
Wywiad z legendarnym trenerem piłki siatkowej - Janem Rysiem.
Krzysztof Centner - Panie Janie wszystkiego najlepszego z okazji 80 rocznicy urodzin w imieniu wszystkich kibiców i oczywiście moim własnym.
Jan Ryś - Dziękuję bardzo za życzenia. To bardzo miłe.
- Czy w dalszym ciągu jest Pan mocno związany z siatkówką?
- Siatkówka to całe moje życie. Co prawda nie jestem już czynnym trenerem, ale staram się na bieżąco śledzić to co się dzieje w siatkówce tak kobiecej jak i męskiej. Tak więc z siatkówką jestem blisko.
- Zaczynał Pan jako zawodnik, a nie trener?
- To prawda. W sumie 18 lat grałem w siatkówkę, z tego 12 lat w Nysie.
- Jak wyglądała siatkówka w czasach gdy Pan zaczynał uprawiać tę dyscyplinę sportu?
- Zacznę od tego, że my graliśmy głównie dla przyjemności i dla kibiców, a dzisiaj gra się w głównej mierze dla pieniędzy i to jest ta różnica. Przynajmniej na tym najwyższym szczeblu. Była to też inna siatkówka. Grało się do 15 punktów i trzeba się było naprawdę napracować na każdy punkt, bowiem punkty zdobywało się jedynie przy własnej zagrywce. Trzeba więc było najpierw wybronić piłkę, żeby później skutecznie zaatakować i zdobyć punkt. Dzisiaj może się zdarzyć, że zawodnicy nie wykonają żadnej skutecznej akcji, a wynik na tablicy wyników będzie brzmiał 25:25. Takie są teraz przepisy. Nie żebym był przeciwny takim przepisom, ale prawda jest taka, że siatkówka się dzisiaj wynaturzyła. Warto jeszcze podkreślić wyszkolenie indywidualne zawodników. Teraz mamy zawodników rozgrywających, przyjmujących, atakujących, środkowych bloku, a nawet zawodników libero. Kiedyś tego nie było. Szkoliło się zawodników uniwersalnych, którzy byli w stanie zagrać na niemal wszystkich pozycjach. Były inne czasy.
- Kto Pana ukształtował jako zawodnika, a później jako znakomitego szkoleniowca?
- Jest naprawdę wielu ludzi, którym bardzo dużo zawdzięczam. Pierwszą taką osobą był Jan Pudo. To on zaszczepił u mnie bakcyla siatkówki. Człowiek, który być może nie był należycie doceniony przez nasze miasto, ale to, że Nysa siatkówką stoi to bez wątpienia jego zasługa. Drugą taką osobą, której bardzo dużo zawdzięczam był legendarny polski trener Zygmunt Krzyżanowski, który pracował przez kilka lat w Nysie. To on wprowadził mnie na salony polskiej siatkówki. Trzecim takim trenerem, któremu dużo zawdzięczam był Hubert Wagner. U niego terminowałem i od niego wiele się nauczyłem. Trzy wielkie osobistości.
- Wspomniał Pan o trenerze Hubercie Wagnerze. My Huberta Wagnera znamy w głównej mierze z dokumentalnego filmu „Kat”, a jakim tak naprawdę trenerem był Hubert Wagner?
- Mogę powiedzieć, że tak stanowczego i konsekwentnego trenera w polskiej siatkówce nie było. Jak Hubert coś obiecał swoim zawodnikom to zawsze tej obietnicy dotrzymywał. Przytoczę taki fakt. Przed Igrzyskami Olimpijskimi w Los Angeles wyjechaliśmy na obóz wysokogórski i tam przygotowywaliśmy się do igrzysk. W tym momencie nadeszła do nas wiadomość, że Polska z powodów politycznych wycofuje się z igrzysk. Wszyscy to bardzo przeżyliśmy. W zastępstwie wysłano nas na turniej na Kubę, gdzie zajęliśmy trzecie miejsce. I wtedy wydawało się, że obietnica trenera Huberta Wagnera o tym, że trener zrobi wszystko, żeby zawodnicy z igrzysk wrócili z medalem, który zapewni im emeryturę olimpijską nie zostanie spełniona. Trener jednak walczył o tę emeryturę ładnych parę lat i ostatecznie dopiął swego. Każdy z zawodników, którzy na Kubie wywalczyli brąz taką emeryturę otrzyma. Taki właśnie był Hubert.
- Trenerze wspomnieliśmy o Pana współpracy z trenerem Hubertem Wagnerem, ale trzeba też wspomnieć o tym, że odnosił Pan wiele sukcesów z naszymi siatkarkami i to nie tylko z drużynami młodzieżowymi naszego kraju, ale także z drużyną narodową seniorek. Czy utrzymuje Pan jeszcze kontakty z tymi zawodniczkami?
- Oczywiście. Często do siebie dzwonimy. One pytają się jak się czuję, a ja z kolei co u nich słychać. Najczęściej mam kontakt z Gosią Glinką i Cabajewską, ale i z innymi mam zupełnie niezły kontakt. Może przytoczę taką historię z przed lat. Gdy wspólnie ze Zbyszkiem Krzyżanowskim założyliśmy Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu przyszła do nas młodziutka Agata Mróz. Była bardzo wysoką zawodniczką, ale surową technicznie. Trener Krzyżanowski nie za bardzo chciał ją przyjąć. Podszedłem wtedy do niego i powiedziałem - Zbyszek pracowałem z jej mamą Lucyną i wiem, że może być z niej dobra zawodniczka. Zbyszek dał się przekonać i okazało się, że z młodej wówczas zawodniczki wyrosła wielka gwiazda siatkówki.
- Wróćmy do nyskiej siatkówki i do momentu, kiedy to Pan wraca do Nysy i wspólnie z Andrzejem Kaczmarkiem obejmuje stanowisko trenera Stali Nysa. Jeden z nyskich siatkarzy grający wówczas w zespole tak wspomina pierwsze zajęcia z Panem. Trener Ryś zebrał nas w kółeczku i powiedział jak mi zaufacie i będziecie ciężko trenować to Wam gwarantuję, że w przeciągu dwóch sezonów będziecie cieszyć się z awansu do I ligi. Wyszliśmy z tego spotkania z uśmiechami na twarzy, twierdząc, że trenera nieco poniosło. Dzisiaj wiemy, że nie tylko trener miał rację, ale i to że mieliśmy możliwość pracy z jednym z najlepszych trenerów w historii polskiej siatkówki?
- Do powrotu do Nysy namówił mnie świętej pamięci prezes OZPS Opole Mariusz Gołub. To on powiedział wróć do Nysy możesz tu zrobić dużo dobrego. I faktycznie to co powiedziałeś to prawda. Po tych moich słowach zawodnicy nie okazywali entuzjazmu, ale podjęli wzywanie. Pracowali bardzo ciężko i efekty tej pracy zaczęły być widoczne. Zacząłem prowadzić coraz cięższe treningi w terenie, rozpoczołem współpracę z trenerami gimnastyki i zaczęły się sukcesy.
- Gdy wy wchodziliście do I ligi nasz zespół wzmocnił się zaledwie jednym zawodnikiem - Maciejem Jaroszem. Dzisiaj jest zgoła inaczej. Dwa lata temu wracając do PlusLigi dokonano aż sześciu transferów (wymieniono prawie całą szóstkę. W tym sezonie podobnie. Teraz gdy po kompromitującym początku rozgrywek zespół zaczyna przypominać dobrze rozumiejący się kolektyw słyszymy, że jedenastu zawodników ma odejść i po raz kolejny zobaczymy całkiem nowy zespół Stali. Czy to normalne?
- Powiem tak. To jest nienormalne. Tak się nie buduje zespołu. Jak przychodzi do klubu nowy zawodnik to ja jako trener potrzebuję kilku miesięcy, żeby wydobyć z niego maksimum. Nie zrobię tego w tydzień, ani w miesiąc. Do tego trzeba czasu. Dlatego zespół buduje się na kilka sezonów a nie na jeden. Można pozyskać jednego zawodnika, ewentualnie dwóch, ale nie połowę zespołu.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Zdrowia życzę Panie Janie!