
Referendum w Warszawie nie udało się. Zabrakło zaledwie 2% frekwencji, chociaż sondaże przedwyborcze były dla Hanny Gronkiewicz-Waltz (HGW) niekorzystne. Z badań opinii przed referendum wynikało, że warszawiacy pójdą i odwołają. Dlaczego więc nie poszli? Co zniechęciło mieszkańców stolicy? Z całą pewnością frekwencję obniżyła presja władzy – premiera, prezydenta Komorowskiego, no i samej prezydent Warszawy. Pracownicy bezpośrednio lub pośrednio podlegli premierowi, prezydentowi to, jak sądzę, kilka procent frekwencji. A głosowanie - co prawda - jest tajne, ale już listy obecności – jawne. W tej sytuacji nacisk Tuska, Komorowskiego i innych liderów PO i ich wezwanie do bojkotu referendum bezwzględnie było złamaniem zasad uczciwej gry. Jednak – moim zdaniem - to nie apele prezydenta i premiera przeważyły szalę. Pozycję Hanny Gronkiewicz-Waltz uratował Jarosław Kaczyński. Referendum od początku było organizowane jako akcja społeczna, pozapartyjna. Kiedy się okazało, że ta obywatelska akcja odniosła sukces w postaci wymaganej liczby podpisów i że sondaże wskazują na możliwość odwołania HGW, do akcji włączył się Jarosław („Polskę zbaw”) Kaczyński. W ostatnich dniach przed referendum w telewizji na temat jego przebiegu i powodów głównie wypowiadał się lider PiS. Nie widziałem, żeby telewizja pokazywała inicjatora referendum Piotra Guziała i pytała go o komentarz. A za to wszystkie kamery aż paliły się by pokazywać lidera PiS-u, a ten chętnie z tego korzystał, ciesząc się zapewne, że ograł Guziała i przejął rozpoczętą przez niego akcję. Rachuby Kaczyńskiego były proste. Wszystko wskazywało na to, że referendum się uda, HGW zostanie odwołana, a wtedy PiS odtrąbiłby kolejny sukces. Chociaż przecież PiS niewiele miał wspólnego z całą akcją, z jej początkiem. Było to działanie – łagodnie mówiąc – nieuczciwe, bo nie jest uczciwe przywłaszczanie sobie owoców cudzego wysiłku, cudzych pomysłów i pracy. Ba, ale było to także działanie głupie. Stanowiło przysłowiową „wodę na młyn” propagandy Tuska i PO, która próbowała zniechęcić ludzi do udziału w referendum przekonując, że jest to awantura partyjna, niemająca nic wspólnego z obiektywną oceną prezydent Warszawy. I tu, jako żywa ilustracja propagandy Tuska, pojawiał się w telewizji Kaczyński i udowadniał widzom – że Tusk mówi prawdę. Że referendum to akcja partyjna, a głównie PiS-owska. Co więcej – Kaczyński i PiS mają swoich zapiekłych wrogów, i to niekoniecznie w samej PO. Gdyby lidera PiS w akcji referendalnej nie było, gdyby ją popierał delikatnie i z dystansu, ci wrogowie zapewne mobilizowaliby się do udziału w referendum. Kiedy tuż przed referendum stawało się jasne, że jeśli referendum się uda, to skorzysta na tym głównie PiS, wszyscy przeciwnicy PiS zrobili wszystko, żeby referendum się nie udało. Czyli do urn nie poszli. Tak więc, polityka Jarosława Kaczyńskiego w sprawie referendum w ostatniej fazie, wpłynęła na obniżenie frekwencji i tym samym była idealna z punktu widzenia interesów PO. Nie po raz pierwszy Jarosław Kaczyński robi dokładnie to, co leży w interesie Tuska – rzekomo jego największego przeciwnika. Tak dalece nie po raz pierwszy, że należy się zastanowić czy to tylko przypadek, głupota polityczna czy świadomy zamysł? Wg mnie, to plan Kaczyńskiego. Rządy PO są złe, ale Kaczyński rolę opozycji zarezerwował wyłącznie dla siebie. Jego celem staje się nie tyle obalenie Tuska, co wyeliminowanie innych polityków czy sił opozycyjnych. Kaczyński powołuje się często na przykład Węgier, ale robi coś dokładnie odwrotnego niż Orban. Zamiast przyciągać i jednoczyć – odpycha i dzieli. Z punktu widzenia Tuska i PO trudno wyobrazić sobie lepszy model opozycji i lepszego przeciwnika niż Jarosław Kaczyński. Aż nie chce mi się wierzyć, że Donald i Jarek nie spotykają się gdzieś tam po cichu i ustalając kolejne posunięcia, śmieją się z nas w kułak. „- Popatrz Jarek, znów żeśmy ich wymiksowali! – Tak trzymać Donuś, tak trzymać!”.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie