
Fascynujący wywiad z polskim franciszkaninem, który pracował na misjach w odległym Kazachstanie. Spotkał tam Polaków, którzy choć nie mogli wrócić do kraju, to chcieli umrzeć jako polscy obywatele.
O pracy misyjnej w Kazachstanie opowiada ojciec Dawidem Zmuda, franciszkanin z klasztoru św. Józefa w Prudniku Lesie, który spędził w Azji prawie osiem lat.
„Nowiny Nyskie” – Kiedy słyszymy słowo „misjonarz” zazwyczaj kojarzy się nam ono z pracą w Afryce bądź w Ameryce Południowej. Tymczasem ojciec wybrał za cel swojej pracy Azję.
O. Dawid – Z 15 lat mojego kapłaństwa w Polsce spędziłem tylko rok. Przez półtora roku byłem w Rosji, potem sześć lat w Kazachstanie i po przerwie wróciłem tam jeszcze na rok. Po drodze były także inne miejsca. Zawsze chciałem jednak pojechać na misje do Chin. Moi przełożeni powiedzieli jednak, że tam nie puszczą ze względu na bezpieczeństwo. Przy tej rozmowie był mój znajomy współbrat, który powiedział do prowincjała, aby zgodził się na wyjazd każdego, kto będzie chciał pracować w Kazachstanie. W tym momencie powiedziałem, że ja się zgłaszam. Napisałem pisemną prośbę o wyjazd do Kazachstanu i po czterech „chińskich” odmownych ta była pozytywna. Poproszono mnie jednak najpierw żebym pojechał do Petersburga, gdzie spędziłem cztery miesiące, a stamtąd wyjechałem na Syberię do Nowosybirska z zastrzeżeniem, że moim celem jest jednak Kazachstan. W Nowosybirsku spędziłem rok. Mieliśmy tam dwie parafie – naszą franciszkańską z małym kościółkiem w tym ogromnym mieście i filię znajdującą się ok. 30 km dalej. To był wstęp do mojej pracy misyjnej w Kazachstanie…
- W stosunku do Kazachstanu używa się bardzo różnych określeń – mówi się, że jest to kraj będący wielkim cmentarzem zesłańców, nieludzką ziemią, ale także świętą ziemią. Które określenie jest według Ojca właściwsze?
- Kiedy tam przyjechałem jeden ze współbraci, który był tam wcześniej powiedział nawet, że ta ziemia jest przeklęta przez ludzi, przez przesiedleńców. Ja z kolei pomyślałem odwrotnie – że jest to ziemia błogosławiona, bo tę ziemię błogosławił przecież papież Jan Paweł II i okazuje się, że Kazachowie pamiętają to wydarzenie. Kiedy jechałem z Rosji bezpośrednio do Kazachstanu - 36 godzin - na granicy wchodzili do pociągu kolejni celnicy, by sprawdzić paszport. W przedziale na górnej półce na rzeczy wiozłem gitarę i skrzypce. Kiedy dowiedzieli się, że nie jestem muzykiem tylko księdzem pytali jakim. Wtedy dodawałem, że jestem księdzem „katolickim od papieża”. Wtedy dopiero byli w stanie mnie zakwalifikować, bo to, że Papież był u nich i że błogosławił ICH ziemię bardzo sobie cenią, bo mają wyjątkowe przywiązanie do ziemi. Na 17 mln ludności mają jej bardzo wiele. To wyjątkowy kraj. Step jest niesamowity - ma w sobie czar podobny do pustyni. Kazachstan ma wszystkie strefy klimatyczne, przepiękne góry, wielkie jeziora, które nazywają morzami, np. Jezioro Bałcharz jest tak wyjątkowe - z jednej strony jest słodkie, a z drugiej słone. A oprócz tego, albo przede wszystkim, Kazachstan posiada wszystkie możliwe minerały. Dla mnie to zawsze była i będzie szczególnie błogosławiona ziemia, do której zawsze odnosiłem się z szacunkiem.
Pełny wywiad ukazał się w świątecznym numerze "Nowin Nyskich". Zapraszamy do lektury.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Proszę o pilne włączenie się w modlitwę różańcową w intencji ks. Pawła Miraszewskiego.