Reklama

Zginęło siedem osób! Największa nyska tragedia na torach

Nowiny Nyskie
20/02/2022 10:02

W tym tygodniu minęło trzydzieści siedem lat od najtragiczniejszego wypadku na torach do jakiego doszło w powojennych dziejach Nysy. W środę 13 lutego 1985 roku autobus PKS, którym jechała głównie młodzież szkolna, wjechał pod pociąg. Skutki były tragiczne – zginęło 7 osób, wiele zostało poważnie rannych.

Jak do tego doszło?
Nysa, peryferyjna ul. Podolska z niestrzeżonym przejazdem kolejowym, jednak wyposażonym w samoczynną sygnalizację świetlną i automatyczne półrogatki. Jest kilkanaście minut przed godziną ósmą. Zima. Siarczysty mróz. Przez tory kolejowe przejeżdża należący do nyskiej PKS autobus kursujący na trasie Łambinowice – Korfantów – Nysa. Znajduje się w nim przypuszczalnie co najmniej 45 podróżnych oraz kierowca. Wśród pasażerów przeważają uczniowie nyskich szkół średnich dojeżdżający na zajęcia z okolicznych miejscowości, głównie z Korfantowa.
Wkrótce mają się rozpocząć lekcje. Niestety w tym samym czasie i w tym samym miejscu co autobus znalazł się pociąg osobowy relacji Opole – Nysa. Lokomotywa uderza w środek lewego boku wypełnionego pasażerami autobusu. Skutki są tragiczne. Na miejscu ginie pięć osób: trzech uczniów z Korfantowa, dwóch z Włodar oraz nieco starszy mieszkaniec Nysy. Można wywnioskować, że dwie pozostałe ofiary umierają już w szpitalu – to także uczniowie.
Widok na miejscu katastrofy trudny do opisania. Wzdłuż torów na długości 80 metrów od środka przejazdu leżą zniszczone części autobusu, wyrwane drzwi, szkło, porozrzucane fotele, części garderoby i… krew.
Pamiętajmy, że trzydzieści siedem lat temu nikt nie używał telefonów komórkowych, a telefon stacjonarny był technicznym rarytasem. Mimo tego wiadomość o wypadku rozniosła się bardzo szybko. Pracownicy pobliskiego ZUP-u nie czekając na zgodę przełożonych wybiegli z zakładu modląc się, aby nie okazało się, że to autobus, którym do szkoły jechały właśnie ich dzieci. Na miejsce wypadku docierali też ludzie z pobliskich miejscowości. 
Na podstawie zapisu szybkościomierza znajdującego się w lokomotywie ustalono, że szybkość pociągu wynosiła w momencie zderzenia dozwolone 50 km na godzinę, a maszynista zbliżając się do przejazdu dawał sygnały dźwiękowe.
Pierwszych rannych do szpitala przywieziono ok. 8.15. Pomocy lekarskiej wymagało 41 ofiar, głównie na oddziale chirurgii ogólnej. Dwie z nich – najwięksi szczęściarze – już w południe mogli wrócić do domów. Sprowadzono dodatkową ekipę chirurgów z Opola, nadeszły posiłki medyczne z pobliskich miast.
W holu szpitala znajdował się wtedy tłum ludzi – krewnych i bliskich ofiar katastrofy, którzy szukali informacji o stanie zdrowia poszkodowanych. 
Siedem lat temu – w trzydziestą rocznicę tej potwornej katastrofy odwiedziłam troje rodziców, którzy w tym wypadku stracili swoje dzieci. To były wyjątkowo poruszające rozmowy świadczące o tym, że powiedzenie mówiące o tym, że czas goi rany nie zawsze jest prawdziwe. Zwłaszcza kiedy rodzicom przychodzi pochować własne dziecko.

Więź matki z córką jest niezwykła
Jedna z matek pokazała mi wówczas wyjątkowy nekrolog, na widok którego łzy same napływały do oczu. Widniały na nim aż trzy nazwiska – jej córki oraz jej koleżanki i kolegi. Do tego adnotacja, że zginęli tragicznie w wypadku oraz nazwa szkoły każdego z nich. I ta najgorsza wiadomość – „pogrzeb odbędzie się 16 lutego”. To był jeden wspólny pogrzeb trojga młodych ludzi z Korfantowa, a uroczystości pogrzebowej przewodniczył biskup opolski. W pogrzebie wzięły udział tysiące ludzi, głównie młodzieży ze szkół, do których uczęszczali młodzi ludzie – ofiary wypadku. Ich trumny nieśli koledzy ze szkolnej ławy. 
Mama tragicznie zmarłej dziewczyny wspominała, że w zakładzie, w którym wtedy pracowała informacja o wypadku rozniosła się bardzo szybko. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że chodziło o TEN autobus, o TE dzieci. Kiedy niepokój przerodził się w pewność, że jednak był to autobus wiozący do szkoły dzieci z Korfantowa i okolicznych wsi rodzice dotarli do szpitala. Tam panował nieopisany harmider, ludzie biegali, każdy szukał jakiejś wiadomości, ogłaszano, że uczeń takiej szkoły leży w szpitalu ranny. O córce naszej rozmówczyni nikt nic nie wiedział. Znajomy pojechał do szkoły zapytać, czy może ten potworny strach nie ma uzasadnienia, a ona siedzi w szkolnej ławce. Tam jednak jej nie było. Ostatnim miejscem, do którego dotarła mama dziewczyny była… kostnica. Jej córka już tam była razem z innymi ofiarami wypadku…
Miała wtedy 20 lat, w maju miała zdawać maturę w technikum, przeżywała swoją pierwszą miłość… Lata mijały a matki nie opuszczały myśli jak potoczyłoby się życie jej córki. Pewnie miałaby swoje dzieci, wnuki. Więź matki z córką jest niezwykła...


Był pod drzwiami kierowcy
Na rozmowę zgodził się także ojciec 17,5-letniego chłopca, który zginął w wypadku. O tym co się stało mężczyzna dowiedział się bardzo późno, bo dopiero gdzieś koło godz. 10.00. Dzisiejszy czytelnik musi pamiętać, że w 1985 roku nawet telefon stacjonarny był rarytasem, nie było mediów społecznościowych, wiadomości nie rozchodziły się tak błyskawicznie jak dzisiaj. Wraz z dwójką innych rodziców, których dzieci podróżowały feralnym autobusem – nie mając innej możliwości transportu – przyjechał do Nysy taksówką. Dotarli na przejazd w Nysie. Szlaban był zamknięty, wagony stały na przejeździe. Ojciec chłopca wspominał, że na ziemi leżało ciało nieżyjącego mężczyzny. Oni rozeszli się w popłochu, każdy szukał swojego dziecka. Jemu udało się wejść do autobusu. Tam znalazł syna… Chwycił go i… zrobiło mu się słabo. Dostał zastrzyk, który sprawił, że wrócił do rzeczywistości – tej rzeczywistości, której nie chciał przeżywać.
W tym samym czasie ciało jego syna przewieziono do kostnicy. On – ojciec chciał go strasznie jeszcze raz zobaczyć. Pojechał tam. W środku zobaczył znajomych ludzi – również rodziców. Ciała dzieci leżały na ziemi. On rzucił się na swojego ukochanego syna. Znowu go uspakajano. Na drugi dzień jego dziecko wróciło do domu… ten ostatni raz.
Ojciec chłopca pokazywał przechowywane pamiątki po synu, które miał przy sobie w momencie śmierci.
Mówił też, że za wypadek obwiniał kierowcę autobusu. Przyznał, że po pogrzebie był w Niemodlinie, w domu kierowcy autobusu. Nie był w stanie wytłumaczyć co chciał zrobić, co mu powiedzieć. Nie było jednak nikogo w domu. Miotały nim żal, rozpacz, bezsilność i taka myśl - nawet jeśli rogatki się nie zamknęły to przecież wiózł ludzi, był za nich odpowiedzialny – powinien się zatrzymać, upewnić. Poza tym, dlaczego jechał tamtędy? Podobno podwoził swojego znajomego i nie pojechał prosto pod wiaduktem, a skręcił w lewo…
Nasz rozmówca dodał wtedy, że kierowcę autobusu skazano na 2,5 roku więzienia.

Co roku w rocznicę…
Mama kolejnej ofiary wypadku wspominała, że jej córka zwierzyła się, że na dwa dni przed wypadkiem miała złowieszczy sen. Śniła się jej katastrofa, duża ilość ofiar. Wtedy oczywiście nie przywiązywały do tego wagi. Ta rozmowa wróciła do matki kiedy jej córki nie było wśród żywych.
Tamtego feralnego poranka córka – jak nigdy - wstała pierwsza i nawet zrobiła swojej mamie śniadanie do pracy. Do Nysy mogła jechać późniejszym autobusem, ale niestety zdążyła na feralny kurs.
Nasza rozmówczyni przypomniała sobie także, że będąc w pracy czuła niewytłumaczalny, nienaturalny niepokój. Kiedy i do niej dotarła informacja o wypadku jak każdy rodzic miała nadzieję, że jej córki nie spotkało nic złego – że może nie zdążyła, a jeśli zdążyła to szczęśliwie dotarła do szkoły. Niestety nic z tego się nie sprawdziło. Jej córka zdążyła na autobus, była w feralnym autobusie i była jedną z ofiar. 

Jej mama nie pojechała jednak do Nysy - nie chciała i nie była w stanie. Biegała po Korfantowie, nie mogła sobie znaleźć miejsca. Zobaczyła córkę kiedy przywieziono ją w trumnie do domu. Takich ran i takich wspomnień do dziś nie jest w stanie zatrzeć czas.
Mama założyła album o swojej nieżyjącej córce. Są w nim zdjęcia – także te ostatnie ze studniówki, na której bawiła się zaledwie kilka dni wcześniej. Są w nim także sentencje autorstwa nieżyjącej – niektóre dziwne, jakby ze złymi przeczuciami. Mama przegląda go w każdą rocznicę wypadku.
Pozostałe moje dzieci nigdy do tego albumu nie zaglądały. Ja robię to co roku w rocznicę wypadku - dodaje.# 
Agnieszka Groń

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    nysanin - niezalogowany 2022-02-20 11:24:51

    Szanowna P. A.Groń - nie wiem skąd czerpie takowe wiadomości : ale w tym wypadku zginęło 8 osób / siedmioro młodych ludzi oraz p.B..... -ogrodnik prowadzący gospodarstwo na ówczesnej ul.Świerczewskiego , a mieszkający w Konradowej/ a kierowcą był p.F...... - zatrudniony w PKS Opole,który tą trasę obsługiwał codziennie z uwagi na fakt zamieszkania w Niemodlinie. Na tym przejeździe nagminnie łamano przepisy o ruchu drogowym , omijając zamknięte półrogatki tzw. zygzakiem , i czynił to także autobus PKS , a jeździł tamtędy codziennie /5 razy w tygodniu/ odwożąc znajomego ogrodnika pod jego posiadłość oraz i młodzież blisko pod szkoły/Technikum Mechaniczne i Liceum Ogólnokształcące/. Dodam że kierowca wyrok odsiedział 6-miesięcy w którym to okresie nabył chorobę psychiczną i przebywał w zakładzie dla umysłowo chorych. W całym tym zdarzeniu nastąpiła cała kumulacja nieobliczalnych zdarzeń : silny mróz , poranny padający śnieg , nie posypany piaskiem przejazd kolejowy oraz jednak"brawura" kierowcy -chęć podwiezienia znajomego.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • koronawirus - niezalogowany 2022-02-22 10:50:17

    Już leżąc na noszach wołał 'dobijcie mnie" i dodam, że już przed dziewiątą honorowi krwiodawcy byli już gotowi do wyjazdu.

    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    kierowca z nyskiego - niezalogowany 2022-02-20 13:00:18

    Artykuł i zdjęcie do niego , nie odzwierciedla prawdy . Nie było wtedy ani rogatek, ani świateł . Był krzyż św. Andrzeja , A znak STOP ustawiono dopiero po tej tragedii .

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • koronawirus - niezalogowany 2022-02-22 10:44:38

    dokładnie, przed przyjazdem telewizji.

    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    kol-45 - niezalogowany 2022-02-20 15:34:44

    Szanowny kierowco , mylisz się i nie wprowadzaj ludzi w błąd . Pracowałem na PKP i byłem jednym z pracowników którzy montowali urządzenia na tym przejeździe : półrogatki , sygnalizację świetlną , sygnalizację dźwiękową oraz krzyż św. Andrzeja i tablice przejazdowe - 100 , 50 metrów przed przejazdem , a w dniu wydarzenia wszystko funkcjonowało prawidłowo co potwierdziła komisja powypadkowa a także wizja lokalna na miejscu 4 dni po wypadku. Nie staraj się pisać nieprawdę nie znając reali przed i po wypadkowych. Stała się straszna tragedia , bo zginęli niewinni ludzie poprzez nie przestrzeganie przepisów o ruchu drogowym.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Kol-45 - niezalogowany 2022-02-22 12:17:18

    Do koronowirusa- swoimi wpisami ublizasz rodzinom ktorych dzieci zginęli a take którzy zostali ranni , a także mi oraz moim kolegą którzy montowali a październiku 1981 roku urządzenia typu SZR w celu bezpieczeństwa na przejeździe kolejowym w pasie drogowym Nowowiejska-Podolska . Obecnie łatwo kpic z tego wydarzenia , ale zrób to bezpośrednio i w twarz rodzinom poszkodowanym na całe życie . Ale cóż jaki nick takowe myślenie i wpisy .

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Trep - niezalogowany 2022-02-22 17:49:16

    No to KOL-45 odstawiłeś fuszerkę: "Tego dnia nie zadziałały ani półrogatki, ani sygnalizacja świetlna. Podobno z powodu mrozu." https://plus.nto.pl/luty-1985-tragedia-na-torach-w-nysie-autobus-pks-wjechal-pod-rozpedzony-pociag/ar/c1-14803326

    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo nowinynyskie.com.pl




Reklama
Wróć do