
Jarosław Kaczyński jest bez wątpienia, najbardziej prostodusznym politykiem III RP. Mówi co mu tam do głowy przyjdzie i nie martwi się, że jego bon-moty nazajutrz obrócą się przeciwko niemu. Choćby były jak najbardziej adekwatne. Tymczasem w demokracji telewizyjnej, gdzie media - często nieżyczliwe, ba wręcz wrogie – potrafią wszystko zamienić w karykaturę, trzeba mocno ważyć słowa, chyba że się chce wejść w rolę „czarnego Luda.”
Już mieliśmy „myśmy stali tu, a oni tam gdzie stało ZOMO” i wiele innych odzywek Prezesa, które potem stawały się ulubioną bronią nieżyczliwych mediów pozwalającą atakować nielubianego i zwalczanego polityka.
A teraz mamy „Komunistów i złodziei” i „Polaków gorszego sortu”.
Czy Kaczyński przesadził? Czy rzeczywiście III RP to oaza demokracji i krytyka elit tego państwa jest jakąś umysłową aberracją?
Zacznijmy od początku. W 1989 r. nastąpiło przepoczwarzenie się komunistycznej państwowości PRL w nową, formę – III RP. Układ został zawarty przy „okrągłym stole” gdzie wyselekcjonowani przez gen. Kiszczaka opozycjoniści reprezentujący „stronę społeczną” zagwarantowali komunistom osobiste bezpieczeństwo, a także i to, że będą mogli się uwłaszczyć na majątku państwowym.
Prawdę powiedziawszy i ja – piszący te obrazoburcze słowa – należałem do uczestników obrad, niemniej występowałem jako całkowity statysta, w zespole ds. polityki mieszkaniowej. Główny dil z ekipą Kiszczaka-Jaruzelskiego był zawierany całkowicie poza takimi statystami jak ja.
W efekcie, komuniści ocalili głowy i cześć z nich została kapitalistami, a do procesu „uwłaszczeniowego” została dopuszczona część opozycji. W ramach „transformacji” majątek produkcyjny Polski zbudowany wysiłkiem kilku pokoleń, został za grosze wyprzedany w ręce obcego kapitału, a instytucje III RP obsiedli ci, którzy ten proceder akceptowali. Elita III RP zagwarantowała swoją uprzywilejowaną pozycję przez system wyborczy i ustawę o finansowaniu partii politycznych. Jednak ostateczną gwarancją była „Konstytucja Kwaśniewskiego” przyjęta w 1997 roku. Poprzez przyjęte rozwiązania zagwarantowała ona dominację postkomunistycznych elit w III RP.
Ostatnie wybory, zwycięstwo PiS, wyeliminowanie SLD dały szansę na rewolucyjną zmianę tego układu. Co oczywiście wywołało wściekłą reakcję elit, którym w III RP jest po prostu dobrze.
Sprawą kluczową stała się kwestia wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego. PiS próbuje uregulować uprawnienia TK, tak by paru sędziów nie mogło paraliżować decyzji sejmu, senatu i prezydenta. W reakcji mamy demonstracje, w których Trybunał przedstawiany jest jako „ostoja demokracji”.
Próba uregulowania prac Trybunału Konstytucyjnego jest przedstawiana jako „zamach na demokrację”. Tymczasem chodzi o rzecz bardzo przyziemną. Sędziowie TK dostają co miesiąc 25 tys. pensji. Oprócz tego odrabiają fuchy na różnych uniwersytetach co pewnie daje drugie 25 tys. A teraz PiS chce tych szlachetnych mężów zagnać do roboty. Bo – teraz mając tak liczne obowiązki rozstrzygają zaledwie 60 spraw rocznie tj. 5 spraw miesięcznie. Sędziów TK jest 15, rozstrzygają w 5-cio osobowym składzie, czyli praktycznie każdy z nich ma na głowie niewiele więcej niż dwie sprawy na miesiąc. Przyznacie Państwo, że 25 tys. za taki wysiłek to niemało.
Każdy system wytwarza własną elitę, III RP ma swoją. W III RP są nią m.in. sędziowie, którzy uzyskali - dzięki Konstytucji Kwaśniewskiego – status grupy uprzywilejowanej, są postkomuniści, którzy uwłaszczyli się na państwowym majątku, są dopuszczeni do „układu” byli opozycjoniści w tym naczelny „opozycjonista” Wałęsa – tajny współpracownik komunistycznej SB o pseudonimie „Bolek”. Wszystkim tym dzielnym ludziom Kaczyński i jego zamiary oczyszczenia sytuacji zagrażają w stopniu najwyższym. Czy można się zatem dziwić, że wychodzą na ulicę krzycząc, że „demokracja jest zagrożona”. I czy rzeczywiście tak odległe od prawdy są słowa Kaczyńskiego o „komunistach i złodziejach”?
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie