jednak diametralnie w krótkim czasie - woda zaczęła się jednak podnosić. – Opublikowałam post w internecie z zapytaniem kto ma do oddania worki z piaskiem, bo córka była na policji, w straży – nie mieli, a w Ekomie dawali 10 worków na adres. Na tamten moment myśleliśmy tylko o zabezpieczeniu drzwi pracowni. Odezwała się do mnie koleżanka z Ujeźdźca z informacją, że ma worki. Pytaniem pozostawało czy mężowi uda się wrócić, czy woda nie odetnie mu drogi. Na szczęście się udało, ale w międzyczasie woda już podeszła pod pracownię – dodaje właścicielka.
Jolanta Szydłowska mówi dalej, że zdołała z mężem przewieść w bezpieczne miejsce samochód z chłodnią i podnieść na stolik witrynę cukierniczą. Cały pozostały sprzęt m.in. – trzy piekarniki, lodówki, piec akumulacyjny - zostały zniszczone. – Kiedy przyszliśmy tutaj gdy już można było dotrzeć, ale jeszcze trzeba było brnąć w wodzie, miałam nadzieję, że do środka woda nie weszła. Kiedy jednak zajrzałam między prześwit okno – roleta i zobaczyłam pływający kosz rozpłakałam się…
Pani Jolanta dodaje, że miała szerokie ubezpieczenie, ale z tego tytułu nie dostanie ani grosza. - Jestem ubezpieczona od zalania, ale jeśli pękłaby rura w lokalu i lałaby się woda, od włamania i kradzieży, od przepięcia, OC… ale nie od powodzi, bo nikt nie chciał ze mną zawrzeć takiego ubezpieczenia ze względu na to, że prowadzę działalność na terenie zalewowym - dodaje.
Zdruzgotana właścicielka pracowni była zmuszona założyć zrzutkę w internecie, by móc wznowić działalność. Póki co lokal został oczyszczony z mułu, ściany skute do wysokości, do której sięgała woda. Wyrzucono także drzwi i namoknięte futryny oraz oczywiście meble. Ta góra sprzętów, znajduje się tuż przed wejściem. W pomieszczeniach działają dwa osuszacze. - Klienci, którzy zamawiali u mnie torty przywieźli mi trzy paczki kafelek. Inna klientka pisała do mnie, że ma kolejne trzy paczki. Ktoś inny przywiózł mi farbę. Za wszystko jestem niezmiernie wdzięczna. Dla mnie nawet jeden podarowany grosik jest ważny… - dodaje.
Pani Jolanta rozpatruje jeszcze jedną możliwość pozyskania środków na wznowienie działalności. – Myślałam nad przyjmowaniem zamówień na świąteczne pierniczkowe boksy - tak jak to robiłam co roku. Mam nadzieję, że klienci byliby skłonni zapłacić za nie z góry i odebrać przed Bożym Narodzeniem kiedy uda mi się wznowić działalność – mówi.
Pani Jolanta dodaje, że cała rodzina, a także znajomi i przyjaciele porządkowali pracownię. Nie wystarczyło czasu na porządkowanie piwnicy. - Półtora roku temu przeprowadziliśmy się z rodziną na ul. Drzymały i jeszcze mieliśmy sporo rzeczy w kartonach. Kiedy woda się podnosiła to udało nam się uratować tylko zdjęcia. Reszty już nie zdążyliśmy. Serce pękło mi na milion kawałków… - dodaje.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
To wina komucha z otmuchowa
Na szczęście już nie jest burmistrzem.
ej czemu komucha przecież w otmuchowie rządzi pijak z pisu i żyd z banku
Ale Komuchy wyją znakomicie w OTMUCHOWIE -Szok! Myśleli sobie komuszki że będą rządzić do końca życia i jeden dzień dłużej a tu taka niespodzianka . Rozumiem ich ,ciężko się pogodzić ale stołki to tyłka nikt nie ma przyklejanych na stałe.Życzę wam komuszki wytrwałości w tych trudnych chwilach, dacie radę czas goi rany trzymajcie się ciepło!
Coś ci się POplątało. Wszyscy widzieli kto bełkotał do mikrofonu z czerwoną komunistyczną gębą.
Kto Laska bełkotał z czerwoną komunistyczną gębą napisz kto?
Twoja brzydka baba bełkotała która daje wszystkim nowakowski