
Parlamentarna opozycja – czyli Platforma i partia Petru – wzywają swoich zwolenników by na ulicach zaprotestowali przeciwko antydemokratycznym rzekomo rządom PiS. Oczywiście sam fakt, że takie manifestacje mogą się odbyć, i że policja nie leje ich uczestników, a do drzwi organizatorów nie pukają o szóstej rano „pisowscy siepacze”, świadczy o tym, że demokracja w IV RP ma się całkiem dobrze. O co zatem tu idzie? Co jest zagrożone?
Tygodnik „Wprost” uchyla trochę swoim czytelnikom zasłon pisząc o grubych pieniądzach publicznych pompowanych za pomocą instytucji państwowych do kieszeni Tomasza Lisa i innych „antypisowskich” dziennikarzy. Nie jest też tajemnicą, że poszczególne resorty hojnie opłacały, z państwowej kasy ogłoszenia w „Gazecie Wyborczej” i innych „antykaczystowskich” mediach. Teraz kiedy klucze od tejże kasy zmieniły dysponenta ogłoszenia, a wraz z nimi strumień złotówek pójdzie gdzie indziej. A taki obrót spraw to jest ból! Tak więc „pogrążeni w bulu” zwolennicy PO (kupieni hojną ręką przez poprzednie władze) teraz protestują: „Koniec demokracji!” wołają i wzywają wszystkich „krewnych królika” na ulice, żeby protestowali przeciwko krwawemu reżimowi, który forsy nie chce lisom dać.
O ile antypisowscy dziennikarze raczej dostaną po kieszeni i stąd można zrozumieć ich oburzenie, to podniecenie pani Henryki Krzywonos, robiącej w Sejmie za przedstawicielkę ludu pracującego jest całkowicie niezrozumiałe. Wszak 3,5 tys. emerytury przyznanej jej przez Donalda Tuska nikt nie jest jej w stanie zabrać. Tyle bowiem dołożył były premier tej dzielnej kobiecie do 2,7 tys. jakie pobierała zanim nie wykazała swoich politycznych talentów. Teraz pani Henryka bierze 6,2 tys. na miesiąc , zawdzięczając te apanaże Platformie i Donaldowi i choć bać się utraty forsy nie musi, ale zrozumiałe jest, że jako kobieta zdyscyplinowana wie, że powinna to wynagrodzenie odpracować. Stąd wyskakuje czasem na sejmową mównicę, już to z konstytucją w reku już to bez i mocno gestykulując coś tam próbuje wykrzyczeć. Oczywiście przeciwko srogiemu dyktatorowi Jarosławowi.
Na panią Henrykę nie sposób się gniewać. To kobieta prostoduszna i raczej na złe drogi sprowadził ją sprostytuowany system, którym posługiwał się skutecznie i bez cienia skrupułów obecny „Prezydent Unii”, a ówczesny premier - nasze „Słońce Peru” – Donald Tusk. Potrzebował zwolenniczki, która zrównoważyłaby legendę śp. Ani Walentynowicz, której poglądy dalekie były od platformeskich, więc suto opłacając usługi pani Henryki, wynagrodził jej publiczny atak na Jarosława Kaczyńskiego, jaki ta dzielna kobieta wykonała – podczas zjazdu „Solidarności” w 30 rocznice powstania związku. Był sierpień 2010 roku, Tusk miał na karku świeżą sprawę smoleńską, zbliżały się wybory, a tu delegaci „Solidarności” wygwizdali go na całego. Wtedy na mównicę wskoczyła pani Henryka i nakrzyczała na Kaczyńskiego. Co więcej, zaliczyła Donalda do „kolegów” co to „Solidarność” w 1980-tym zakładali.
No więc powiedzcie sami czy za takie usługi nie warto przyznać dodatkowej emerytury? Nie ma co się dziwić.
Nie piszę tego by się czepiać posłanki PO, która energicznie w Sejmie walczy z odradzającym się „kaczystowskim reżimem”. Próbuję wszakże jako publicysta i obserwator zrozumieć ludzkie motywacje. Nie twierdzę oczywiście, że pani Henryka i bez tej emerytury by nie popierała PO, i że redaktor Lis bez publicznych pieniędzy nie zwalczałby Kaczyńskiego i PiS tak samo gorliwie. Może by i tak było, może nie. Nikt tego nie wie bo ludzkie intencje zna tylko dobry Pan Bóg.
Jednak dobrze o tych faktach wiedzieć, bo jak mówi któraś z kabaretowych piosenek: „Dobra renta – to też puenta!”
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie