
Już wiemy, że gwiazda obecnego sezonu Janusz Palikot wolałby mieć za rodaków Niemców, zamiast Jarosława Kaczyńskiego i innych „pisiorów”. Deklaracja Janusza P. („Janusz! To ty?”) jest nieco dwuznaczna, biorąc pod uwagę, że minister spraw zagranicznych RFN Guido Westerwelle – o ile pamiętam - przyznał się, że jest gejem, a w „partii Palikota” aż roi się od „kochających inaczej”. Sam „sztukmistrz z Lublina” onegdaj nosił koszulkę z hasłem, że jest gejem.
Jest czy też nie – nie wiemy i sprawdzać nie zamierzamy – choć wychodzi na to, że Janusz P. nie zagustuje raczej w kolegach i koleżankach prezesa Kaczyńskiego. Jeśli posłowie Ruchu Palikota – szczególnie Robert Biedroń i Anna Grodzka (Ryszard Grodzki) pójdą w ślady szefa i będą ozięble traktować posłów PiS, to ci ostatni mogą spać spokojnie. Kiedy już Palikot („Janusz! To ty?”) zadeklarował, że nic im Biedronie nie zrobią, posłowie PiS mogą bezpiecznie wchodzić do sejmowych ubikacji.
Teraz pisowcy odetchnęli z ulgą, ale za to zdenerwowanie pozostałych (zwłaszcza bliskich ideowo Palikotowi) posłów mogło nawet wzrosnąć.
Weźmy np. takiego Stefana Niesiołowskiego z PO. Przecież z takim np. Robertem Biedroniem łączy go tak wiele! Nienawiść do Kaczyńskiego, niechęć do Fotygi, ale też przekonanie o skuteczności chwytów poniżej pasa. Czy na bazie takiej wspólnoty przekonań nie może wyrosnąć burzliwe uczucie? Ho, ho, i to jak może! Paparazzi z „Faktu” i „Superekspresu” już pewnie tam ustawiają obiektywy i kto wie co niedługo zobaczymy.
Na razie jednak z sejmowych sal wieje nudą przewidywalności. Jak Sikorski coś chlapnie (bo mu każą) to zaraz PiS go odwołuje, chociaż Kaczyński wie, że nici z tego odwołania będą bo nie ma tyle głosów.
I odwrotnie – kiedy Kaczyński czy któryś z jego posłów (np. Fotyga) skrytykuje politykę rządu – to natychmiast ze strony „Partii Miłości” padają eleganckie argumenty, a to że „Kaczor jest gupi” (korekta – nie poprawiać!) albo, że jak to wykwintnie zauważył wspomniany Stefan Niesiołowski, „Fotyga nie obejmie tego intelektem”!
Lud patrzy na ten pokaz „politycznej kultury” oczyma kamer „zaprzyjaźnionych telewizji”, słucha wysokopłatnych dziennikarzy mówiących to samo i już wie, że ten Kaczor to jakiś prawdziwy orwellowski Goldstein pokazywany proletom na ekranie teleścianki w ramach „pięciu minut nienawiści”.
Gdyby zresztą Kaczyński nie istniał, to należałoby go wymyślić. Propagandzie bolszewickiej wróg jest bowiem potrzebny jak powietrze. Jakże tak bez wroga, towarzysze? Musi taki wróg występować, bo inaczej jakby wytłumaczyć proletom bezrobocie, rosnące zapóźnienie, rozpad państwa, niedotrzymane obietnice?
Propaganda zawsze operowała dwoma jasnymi biegunami. Z jednej strony – komunizm – świetlana przyszłość ludzkości, z drugiej – podły wróg – kułak, faszysta, generał Franco – siejący dywersję i sprzeciwiający się postępowi.
O generale Franco jużeśmy trochę zapomnieli, ale schemat jest ten sam. Z jednej strony postępowy rząd Donalda Cudotwórcy dążący do zjednoczenia w jednej, bratniej rodzinie narodów, a z drugiej - szaleńcy, którzy ten marsz ku świetlanej przyszłości chcą powstrzymać. Tu – nasz drogi i dowcipny Radek, wzywający na pomoc Wielkiego Brata z Moskwy, tfu – oczywiście z Berlina – a z drugiej - dywersanci chcący wywołać III Wojnę – Kaczyński i inne zaplute karły reakcji. Ale reakcjonistom ich podła działalność się nie uda! Podżeganie do wojny nie da nic, bo na straży pokoju stoją zastępy prostych ludzi radzieckich w zaprzyjaźnionych telewizjach z Tomaszem Lisem na czele, którzy dobrze umieją odróżnić prawdziwą kulturę od coca-cola, boogie-woogie i Ku-Klux-Klanu. A prawdziwą forsę z rządowych posad - od nic nie znaczących obiecanek opozycji („Ruszaj opozycjo z posad świata!”).
Jak to zresztą mówią: „Obiecanka-cacanka, a ściśnięte kolanka”. Zwłaszcza w obecności posła Biedronia.>>
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie