
Na posesji jednego z mieszkańców Nysy zamieszkał lisek. Nysanin powiadomił więc o tym straż miejską, ale ta uznała, że to nie jej sprawa. Kazano mu dzwonić do jednej z przychodni weterynaryjnych. Ta zaś stwierdziła, że nie ma z gminą żadnej umowy.
- Baliśmy się o nasze dzieci, które bawią się w ogródkach. Lis przychodził o różnych porach, upatrzył sobie ogródek sąsiada, ale biegał też po całym osiedlu. Wyglądał na chorego i nie bał się ludzi – mówi zbulwersowany mieszkaniec. Ludzie zaalarmowali straż miejską, ale ta kazała dzwonić im do weterynarza. Wskazany lekarz stwierdził, że nie ma z gminą żadnej umowy na odławianie dzikich zwierząt. Tymczasem lis pojawiał się coraz częściej na osiedlu domów jednorodzinnych przy ul. Rodziewiczówny.
W końcu mieszkańcy zawiadomili policję. Na miejscu zjawił się weterynarz, który odłowił zwierzę na prośbę mieszkańca. – Gmina przez tydzień nic nie zrobiła – komentuje.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Żeby teraz weterynarza nie ścigali ekolodzy.
Trzeba było nie budować domu przy parku, a nie teraz narzekać na lisy, kuny i inne zwierzątka. Śmiech na sali, że dorośli ludzie nie potrafią sobie poradzić z jednym małym liskiem, tylko wydzwaniają po wszystkich służbach. Oby wojny u nas nigdy nie było…
lisa odwołali ...........