
Promotor Tuska, który dostał miejsce na liście partyjnej Platformy za sfinansowanie jego książki, osobisty przyjaciel Komorowskiego, celebryta najpierw Platformy, a potem partii własnego imienia, bogacz, producent wódek – Janusz Palikot od dwóch sezonów politycznych zagościł na dobre na polskiej scenie politycznej jako jeden z głównych jej aktorów. Można by powiedzieć – jaka scena, tacy aktorzy, ale to nie opisuje samego fenomenu Palikota.
Sławę zdobył głównie za bezpardonowe ataki na prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Publicznie mówił, że Lech Kaczyński nadużywa alkoholu, wysyłał mu „małpeczki’ – małe butelki wódki, drwił z każdego potknięcia, wymyślał wady swojej ofiary, a wszystkie te chamskie ataki, za które w normalnie funkcjonującym państwie ich autor znalazłby się na marginesie, media wyraźnie promujące Platformę i zwalczające Kaczyńskich, nagłaśniały z lubością.
Oczywiście ataki na śp. Kaczyńskiego nie były jedyną specjalnością gwiazdy politycznej Janusza P. A to pokazał się z plastikowym penisem, a to ze świńskim ryjem, publicznie nawoływał do palenia marihuany – słowem robił wszystko, żeby ciągle wywoływać zainteresowanie telewizyjnych dziennikarzy i bulwersować opinię publiczną. Palikot słusznie przewidywał, że w polskim systemie wyborczym, tego rodzaju kampania ma szansę skupić kilka procent głosów, ludzi którzy zagłosują na największą głupotę, byleby była obecna w przekazie medialnym. I rzeczywiście jego „Ruch” skupiający rozmaitych dziwolągów, dewiantów, na przemian z karierowiczami przekroczył próg wyborczy i zdobył miejsca w sejmie.
Jednak tego rodzaju zjawiska, aczkolwiek w trakcie wyborów mogą na chwilę zdezorientować jakiś odsetek wyborców, na dłuższą metę pokazują jednak swoją nicość programową i brak jakiejkolwiek poważnej oferty dla społeczeństwa. Notowania „Rucha Palikota” zaczęły więc systematycznie spadać i nic nie wskazuje, że w nadchodzących wyborach udałoby mu się znów wejść do Sejmu. A jeśli by się udało, to na pewno kosztem elektoratu lewicy, bo dzisiaj tam właśnie lokuje się Janusz P.
Palikot zaczął więc romans z Aleksandrem Kwaśniewskim, któremu zamarzył się polityczny come back. Ogłoszono powstanie inicjatywy „Europa Plus” jako wspólnej – Kwaśniewskiego, Palikota i pomniejszego płazu rozbitków lewicowych – platformy wyborczej do Parlamentu Europejskiego. I już wydawało się, ze powstaje na lewicy „nowa jakość”, a „sztukmistrz z Biłgoraja” będzie teraz brylował i skandalizował na forum europejskim, kiedy nagle do akcji wkroczył szef SLD – Leszek Miller.
I tu okazało się, że jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie. Kiedy wybryki Palikota krytykowali politycy PiS czy prawicowi dziennikarze, wszystko przechodziło bez echa w mediach głównego nurtu. Tymczasem w ostatnich dniach w głównych wydaniach dzienników można co chwile oglądać wypowiedzi szefa SLd kiedy bez litości obnaża polityczną nicość Palikota.
Leszek Miller mówi to, co wszyscy poważni ludzie zajmujący się polityką powinni Palikotowi powiedzieć 7 lat temu, kiedy wkraczał na scenę polityczną. Przede wszystkim to, że gość zajmuje się happeningami, a nie jakąkolwiek polityką. Że jest z gruntu niepoważny i spotykanie się z nim i traktowanie jak partnera stanowi dlań niezasłużony zaszczyt, i że Miller nie zamierza uczestniczyć w spotkaniach, w których Palikot będzie występował. A na Kongres Lewicy, planowany na czerwiec Palikot niech się nie wprasza „jak dziad proszalny”, bo go tam nie chcą.
Miller pokazał też niestosowne zdjęcia Palikota z kieliszkiem szampana świętującego rocznicę Smoleńska.
Słowem: nie jakieś tam czułe „Janusz to ty?” – jak zwracał się do Palikota Komorowski, ale - „Won błaźnie!”
I tu Leszek Miller zyskał mój szacunek. Wreszcie ktoś potraktował błazna z Biłgoraja, tak jak na to od dawna zasługuje.
Dla równowagi, w obronę Palikota wziął na konferencji prasowej Aleksander Kwaśniewski. Był jednak tak skacowany, że nie mógł nikogo przekonać. Nikogo trzeźwego – ma się rozumieć.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie