
W 2010 r. podczas kampanii prezydenckiej Donald Tusk rzucił słynne porównanie. Tusk uzasadniał, swoją rezygnację z kandydowania twierdząc, że prezydent nie ma właściwie nic do roboty poza gapieniem się w piękny żyrandol w prezydenckim pałacu. Tak więc tak pracowity człowiek jak nasz „premieru” po prostu nie może ubiegać się o takie posady bo by z nudów skonał. Niech je biorą starsi, którzy zasłużyli na odpoczynek. Jak choćby Bronisław Komorowski.
Jeszcze wcześniej, za prezydentury Lecha Kaczyńskiego media głównego nurtu, którym ton nadaje „Gazeta Wyborcza” krytykowały nielubianego polityka za „bizantyjski styl” i rozrzutność. Zdawać się wiec mogło, że wraz ze zwycięstwem Bronisława Komorowskiego, prezydent będzie sobie pilnował żyrandol, jeździł na polowania do Budy Ruskiej czy gdzie tam, do rządu energicznie kierowanego przez swego partyjnego kolegę Donalda T. wtrącał się nie będzie i na kosztach kancelarii będzie można zaoszczędzić. Wszak nieszczęśliwy nasz kraj ma tyle potrzeb. Za oszczędzone na prezydenckiej kancelarii pieniądze, można by np. spłacić długi Centrum Zdrowia Dziecka, w kolejnym roku wybudować obwodnice Warszawy, albo niechby i obwodnicę Nysy, która partia Prezydenta obiecuje już od czterech kampanii wyborczych.
Jednak jak mawiał car Aleksander II – „Point de reveries - Żadnych marzeń panowie, żadnych marzeń!”
Wydatki na kancelarię prezydenta Komorowskiego rosną z roku na rok. Od 2010 r. wzrosły o 20 mln zł.
Kaczyński – jak mu zarzucano- miał bizantyjski dwór. Rzeczywiście w latach 2007-2010, kiedy w Sejmie rządziła koalicja pod wodzą Platformy, Lech Kaczyński budował w swojej kancelarii zaplecze dla PiS-u.
Komorowski tego problemu nie ma. Platforma rządzi w kraju, ma także większość w Sejmikach, tworzy koalicje w wielu powiatach. Ilość stanowisk na których może obsadzić swoich aparatczyków jest ogromna. W samej administracji ilość stanowisk wzrosła za rządów Tuska o 100 tys. nowych miejsc. Jak się okazuje to wszystko mało. Dochodzi do tego super-bizantyjski dwór Bronisława Komorowskiego. 341 pracowników pochłania rocznie 180 mln zł. To jest więcej niż bogatych Norwegów kosztuje utrzymanie dworu króla Haralda V z rodziną.
Kancelaria Komorowskiego kosztuje Polaków tyle co 48.000 średnich pensji, a przecież to nie jest – jak się można spodziewać „ICH” ostatnie słowo. Koszty rosną z roku na rok.
I odbywa się to w kraju dotkniętym bezrobociem, kraju gdzie brakuje w budżecie na wszystko – na oświatę, szpitale, drogi.
Ostatnio głośno się zrobiło z powodu nagród, które prezydent Komorowski hojnie wypłacił pracownikom swojej kancelarii. W sumie było tego coś 500 tys. zł, każdy z nagrodzonych dostał po kilkadziesiąt tysięcy. Profesor Tomasz Nałęcz, którego dziennikarze przyłapali na wzięciu 39 tys. nagrody oświadczył, że on nie zamierza jej oddawać, bo na nią zasłużył, jak każdy w Polsce, kto dostaje 13 pensję, albo premię.
Ciekawe co na ten temat myślą podatnicy, którzy w większości przez cały rok nie zarobią tyle co Nałęcz wziął premii. Ze złośliwości przypomnę tylko, że Nałęcz to współczesna polska lewica – Unia Pracy, potem skojarzona z SLD. Jak z tego widać lewica polska serce ma po lewej, ale portfel tam gdzie potrzeba i bynajmniej nie ma zamiaru wstydzić się swojej pazerności.
A może pracownicy Kancelarii prezydenta mają jakieś niezwykle trudne zadania? Może mają wiele pracy? Wolne żarty! Inicjatywy ustawowe prezydenta są do policzenia na palcach. Głównie Kancelaria zajmuje się wręczaniem orderów.
Prof. Krzysztof Rybiński przypomina, ze przed wojną, kiedy Polska była krajem znacznie większym, a nie było faksów, komputerów i telefonów komórkowych, a kancelaria prezydenta Mościckiego liczyła wówczas 70 pracowników.
I dodajmy to wyraźnie – prezydent Mościcki miał na głowie coś więcej niż tylko pilnowanie żyrandola.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie